Wpisy archiwalne w kategorii

Rekord

Dystans całkowity:1656.11 km (w terenie 235.00 km; 14.19%)
Czas w ruchu:81:15
Średnia prędkość:20.38 km/h
Maksymalna prędkość:43.29 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:138.01 km i 6h 46m
Więcej statystyk

Konkretnie

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(9)
Nie miałem pomysłu na wycieczkę. Strasznie mi się już chciało na rower, ale tak się złożyło, że akurat nikt w wolną sobotę nie mógł pośmigać. A namawiałem, że może Drawieński Park, że terenik, że wszystko co najlepsze. I nic. Jeden ma rower w częściach, inny pracuje, jeszcze inny składa kuchnię.

Obudziłem się więc o 5 rano, ale chmury za oknem jakoś mnie zniechęcały i wyjechałem dwie godziny później. Bez pomysłu. Z mapą zachodniopomorskiego i na wszelki wypadek Drawieńskiego Parku Narodowego w plecaku.

Padło jednak na coś nowego - kierunek na wschód, z Bornym Sulinowem jako cel. Naczytałem się kiedyś ciekawych rzeczy o tamtych rejonach, między innymi w bikeBoardzie. Do Łobza standardowo śmigałem szosą. Tam jednak skusiło mnie skręcić w las, bo zaiste grzechem byłoby nie wjechać w taki fajny teren - same pagórki, piękna zieleń, jeziora, czyli wszystko to co najlepsze na rower. Nie bez powodu trasa jest oznakowana jako niebieski szlak MTB.



Pokręciłem się z godzinkę i wyjechałem całkiem niedaleko, bo w wiosce Bonin. Nieco później dobiłem do szosy na Drawsko Pomorskie. Widoki stamtąd są rewelacyjne. Przed samym miastem rozlega się niesamowita panorama. Zdjęć jednak nie robiłem, bo jechało się wręcz wybornie.

Następnie pognałem szosą do Złocieńca, a tam odbiłem na Wierzchowo. Od tej pory zaczęły się spokojne wioseczki, więc sama jazda to pełen relaks. Dojechałem do Szwecji, a stamtąd już niedaleko do celu. Okolica co chwilę przypomina o swojej wojennej przeszłości. A to centrum pamięci, pomnik poległych, Stalag, czołgi...



Dzień wcześniej zajrzałem na mapę google'a i zobaczyłem zdjęcia opuszczonej miejscowości Kłomino. Na papierowej mapie jednak jej nie znalazłem, ale można się tego było spodziewać, bo zawsze przygotowania zaniedbuję.

To nic. Kierowałem się na Sypniewo, po drodze pytając napotkanych chłopów o jakieś bunkry sowieckie. Niewiele wiedzieli, ale i tak było ciekawie, bo co chwilę mija się jakiś rezerwat. Zjechałem więc z ciekawości w leśną dróżkę i już po 150 metrach oczom mym ukazał się niesamowity widok.



To miejsce nazywa się "Diabli skok" i jest naprawdę głębokim jarem, z którego biją źródła. Trzeba jeszcze tu przyjechać.

Więcej info o Kłominie dostałem jednak od miłego pana w Sypniewie, który powiedział mi, że powinienem się cofnąć o 4 kilometry do krzyżówki, a następnie płytami jumbo kierować się do bunkrów, na lotnisko i do samego Kłomina. Minęły 4 kilo i jak w mordę bite, był zjazd, wszystko po myśli. Do tego idealne warunki - wiatru brak, szosa gładka. Widać, że dba się o nawierzchnie. W lesie czekają nawet hałdy dolomitu na wysypanie.

Bunkrów jednak trzeba było nieco poszukać. Znalazłem najpierw garaż, gdzie prawdopodobnie przywożone były pociski jądrowe. Wracając napotkałem rowerzystę z Wałcza, który oprowadził mnie po okolicy. Powłaziliśmy do bunkrów, zwiedziliśmy wyrzutnię czy tam zbiornik wodny. Przy posiłku pogadaliśmy o innych ciekawych obiektach Wału Pomorskiego. Fajne miejsca tu są. Ale to cel na przyszły rok.





