Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecin i okolice

Dystans całkowity:7940.33 km (w terenie 1002.25 km; 12.62%)
Czas w ruchu:423:28
Średnia prędkość:18.75 km/h
Maksymalna prędkość:47.33 km/h
Liczba aktywności:272
Średnio na aktywność:29.19 km i 1h 33m
Więcej statystyk

Droga z pracy cz. 3

Poniedziałek, 12 kwietnia 2010 · Komentarze(3)
Dziś znowu z pracy rowerkiem. Trasę już mam obcykaną, że nie trzeba robić dłuższych postojów na zastanawianie się jak i gdzie jechać. Za każdym razem także droga wydaje się krótsza, chociaż rzeczywisty czas jazdy jest niemal identyczny.

Dziś postanowiłem poszukać skrótów. Pierwszy z nich to wjazd w osiedlową uliczkę na Dąbiu, chcąc zminimalizować poruszanie się po ruchliwych odcinkach. Droga faktycznie spokojna, omija się główne skrzyżowanie na ul. Gierczak. Skraca się także przejazd Goleniowską, ale stan nawierzchni jest tragiczny. Prawie na całym odcinku (gdzieś ze 3km) droga zrobiona jest z dziurkowanych płyt. Nadal jednak pozostaje przejazd ruchliwym odcinkiem do skrzyżowania na Lubczynę, na szczęście dość krótki. Poza tym, to ludzie jakoś wyjątkowo wolno dziś jeździli. Może to efekt żałoby, a może tego, że w prawie każdej stacji puszczana jest muzyka poważna.

Dziś, pomimo pięknej pogody było dość ciężko, wiatr wiał cały czas w czambo, więc trochę się namęczyłem. Ale był też sympatyczny odpoczynek na wiejskiej ławeczce w Stawnie, z soczkiem i ciachami. Dobrze tak odpocząć od zgiełku Szczecina. Wreszcie się z niego wyprowadziliśmy. Mnie chodziło to po głowie odkąd zacząłem tu studiować.

Ale o zaletach mieszkania w Nowo innym razem, teraz drugi skrót, który dostrzegłem gdzieś na zdjęciach lotniczych (tak planuję czasem traski), bo w Google go nie ma. W końcu go znalazłem i muszę powiedzieć, że to strzał w dychę, bo dzięki temu robię łącznie 10km w terenie w pięknym lesie. Skrót to dojazd z Tarnówka bezpośrednio do Danowa, w międzyczasie mija się chyba pozostałość młyna albo innego urządzenia hydrotechnicznego. Ogólnie fajnie tam.



Do Mostów już blisko, tym razem ciekawszą trasą obok żwirowni fajną drogą przez las.





Na koniec zajechałem jeszcze na działeczkę, zobaczyć co tam tata Milenki robi i do domku. Muszę przyznać, że te 68km z pracy do dystans optymalny zważywszy na to jaki ciężar tacham na plecach. Jestem wystarczająco zwichrany i nie czuję się niedojeżdżony.

Fajnie! Fot mało, bo w pełnym słońcu gawno widać.

Moja droga z pracy

Czwartek, 8 kwietnia 2010 · Komentarze(3)
17 dni minęło od ostatniej jazdy. Tym razem to samo - powrót z pracy do domu. Droga taka fajna, że miód z boczkiem. Zabrałem tym razem aparat, więc kilka niesamowitych miejsc mogę zaprezentować, chociaż trasa nieco lekko się różni od ostatniej. Ale co tam, urozmaiceń nigdy za wiele.

Cała zabawa zaczyna się za Kliniskami, jakieś 22 km od Szczecina. Wjeżdża się w bory sosnowe, obfitujące nie tylko w śmieci, ale i interesujące miejsca. Na zdjęciach rzeka Ina i jej rozlewiska.





Później jest kilka cichych wioseczek, bardzo ładnych, z ciekawą architekturą. Dziś pojechałem przez Danowo, co wydaje się ciekawszym wariantem niż przez Podańsko, prawdopodobnie też krótszym i bezpieczniejszym. Co prawda omija się żwirownię, ale też i nieco bardziej ruchliwe drogi.







