No i w końcu nadszedł
Chio
Roślinność naprawdę zadziwia
Aż dziw, że coś tam może rosnąć. Wszędzie skały, pumeks.
Lasy pinii - sosny odpornej na ogień
Pico del Teide - następnym razem wejdę na ten szczyt
Jedyne wypłaszczenie na trasie - u stóp Teide
To jeszcze nie koniec wspinaczki
Kolorowo. Jak w kanionie Colorado
Zabraliśmy za mało wody i jedzenia. Pod koniec Afro bał się nawet wpiąć w spdy, bo praktycznie nie mieliśmy już energii, żeby ustać w pozycji pionowej
Na szczęście od tej pory tylko z górki. Na nieszczęście a może i dobrze - cały czas w chmurach. Było strasznie zimno.
Jednak dotarliśmy jakoś do Vilaflor - najwyżej położonej wioski na Teneryfie. Zjedliśmy pysznego królika i Papas Negras - kanaryjskie ziemniaczki w Mojo - kanaryjskim sosie. Nie jestem pewien czy to było to co zamówiliśmy, ale i tak warto było. Od tej pory jechaliśmy cholernie krętymi serpentynami z jedną tylko lampką w dodatku we mgle i w nocy. Najpiękniejszy zjazd mojego życia!
Widok z dołu
Zjazd tbył aż pod sam hotel :)
Takie małe podsumowanie
Od 0 do 2100m n.p.m. ponad 60km podjazdem w pełnym słońcu. Ponad 35km zjazdu, przez większość trasy zimno - bo albo w chmurze, albo w nocy. Jeden z najpiękniejszych dni spędzonych na rowerze! Cudo. Dla takich chwil warto żyć!
Album