Okazało się, że Kłomino nazywany jest też Gródkiem i znajduje się on nieco na północ. Same miasto robi porażające wrażenie. Praktycznie całkowicie wyludnione, straszy ruderami. Niestety zostało ono też całkowicie rozszabrowane i teraz sukcesywnie wszystkie budynki są wyburzane. Gruz po nich, to właśnie ten "dolomit" widziany w lesie.



Przy okazji polecam zajrzeć do artykułu z "Dużego Formatu" na temat Kłomina.

Mogłem jechać polną drogą przez słynne wrzosowiska do samego Bornego. Podarowałem sobie jednak ten pomysł, bo było już dość późno i chciałem zdążyć na jakikolwiek pociąg. Szosą skierowałem się do Nadarzyc. W kolejnych wioskach jednak skręciłem w las i zgubiłem drogę. Wjechałem na teren poligonu dokładając kolejne 10km i pół godziny. Ostatecznie wyjechałem w Łubowie, gdzie dowiedziałem się... że żaden pociąg już dzisiaj nie jedzie. Poczekałem więc na autobus, którego też nie było.

Shit. Słońce za godzinę zajdzie, do domu 110 km, a ja bez lampki. Ale cisnę dalej. Dwusetka na liczniku, a o dziwo tempo jak na mnie całkiem niezłe - 24km/h. Żadnego zmęczenia, kryzysu, skurczów. Tylko trochę kolana bolą i tyłek przetarty.

W jakiejś wiosce kupiłem latarkę za 8 zł, która świeci jakby była za 3 zł. Taśmą przyklejam ją do kierownicy. Ważne, żeby mandatu nie dostać. Przed Łobzem zrobiło się już całkiem ciemno, ale to w niczym nie przeszkadza. W sumie nawet jedzie się jeszcze lepiej. Na drodze praktycznie nikogo, psów nie słychać i chłodzik przyjemnie orzeźwia.

Do domu dojechałem 23:20. Zabrakło 10km do trzysetki. Myślałem, że cała trasa tyle wyniesie, ale musiałem źle dodać kilometry na mapie. Mogłem dokręcić, ale co tam. Będzie na następny raz.

Ważne, żeby 300km sobie lepiej zaplanować. Mam przepis:
- założyć slicki;
- nie dać się skusić leśnym drogom;
- podnieść kierownicę i siodełko;
- nie zabierać lustrzanki, przynajmniej do plecaka;
- założyć torebkę podsiodłową na narzędzia;
- wyjechać o 23:00;
- porządnie wyspać się dzień wcześniej, najlepiej jeśli to piątek;
- zabrać lampkę;
- baardzo dużo jeść i pić.


Dobry wypad. Rekonesans zrobiony - Drawski Park Krajobrazowy bardzo ciekawy, do zwiedzenia. Tereny za Łobzem - rewelacja i całkiem niedaleko. Będzie się można bujnąć, gdy pomysłu zabraknie. Okolice Bornego zostawiam na sierpień, gdy zakwitną wrzosy. Trzeba się tylko spieszyć, bo niedługo się nie odnajdzie Kłomina.

Mały update:
Zmieniłem wynik, nie podając przyczyny. Okazało się, że zakładając inną oponkę, źle ustawiłem obwód koła, co sporo zaniżyło dystans. Trochę głupio wyszło, no ale cóż.

Dwusetka z perypetiami

Niedziela, 20 czerwca 2010 · Komentarze(7)
W końcu!!! Długo musiałem czekać, żeby wreszcie pacnąć dwusetkę. Ostatnio moje morale strasznie spadło, a fakt, że nadarzył się w miarę słoneczny weekend, spowodował, że zrezygnowałem z wyjazdu do Gorzowa na wybory na rzecz regeneracji rowerowej.

Tym sposobem postanowiłem w niedzielę wstać o 4 rano i pognać gdzieś dalej. Ku mojej uciesze, za oknem świeciło słońce i ani jednej chmurki nie dało się zauważyć. Jednak temperaturka jesienna - 7 stopni. Mimo wszystko założyłem krótkie gacie, koszulkę termoaktywną, rowerową i pelerynkę. Wszystko cieniutkie i leciutkie i dobrze, bo później mogłem to zmieścić do plecaczka od bukłaka.