Z Mostów skręciłem na Burowo, a następnie gładkim asfaltem śmignąłem do Maciejewa. Tędy może i szybciej, ale lepiej było tak jak ostatnio - wąskim dziurawym asfaltem przez bukowo-świerkowy las. W Maciejewie, postanowiłem zobaczyć pałac jaki się tam znajduję. Niesamowite miejsce, położone nad jeziorem. Zdjęcie zrobię innym razem, przy bardziej korzystnym oświetleniu.
Tymczasem na razie dwa ogrodowe pawie.



Wróciwszy do wsi, skierowałem się od razu na odcinek specjalny, chyba mój ulubiony.



Jazda sztywniakiem, nawet po tak kamienistej drodze, sprawia mi coraz większą przyjemność. Co prawda rower troszkę przyciężkawy, ale cro-mo ładnie kompensuje drgania, i co najważniejsze, można porządnie depnąć pod górkę.



Dalej przez Redło, gdzie od miejscowej młodzieży przystankowej dowiedziałem się, że jestem siódmy :) Droga przez Krasnołękę i Długołękę do Nowogardu sielankowa.

Tieto commuting

Poniedziałek, 22 marca 2010 · Komentarze(4)
Kapitalna trasa, kapitalne będą powroty z pracy. Od dłuższego czasu miałem plan zrealizowania powrotu z roboty w Szczecinie do domu w Nowogardzie. Powiem tylko tyle, że nie spodziewałem się aż tylu różnorodnych atrakcji. Będą:
- slalomy ulicami w Szczecinie;
- jazda fajną asfaltową ścieżką w Dąbiu;
- spina po Klikusa na Os. Kasztanowe;
- piachy w Kliniskach;
- zapach sosen i ściętego drzewa;
- szum Puszczy Goleniowskiej;
- stare wioski z domami z muru pruskiego;
- przepiękne zabytkowe kaplice;
- rozlewiska;
- pałace;
- żwirownia;
- odcinek specjalny leśnym szutrem;
- zjazdy i podjazdy
i niesamowite widoki o zachodzie słońca.

Już miałem to zaprezentować, ale E18 w małym Canonie na to nie pozwolił. Los chyba chce, żebym zabierał lustrzankę. Na następny przejazd jednak muszę poczekać, aż wyzdrowieję.

Zmiany

Czwartek, 21 stycznia 2010 · Komentarze(2)
Zmiany, zmiany, zmiany...
Koniec ze Szczecinem. No prawie. Od lutego mieszkam w Nowogardzie. Długo się namyślałem, decydowałem i zniechęcałem, ale w końcu podjąłem tę decyzję. Co prawda ze Szczecinem się na zawsze nie rozstaję, bo nadal tam pracuję, ale mieszkać nam się już najzupełniej nie opłaca. A przekonałem się szczególnie dlatego, że dostrzegłem nowe perspektywy... rowerowe :) Jak by nie patrzyć, to tereny w bliższej lub dalszej okolicy są znacznie ciekawsze niż w Szczecinie. Planuję też jak to się tylko da wracać z pracy do naszego nowego domu rowerkiem. Czyli zawsze te 65-70km się zrobi dla relaksu. Szczegóły na mapce.
Propozycji innych ciekawych miejscówek w okolicach zawsze chętnie wysłucham :)



W związku z przeprowadzką dzisiejsze wielkie 4 kilometry to podróż na PKP Szczecin i z PKP Nowogard do domu Milenki, zawieźć szerszenia. Niestety ostatnio nie mam jak pośmigać, właściwie wolę nie jeździć, bo znów kolejne przeziębienie mnie złapało. Trzeba się wykurować do urlopu.