Jako cel początkowy obrałem sobie Ińsko. Dawno już tam chciałem pojechać, bo słyszałem, że okolice są tam bajeczne. Do Ińska z Nowogardu prowadzi moja standardowa trasa - przez Dobrą. Tak jak wczoraj był ruch nadzwyczaj obfity, tak o poranku wyprzedził mnie zaledwie jeden samochód. Jechało się pięknie, z rana jeszcze nóżka nie zapodawała, ale wiedziałem, że później będzie bardzo dobrze.

Wraz z dojechaniem do Chociwla, krajobraz zmienił się na ciekawszy i egzotyczny. W mieście postanowiłem się dożywić i wjechałem w pierwszy lepszy parking. Oczom mym ukazała się niesamowita panorama. Wcześniej mapy nie studiowałem, może i dobrze, bo ku mojemu zaskoczeniu, Chociwel jest położony nad pięknym jeziorem.



Spożyłem pyszne kanapeczki przyrządzone przez Milenkę i od razu nabrałem sił. Tamtejsze okolice są niesamowite, odludne. Idealne miejsce na działeczkę rekreacyjną. Niestety, jadąc szosą widać, że co ciekawsze miejsca są już wykupione, zwłaszcza te położone nad jeziorami. A same jeziora - kapitalne!!! Duże, czyste i położone w dolinach. To trzeba zobaczyć - takie Mazury, bez całej tej tandetnej infrastruktury i komercji. Cała okolica obfituje w mniejsze lub większe pagórki, lasy i piękne łąki. Idealne miejsce na zmęczenie się na rowerze.

Będzie to mój kolejny cel na setkę z Milenką.





Przed ósmą siedziałem już nad jeziorem w Ińsku. Jest tam rewelacyjnie! Nieopodal znajduje się kameralne kino, restauracja. Tak sobie pomyślałem, że może fajnie byłoby odwiedzić Ińsko w czasie trwania festiwalu filmowego. W oddali zajechała grupa nurków, przygotowująca się do eksploracji jeziora. Zajechałem bliżej, co by sprawdzić, czy nie ma wśród nich mojego kumpla Igora. Pewnie jeszcze spał, a może już łowił rybki na swojej łódeczce.



Niedaleko wielki pomnik ińskiego raka, wraz z napisaną legendą na jego temat.



Posiedziałem jeszcze troszkę nad jeziorkiem i ruszyłem w stronę Drawska Pomorskiego, stwierdzając, że chyba przyjemniej będzie poruszać się wiejskimi szosami. Zaraz za skrzyżowaniem na Studnicę złapałem kapcia. Okazało się, że dętka została przecięta od strony felgi. Wyszło mi bokiem teraz całe to moje lenistwo. Nie chciało mi się porządnie zabezpieczyć tego wcześniej. Nie kupiłem też porządniejszej opaski, a dętki do slicków, które zamawiałem przez neta są wyjątkowo delikatne. Na reperacji zeszło mi spokojnie 30 minut.

Ruszyłem dalej w stronę Studnicy i Ziemska. Od tego momentu poruszałem się wzdłuż terenów poligonowych, dzikich i z rzadka zamieszkanych. Bardzo przyjemnie się tam jeździ - proste i całkiem gładkie szosy, cisza i otaczająca dzika przyroda, to jest to co bardzo lubię. Trzeba będzie kiedyś zajechać tam na terenowych oponach i pokręcić się po "military area".



Kierowałem się prosto na Drawsko, co chwilę mijając takie oto miejsca





W Drawsku napotkałem pierwszą stacyjkę zaopatrzoną w kompresor. Mogłem w końcu dopompować porządnie tylne koło, z którego uszło już nieco powietrza. Był to tym samym praktycznie koniec mojej wyprawy. Przez własną głupotę zniszczyłem dwie dętki, w tym jedną zapasową. Kiedy zdejmowałem nasadkę kompresora z wentyla, koło błyskawicznie osiadło. Pomyślałem sobie, że nabiłem zbyt wiele powietrza. Niestety, z drugą dętką stało się to samo. Uświadomiłem sobie wtedy, że nie powinienem ściągać węża pod kątem.

Zadzwoniłem do Milenki i poinformowałem ją, że nie wiem kiedy i jak wrócę. Moja kochana jednak podniosła mnie na duchu, mówiąc, że dam jakoś radę. Przypomniałem sobie wcześniej o pomyśle MacGyvera. Wypchałem oponę czym się dało - wybór padł na pelerynkę i dwie dętki, niestety było tego jeszcze za mało. Na pobliskiej polance zrobiłem dreda z długich źdźbeł traw i upchałem co się jeszcze dało. Założenie opony na to wszystko zajęło mi dość sporo czasu i pracy, ale jechać się jako tako dało. Niestety mogłem też całkowicie oderwać wentyle, bo teraz koło co chwilę mi podskakiwało, mniej więcej tak jak na tarce wytworzonej przez przejeżdżające maszyny rolnicze. Średnia, całkiem niezła, spadała na łeb na szyję, a do domu pozostało mi jeszcze 60 km.









Jazda na takim kapciu to istna mordęga - coś jak setka w terenie. Co chwilę robiłem przystanki regeneracyjne. Udało mi się jednak dojechać do domu na 16:00.
Na liczniku miałem 141 km, a w domu czekała na mnie Milenka, która odczuwała straszny dziś głód rowerowy. Tak więc była okazja na dokręcenie, jednakże zrobienie tych 60 km, kiedy wyjeżdża się o 18:00 nie napawała mnie optymizmem.

Zmieniłem przednią oponkę na terenową (z wielkimi problemami, jak się okazało założenie 1.3 calowego wypełnionego slicka było jedynie rozgrzewką), przestawiłem licznik, oddałem wcześniej zabrane siodełko Milence i byliśmy gotowi jechać. Cel - Tucze przez Ostrzycę i Dobrą. W Dobrej stwierdziliśmy, że wracamy i dokręcimy w Strzelewie. Mimo przejechanego dystansu zupełnie nie czułem zmęczenia. Milenka również zapodawała tempem wyczynowym. Przyznam, że wycieczka z Ukochaną była najfajniejszym etapem, a sam widok, kiedy wyprzedza cię jadąca z prędkością 28km/h pod górkę dziewczyna jest niezapomniany. I ten uśmiech na buźce i dupka kręcąca się z lewej na prawą. Ach... Mam szczęście :)

Zajechaliśmy na chwilkę do Magdaleny, która uraczyła nas kiełbaską z grilla i sałatką grecką, pogadaliśmy chwilkę i pojechaliśmy dalej, do Kulic. Tam na Milenkę wyskoczył z zębami jakiś kundel. Bojowo nastawiony, podarował sobie dopiero gdy dostał drewnem. Milenka zażądała powrotu inną trasą. I tak dojechaliśmy do Jarchlina. Tam musieliśmy skręcić w las, piaszczystą drogą. Z mapy wynikało, że wyjedziemy między Kulicami i Nowogardem. Jak się później okazało było inaczej...

Tymczasem odcinek gruntowy był rewelacyjny. Zające, sarny, lisy co chwilę gdzieś przebiegały nam w polu widzenia. W pewnym momencie zajechaliśmy na most nad potokiem, pod którym z szumem przepływała spiętrzona woda. Fantastyczne miejsce. Choć było trochę przeprowadzania rowerków przez piachy Milenka stwierdziła, że musimy sobie kiedyś zrobić całodzienną wyprawę na rowerach. Ale taką, że cały dzień jedziemy, bez dłuższych postojów. Niesamowita dziewczyna! Odkąd nabrała formy, jazda na rowerze zaczęła sprawiać jej ogromną przyjemność.



Z lasu wyjechaliśmy w Maszkowie, co oznaczało, że mamy przed sobą ruchliwą szosę na Gdańsk. Przejechaliśmy nią kilkaset metrów, ale nie było co narażać życia (tiry co chwilę przejeżdżają tam ze straszną prędkością) i odbiliśmy do Wojcieszyna. Po setce z klikusem obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie będę tamtędy jechać. Tym bardziej z Milenką. W Wojcieszynie znowu wyskoczył nam jakiś kundel. Tego już łatwiej było odpędzić. Pokręciliśmy troszkę po lesie i ponownie wyjechaliśmy na szosę. Tym razem nie było jak odbić, więc spory kawałek zrobiliśmy przechodząc przez pole ziemniaków. W końcu odbiliśmy na drogę na smoczak (więzienie) i tamtędy dojechaliśmy do miasta. Do dwustu brakowało mi 3 kilometrów więc dokręciliśmy troszkę nad jeziorem. Właściwie dokręciliśmy do 202km. Dlaczego? Dlatego, że moja Kochana chciała dokręcić do 60km :) Kocham tę dziewuchę!