Co do rowerowych planów, to może się jednak zdarzyć, że w lutym wszystko się pokrzyżuje ale z zupełnie innego powodu. Ale to już sprawa, że tak powiem rozpatrywana na szczeblu unijnym :)

Dieta 3R działa! I to jak. Poprzednio się ważyłem 23 grudnia i waga wskazywała 72,8-73 kilo. Ostatni pomiar robiliśmy z Milenką 16 stycznia i waga wskazała 68,6kg. Dietę zaczęliśmy 2 stycznia, więc przypuszczam, że w dwa tygodnie schudłem około 4 kilo. Milenka jakieś 1-1,5kg ale ma znacznie mniej do zrzucenia. Do tej pory raz spróbowaliśmy czegoś słodkiego - serniczka u babci, a jak wiadomo na babcie niektóre argumenty nie działają.

Teraz już waga będzie spadać nieco wolniej. W każdym bądź razie cały czas walczymy, taką oto dietą


Tabelka wykonana przy użyciu serwisu http://www.tabele-kalorii.pl/

Dojazdy

Środa, 13 stycznia 2010 · Komentarze(2)
Pomimo tego, że wolny byłem już przed południem, nie pojechałem dalej niż do pracy i z powrotem. Ochotę miałem straszną, ale jazda ani po zaspach ani tym bardziej po mokrym asfalcie mnie nie bawi.

Zimowa Wenecja




Pajacowanie

Wtorek, 12 stycznia 2010 · Komentarze(5)
Pajacowaniem trzeba nazwać wypad na rower tak jak dziś. Od kilku dni, właściwie od ostatniej jazdy łaziło mi po głowie kolejne pojeżdżenie. Wczoraj zasypało cały Szczecin śniegiem, co moje pragnienie wręcz spotęgowało :) I tak skończyłem dzisiaj wcześniej pracę (9,5 godziny) i pojeździłem.

A jeździć się nie da. Miejscami śniegu po ośki, chodniki jako tako już odśnieżone, ale koło nadal grzęźnie. Tym sposobem dojechałem do ronda koło Wydziału Gier i Zabaw. Tam jakoś w lewo, prawo, lewo (inaczej: gdzie mniej ludzi) i byle bardziej odśnieżoną drogą do domu. Na chodniku, zwłaszcza w okolicach Maka unosi się zniewalający, różany zapach przypominający Toi Toje.

Na zdjęciu tego nie widać (i nie chciałem jeszcze dodatkowo pajacować z aparatem), ale jeździć po tym się nie da.





Tym sposobem, jutrzejszy wypad gdziekolwiek rowerem raczej się nie ziści. Chociaż kto wie...

Dieta 3R trwa już 11 dzień. Wczoraj miałem potworny kryzys. Tata Milenki strasznie kusił słodyczami. A to połamał czekoladkę, a to pomachał sernikiem, pysznym kurde. Znaczy chyba, nie wiem. Nie próbowałem. Doszedłem do wniosku, że chyba mnie sprawdza, czy będę dobrym mężem Królowej. Nie ugiąłem się w każdym bądź razie. Nasze wyrzeczenia chyba dają efekty, bo ja mówię, że Milenka wyszczuplała, a Milenka mówi że ja. Mam nadzieję, że nie jest to tylko węglowodanowa fatamorgana...

Dodatkowo zawziąłem się i robię pompeczki, brzuszki, na razie lekko, ale od lutego, łuhuhu! W każdym bądź razie nadchodzą zmiany! Wielkie, na tyle, że spora część planów z końca roku zostaje wykreślona.

Ale o tym innym razem. Oby nie było to coś takiego co podesłał Sentiescu

.

Dietetycznie

Czwartek, 7 stycznia 2010 · Komentarze(10)
Skromny obiadek, skromna przejażdżka. Niestety tylko na tyle mnie w dzień powszedni stać. Ważne, że walka z brzuchem trwa!



Traska standardowa jak z Milenką na Głębokie, tylko że do namalowanego ronda. Krótko, ale inaczej bym zamarzł.

A tak BTW, słyszałem w radio dzisiaj ciekawy patent na zimowe opony. Pomalować je i jeszcze o świeżej farbie przejechać po piachu.

Prawie konkretnie

Niedziela, 3 stycznia 2010 · Komentarze(5)
Ten rok stoi pod znakiem powrotu do formy. Przede wszystkim trzeba wrócić do dawnej wagi. W związku z tym jeszcze pierwszego stycznia sobie odpuściłem i pojadłem i popiłem. Kolejny dzień to już ostra praca :) Zaraz po chudym śniadanku (2 pajdki i herbatka bez cukru) wybrałem się z Milenką na całkiem sporą przechadzkę po zasypanym śniegiem Szczecinie. Na nogach dotarliśmy z Pomorzan do Parku Kasprowicza, plus trochę w kierunku Głębokiego i powrót. Będzie gdzieś z 12 km.
Było pięknie! Oby ta zima utrzymała się dłużej niż 3 dni.





Dziś niestety Milenka nie mogła ze mną się ruszyć. Szkoda, strasznie nad tym ubolewam. Drugi dzień diety obfitował ponownie w dwie pajdki. Jednak tym razem dołożyłem jogurt i kakao z, psia krew, cukrem.

Zaraz po śniadanku pojechałem nad Głębokie przez cmentarz. Aura była dziś niesamowita. Lekki mrozik i co mnie ogromnie zaskoczyło, wyszło słońce. Nie było więc w ogóle chlapy, ale też zasp. Było wręcz idealnie!







W okolicach Głębokiego, jak zwykle tłumy. Miło popatrzyć jak naród ćwiczy :) Jezioro zamarzło, co sprzyjało przechadzkom zimowymi ścieżkami.



Wszyscy uśmiechnięci. Zupełnie inne nastroje w porównaniu do tego, co spotkało mnie 1 stycznia. Chcąc kupić 2 bilety łącznie za 4,40, dałem 5 złotych, nie oczekując reszty. Od kierowcy usłyszałem "proszę rozmienić, nie chcę pana pieniędzy". Ręce opadają jak się słyszy takich dziadów. Na szczęście w zabobony typu "jaki 1 stycznia, taki cały rok" nie wierzę.









Wracając do wycieczki, nad Głębokim zbyt tłoczno, odbiłem więc na końcu jeziora w prawo. W zimie tego piachu nie powinno się odczuwać więc postanowiłem sprawdzić co tam jest. Jechało się tak pięknie, że dojechałem do wioski Żółtew, Bartoszewa i ostatecznie do Tanowa. Fajnie znaleźć alternatywny do szosy szlak.

Skoro już tam dojechałem, to postanowiłem, standardowo, dojechać nad Świdwie.



Nad Świdwiem tłumy, ognisko, flaszeczki. Zrobiłem więc standardowe ujęcie i uciekłem z powrotem.



W okolicach Tanowa, zacząłem odczuwać brak energii. W Pilchowie jechałem już na oparach. Postanowiłem jednak, że do sklepu żadnego nie zawitam, choć świetliste szyldy przynosiły mi na myśl 3bity, czekoladki...
Zaraz po zachodzie słońca zrobił się straszny mróz. Kryzys energetyczny już był dość poważny, na szczęście obrałem traskę, która nie miała żadnych, nawet lekkich podjazdów. Po wejściu do domu potrzebowałem jednak reanimacji. Szybka reakcja Milenki (krówka na wejście + kanapka i ciepły rosół) pozwoliła mi przetrwać kolejny dzień.

Jutro do pracy, co w kontekście diety, oznacza ciężkie pięć dni trenowania silnej woli.

Podsumowanie 2009

Czwartek, 31 grudnia 2009 · Komentarze(8)
Rok temu zamarzyło mi się, że pojadę, pomimo braku wakacji, gdzieś tam. Tego "gdzieś" nie było w ogóle, bo i wakacji nie zaznałem. Nie było też maratonów, Transcarpatii (dobre...), Bieszczadów, Ukrainy (wow, nie wierzę, że o tym w ogóle pomyślałem). Nie było nic, bo właściwie nigdzie dalej dupy nie ruszyłem. W tym roku zrobiłem tylko dwie wycieczki z dystansem Giga. Do magicznej dwusetki nawet nie podszedłem. Łącznie, wyszło nieco ponad 3000km. Mniej nawet niż w 3 lata temu.