Tego mi brakowało

Sobota, 28 marca 2009 · Komentarze(2)
Planowałem wyjazd Szczecin->Gorzów od roku. Niby nic, ale jakoś nigdy sie nie udawało. Obiecałem sobie jednak, że jak zaliczę ostatnią sesję na uczelni, to będę musiał zrekompensować sobie zimowy brak jeżdżenia, tak więc była to najlepsza okazja, żeby w końcu pojechać do domu.
Niestety w międzyczasie przekonałem się o skutkach braku treningów i ostatnio nawet dystans 50km kończył się skurczami.

Jednak dupą nie jestem i stwierdziłem, że pojadę. Dzień wcześniej dostałem od Królowej nawet 2 snickersy, takie co mają po dwa stolce w jednym opakowaniu i litrową pepsi, na wypadek kryzysu, jaki mnie ostatnio spotykał na trasie.

Wczoraj jeszcze upomniany przez Dżordża (ojciec), przestawiłem zegarek o godzinę w przód i byłem już gotowy.

Dziś okazało się że pogoda z samego rana jest przepiękna. Wyruszyłem więc o 9 nowego czasu pełen euforii i zapału. Nad stanem mojego zdrowia i psychiki pieczę sprawował Sztab antykryzysowy w składzie: Lenka, telefon. Zostałem również poinformowany, że zmiana czasu jednak jest jutro...
To dobrze :)

Fot za dużo nie robiłem, bo z godziny na godzinę pogoda się pogarszała i w końcu złapał mnie deszcz (jak tylko zobaczyłem tablicę Gorzów Wlkp.). W dodatku przez całą drogę wiatr w ryło. Taki konkretny momentami.
Ważne że się udało. Potrzebowałem tego :) Gdyby nie te snikersy i wygazowana cola, pewnie bym się skitrał. A czasami było ciężko, robiłem nawet przerwy co 10km pod koniec, bo sił brakowało, ale, o dziwo, żaden skurcz mnie nie dopadł.

Zostałem nawet lokalnym guru na wiosce gdzieś tam w lesie, jak jakieś żuliki zapytały mnie skąd się nagle tam wziąłem :)

Dobra, wyjazd ten dedykuję Robertowi. Do Gorzowa przyjechałem specjalnie po to, żeby obejrzeć pierwszy wyścig F1.




mapka

Ciag dalszy brzydkiej pogody.

Środa, 6 sierpnia 2008 · Komentarze(2)
Ciag dalszy brzydkiej pogody. Tak to juz tu jest, ze jak sie zaciagna chmury to na 2 tygodnie, a jak pada to wlasciwie leje. Ale w koncu tylek jakos udalo mi sie ruszyc, choc nie mialem pomyslu gdzie by tu pojechac. Wybor padl poczatkowo na Nes, gdzie mialem dojechac na koniec polwyspu, co mi sie nie udalo. Potem pojechalem do Kyrping. Na pierwszym podjezdzie czulem, ze dzis nie jest to moj szczesliwy dzien. Dodatkowo, musialem sie wrocic, bo nie jest tu w zwyczaju stawianie znakow zakazu poruszania sie rowerem za wczasu, tylko dopiero wtedy, gdy na prawde nie mozna tego robic. Na przyklad mozna jechac kilka kilometrow piekna szosa, gdy nagle pojawia sie tunel i znak zakazu. Jako ze nie ma stad alternatywnych drog (pionowa sciana na kilkadziesiat metrow i przepasc do morza), trzeba sie ta sama droga wrocic.

Kyrping


Z tego samego powodu z miejsca zamieszkania mam wlasciwie tylko 2 drogi w swiat (ten podjazd do Kyrping i przez Etne). Obie juz przejechalem, ale jest jeszcze prom do Matre i Utåker. To innym razem, jak nabiore sil. Relacja mam nadzieje wkrotce.



Dalej, wrociwszy sie do Kyrping i Håland, zjechalem piekna waska i kreta drozka do Frette i pojechalem na druga strone jeziora Stordalsvattnet.