Wszystko dlatego, że w tym roku całe życie wywróciło się do góry nogami. Na szczęście spadłem na cztery łapy. W skrócie zamieszkałem z Milenką moją kochaną. W związku z tym ilość przygód, przeżyć i obowiązków wzrosła dwukrotnie. Oboje więc, ciężko walczyliśmy z napisaniem prac dyplomowych. Bitwa toczyła się w niesprzyjających warunkach słonecznego lata Pomorza Zachodniego. Innymi słowy, szlag nas często trafiał. W międzyczasie, gdy morale już prawie całkowicie upadło, Milenkę moją dosięgła jeszcze niespodziewana operacja. Momentami było bardzo ciężko, ale w pewnym momencie szala zwycięstwa zaczęła się przechylać ku naszej stronie. Rach ciach i Milenka poradziła sobie z "oligofrenopedagogiką specjalną" (łojezu). Pamiętam jeszcze, jak pisaliśmy zakończenie pracy na łóżku szpitalnym. Rzutem na taśmę, praca została oddana jak zwykle na "ostatnią chwilę". Miesiąc później Lenka skutecznie napisała magisterkę ze Słowackiego. Wcześniej jeszcze zdała egzamin na prawko. Ja w tym czasie jeszcze byłem daleko w polu. Do tego trafiłem w kajdany pracy, więc cały dzień i pół nocy spędzałem przed monitorem. Z magisterką walczyłem już od 9 miesięcy, a składu i ładu w niej nie było nadal. Po udanej operacji Milenki musiałem się jednak sprężyć, bo kolejny ostateczny termin zbliżał się wielkimi krokami. Jednak i mi się udało! Połowę pracy napisałem w niecałe 2 tygodnie. Poszło całkiem nieźle. Cieszę się, że już nie mam nic wspólnego z tą dziadowską uczelnią. Pozostało mi jeszcze tylko odebrać dyplom... i już tam nigdy nie zawitać.

Teraz już się trochę uspokoiło. Oboje sobie pracujemy, jakoś leci. Chociaż z braku ruchu, osłabiła mi się odporność. W tym roku aż trzykrotnie chorowałem, co mi się nie zdarzało w ogóle w poprzednich latach. A że Milenka dobrze gotuje, to dodatkowo trochę się nam przytyło. W rezultacie podarłem ostatnio w półrocznym okresie chyba ze 3 pary spodni. Tak mi tyłek się rozpasł. Do 73 kilo. Gdy jadę windą, to coś niepokojąco trzeszczy. Ale koniec... W przyszłym roku obieram taktykę Radykalnej Redukcji Rozpasania, czego efektem będzie błyszczące 66 kilo! Nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale będzie!

W związku z tym postanawiam znowu bliżej zaprzyjaźnić się z rowerkiem. Na pewno pomogą temu Mikołajowe prezenty, ściśle związane z dziedziną oraz sprzęt zakupiony w tym roku - pachnące Orientem adidaski do biegania. Używane zgodnie z zamierzeniem zaledwie dwukrotnie :)

W skład taktyki "3R" wejdą zapewne nowe traski "ultrakrótkie", zastępujące banalne i dołujące wycieczki wokół Jeziora Głębokiego oraz "średnioformatowe" popołudniowe wypady po pracy. Te krótsze będzie można odbywać w okolice Siadła Dolnego, te dłuższe w tereny Puszczy Wkrzańskiej i niemieckich wiosek.

W planach na sezon 2010 mam zamiar coś zrealizować, coby się nieco podbudować. I tak, fajnie by było pojechać na kilka dni na Bornholm, lub w końcu zobaczyć ten Słowiński Park. Trzeba koniecznie spędzić weekend na Pojezierzu Drawskim, standardowo już w Wygonie oraz zimą jeszcze pojechać nad morze. Będzie też wypad w okolice Chojny i być może do Niederfinow. Z wyjazdów grubszego kalibru, to wakacje na razie tajemnica gdzie i kilkudniowy wyjazd w góry - Bieszczady albo Izerskie. Udało mi się nawet w tym roku niewykorzystać urlopu. Dzięki temu w przyszłym roku dochodzi mi dodatkowe 6 dni. Już zagospodarowane całkiem ciekawie.