Na koniec zostal mi straszny podjazd z Håland, ale widoki za to wszystko rekompensowaly


Pobilem tez dzisiaj rekordzik predkosci. Jechalem dzis dwukrotnie z pedkoscia powyzej 70km/h. Piekne uczucie, tylko przelozen zabraklo. Max speed wynosi obecnie 71,83km/h i tym razem chyba jednak zostawie sobie go na nastepny rok. Chyba...

A... jeszcze jedno... Najfajniejsze jest uczucie jak sie jedzie waska droga, pelna zakretow z predkoscia 60km/h, gdy nagle na drodze pojawia sie tunel. Nagle sie nic nie widzi tylko jasna plame przed soba i rozlega sie taki fantastyczny halas :)

Cudo!

Mapa

Galeria vol. 1
Galeria vol. 2

Velkommen til Norge

Czwartek, 31 lipca 2008 · Komentarze(3)
Velkommen til Norge

Czas pojezdzic w koncu. Rozpakowalem rower i wyruszylem na maly test. I tak sprawdzalem czy wszystko dziala, az okazalo sie ze dojechalem do konca Åkrafiordu. Widoki w Norwegii powalaja. Zreszta zobaczcie sami


Mala przerwa nad gorskim jeziorkiem|

A tak powinny wygladac sciezki rowerowe



Wodospad Långfoss. 618m wysokosci. Zaledwie 25km od miejsca gdzie mieszkam. Wlasciwie wodospadow wiekszych lub mniejszych jest tam zatrzesienie.

Lazurowy Åkrafjorden

Koniec fiordu. Fjære.

Caly czas serpentyny, gorki, zjazdy, tunele. Cos pieknego. W dodatku droga praktycznie tylko dla rowerow.


Jezioro Størdalsvattnet

A to juz Skånevik, gdzie sie zatrzymalem


Pierwszego dnia pobilem swoj skromny rekordzik predkosci. Wynosi on teraz 67,81km/h. Zostawie sobie do pobicia na nastepny rok :)

Nie moge sie przyzwyczic do jednego w Norwegii. Nie da rady przejechac dluzszego dystansu w rozsadnym czasie. Czasem trzeba sie zatrzymywac doslownie co 15 sekund na zdjecie. Nigdy nie wiadomo co pojawi sie za zakretem albo skala.

Traska:
Skånevik->Fjære->Rullestad i z powrotem.

Mapa

Galeria vol. 1
Galeria vol. 2

Wow! :)
Jak na mnie

Niedziela, 6 lipca 2008 · Komentarze(4)
Wow! :)
Jak na mnie to miazga.
MTB 12,5kg; wiatr: 0; opony IRC Mythos 2,0 - ok. 2,8bar

Droga od Łubianki do Trzcinnej w większości powinno się traktować jak teren(ok. 20% całego dystansu), bo początkowo dziura na dziurze, potem tarka i kawałek płytami.

Trasa:
Gorzów->Kłodawa->Łubianka->Karsko->Golin->Trzcinna->droga S3->Gorzów

No i w końcu nadszedł

Piątek, 16 maja 2008 · Komentarze(4)
No i w końcu nadszedł czas, żeby osiągnąć cel wyprawy. Jazda po wulkanie - El Teide - najwyższej górze Hiszpanii.

Chio


Roślinność naprawdę zadziwia


Aż dziw, że coś tam może rosnąć. Wszędzie skały, pumeks.


Lasy pinii - sosny odpornej na ogień


Pico del Teide - następnym razem wejdę na ten szczyt


Jedyne wypłaszczenie na trasie - u stóp Teide


To jeszcze nie koniec wspinaczki


Kolorowo. Jak w kanionie Colorado




Zabraliśmy za mało wody i jedzenia. Pod koniec Afro bał się nawet wpiąć w spdy, bo praktycznie nie mieliśmy już energii, żeby ustać w pozycji pionowej


Na szczęście od tej pory tylko z górki. Na nieszczęście a może i dobrze - cały czas w chmurach. Było strasznie zimno.



Jednak dotarliśmy jakoś do Vilaflor - najwyżej położonej wioski na Teneryfie. Zjedliśmy pysznego królika i Papas Negras - kanaryjskie ziemniaczki w Mojo - kanaryjskim sosie. Nie jestem pewien czy to było to co zamówiliśmy, ale i tak warto było. Od tej pory jechaliśmy cholernie krętymi serpentynami z jedną tylko lampką w dodatku we mgle i w nocy. Najpiękniejszy zjazd mojego życia!
Widok z dołu

Zjazd tbył aż pod sam hotel :)

Takie małe podsumowanie
Od 0 do 2100m n.p.m. ponad 60km podjazdem w pełnym słońcu. Ponad 35km zjazdu, przez większość trasy zimno - bo albo w chmurze, albo w nocy. Jeden z najpiękniejszych dni spędzonych na rowerze! Cudo. Dla takich chwil warto żyć!


Album

Jedzie się ciężko. Wiatr w

Sobota, 25 sierpnia 2007 · Komentarze(1)
Jedzie się ciężko. Wiatr w ryło. Senti na najtwardszym przełożeniu. Zajeżdżamy do Tokaja.



Głośno od Polaków. Zwiedzamy miasto, jemy w końcu gulasz i jedziemy dalej na Mad. Pełno winnic. Winogronka słodziutkie. Normalnie Eden!

Zamek w Boldogkőváralja


Przed 21 przekraczamy granicę słowacką, a około 22 jesteśmy w Koszycach. Kolejne piękne miasto.



Wsiadamy w pociąg do Plavec. Ok. 1:15 1 nocy jedziemy w ciemnościach i bez mapy gdzieś do granicy polskiej. O 2 rano budzimy celnika. Potem do ciemności dochodzi jeszcze mgła. Jakoś dotargaliśmy się do Muszyny.

Mapa wyprawy
Link do Albumu ze zdjęciami
Album zdjęć Sentiego

Nowy rekordzik.

Najpierw

Sobota, 9 czerwca 2007 · Komentarze(1)
Kategoria _Giga, Rekord
Nowy rekordzik.

Najpierw pognałem do Dobiegniewa szosą. Średnia prędkość na tym odcinku (45km) to 29,5 a więc jak na mnie to całkiem sporo.

W Dobiegniewie 25km rajdu tempem spacerowym. Zahaczyliśmy między innymi o Mierzęcin.





Z powrotem wracałem z Afromanem najpierw szoską na Długie. Kąpiel w jeziorku w deszczu, potem lasami do Gorzowa. Na 94. kilometrze przecialem opone i detke. Potem w Górkach zgubiłem śrubkę od bloku, przez co nie mogłem się wypiąć. I tak o jednej nodze do chaty.

Trasa:
Gorzów->Strzelce Kraj->Długie->Dobiegniew-> Chrapów->Mierzęcin->Dobiegniew->Ługi->Długie->Gardzko->Zwierzyn->Sarbiewo ->Przysieka->Górki Noteckie->Zdroisko->Różanki->Wojcieszyce->Gorzów

Bunkry MRU

Niedziela, 22 kwietnia 2007 · Komentarze(8)
Kategoria Rekord, _Giga, Fajne
Bunkry MRU

Fotki z wycieczki do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego.

Pierwszy napotkany bunkier. Pzw.867 Kopuła bojowa 2p7.


Kosciół w Gorzycy


Zęby smoka - zapora przeciwczołgowa


Złapaliśmy okazje, żeby się przejść podziemiami. Rowery ukryliśmy w krzakach i zeszliśmy 30m pod ziemie obiektu 724, dzięki sympatycznym ludziom z okolic, którzy nas oprowadzili i uraczyli światłem latarek. :)


Na ścianach napisane numery bunkrów, którymi się wychodzi na powierzchnie i nazwy dworców kolejowych. Tych podziemnych oczywiście.



Bunkry, bunkry... Obiekt 717 w Pniewie.



Regeneracja


Mapka centralnego odcinka MRU


Sunset in Gorzów :)


Wiecej fotek znajdziecie TU. Polecam, bo warto się tam przejechać :)

Trasa:
Gorzów->Deszczno->Stary Dworek->Zemsko->Gorzyca->Międzyrzecz->Kęszyca->przechadzka podziemnym korytarzem->Pniewo->Kaława->Wysoka->Pieski->Chycina->Goruńsko->Bledzew->lasami do Trzebiszewa->Deszczno->Gorzów.
Wieczorem jeszcze doszło 2km do Wojtka.