Marzeniem jest w końcu przejechać 200km w ciągu dnia i walnąć pierwszą, przełomową setuchnę z Milencią. Fajnie by było jakby się do roboty wziął też Klikus i Senti, z którym nie jeździłem już ponad rok. Być może razem z nimi i Afrem uda się, jak "za dawnych lat" znowu pośmigać po okołogorzowskich lasach. Może pojedziemy z Milenką w końcu do Gdańska (w tym roku się nie udało) i Wrocławia.

A w tym roku rowerowym 2009 poznaliśmy z Milenką duużo bardzo fajnych osób z bikestats - Misiacza, a także Kosmę, Asię, Młynarza, Błażeja, Matysa oraz Jurka, którzy zagościli u nas podczas wyprawy dookoła Polski. Raz nawet pośmigałem z Igorem, moim dobrym kumplem ze studiów.

Na koniec jak co roku, małe podsumowanie najciekawszych miejs. Bardzo blado to wygląda, właściwie nic tam ciekawego nie ma, ale przyda się przy konfrontacji to z przyszłorocznym rankingiem.

1. Drawieński Park Narodowy ***
Co tu pisać. Miejsce rewelacyjne, choć już objechane wzdłuż i wszerz. Na rower idealne, bo można jeździć dowolnymi szlakami i prawie nigdy nie ma tam ludzi.


2. Okolice Jeziora Świdwie ***
Jezioro odkryłem w tym roku. Jest tam bardzo urokliwie, ale jak to u nas bywa, czasem zawita tam szczecińska za przeproszeniem swołocz (quady i puszczone luźno psy a jest to rezerwat).


3. Szczecin *
Pomimo faktu, że jest to miasto strasznie zapuszczone, znajdują się tam całkiem ciekawe zakątki. Szczególnie postindustrialne dzielnice, które swą świetność mają już dawno za sobą.


4. Barlinek *
Jak dotąd była to najpoważniejsza wycieczka z Milenką. Było bardzo fajnie, nieźle się zmęczyliśmy. Zrobiliśmy blisko 80 km, głównie lasami, co oznacza, że w przyszłym roku Milenka pewnie pokona magiczną setkę :)


5. Puszcza Bukowa *
Fajne miejsce, gdzie można się czasem nieźle zmęczyć. Wymagana jest jednak systematyczność w jeżdżeniu, bo jak w moim przypadku, może to prowadzić do dziwnych zachowań błędnika na Autostradzie Poznańskiej.


----------------
A dzisiejszy wpis dotyczy trzech ostatnich dojazdów do pracy.

świąteczne frykasy

Poniedziałek, 21 grudnia 2009 · Komentarze(2)
Patrzyć nie można na to bikestats. Centralnie, oglądam te wycieczki i ogarnia mnie deprecha. Taka pogoda, a ja nie mam jak pojeździć! Pozazdrościłem Wam, więc i wybrałem się na wieczorynkę, przejazd miejski po pracy. Właściwie to przez Gumieńce do Kasprowicza i na Jasne Błonia. Śnieg co prawda już mokry, błocko się robi, wszędzie pełno soli ale wciąż jeszcze pięknie dupka zarzuca. Można było się jeszcze nieźle wyrżnąć.

Foty z dzisiejszego wypadu lepiej przemilczeć




Ale co tam dzisiejszy wyjazd. W mroźny weekend wszyscy jeździli, a my wędziliśmy. Szyneczka, boczuś, tłuściutkie podgardle, karkóweczka... Wszystko pięknie zapeklowane przez domowych fachowców.













Do tego Lenka na koniec dnia zrobiła jeszcze pierniczka. Z czekoladką i bakaliami, aaaachh.... będzie się działo!