Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:264.58 km (w terenie 6.50 km; 2.46%)
Czas w ruchu:14:12
Średnia prędkość:18.63 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:33.07 km i 1h 46m
Więcej statystyk

Teneryfa 2010 - 3

Środa, 21 lipca 2010 · Komentarze(8)
Kategoria _Mini, Fajne, z Lenką
Trzeci dzień zarazem najważniejszy, więc i do trzech razy sztuka. Dziś musi się udać!!!!!!

Chciałem koniecznie powtórzyć z Milenką to, co udało się z Afrem dwa lata temu - a więc śmiganie po Las Canadas. Jest to stara kaldera, leżąca w granicach Parku Narodowego El Teide. A więc czekają nas piękne, zniewalające wręcz wulkaniczne widoki. Z jazdą też nie powinno być problemów, bo właściwie jest tam stosunkowo chłodno i płasko.

No ale wcześniej czeka nas 2km w pionie autobusem po serpentynach. No i było ciężko już tam. Milenka zażyła 1,5 tabletki aviomarinu i przez to wszystko nic nie kontaktowała.

Wysiedliśmy na stacji przy Telefierico (kolejka linowa), grubo przesmarowaliśmy się krem przeciwsłonecznym. Okazało się bowiem, że wcale tak zimno nie jest. Było około 35stopni w pełnym słońcu. A chmurek to nie było w ogóle. Tak więc pewna różnica między majem a sierpniem jest.



Po krótkim odpoczynku, adaptacji i odmroczeniu wsiedliśmy na rumaki i pognaliśmy w stronę Boca de Tauce. Wbrew moim zapewnieniom ruch był znaczny, ale dało się jechać w miarę spokojnie. Nie wiem jak tam Milenka, bo za wiele nie mówiła, co oznaczało jedynie tyle, że chyba nie odbiera tego do końca tak jak ja.

Trasa prowadziła delikatnym spadem więc się nie męczyliśmy. A widoki zwalały z nóg.





Skały mają chyba wszystkie możliwe kolory - nawet zielony, tak jak w przypadku Los Roques de Garcia





Nieco dalej zrobiło się troszkę bardziej płasko, a nawet było czasami pod górkę. W nosie gryzło od temperatury i suszy, na oczach Ukochanej zaczął pojawiać się grymas zmęczenia. Aviomarin zaczął powoli puszczać, dając efekt uboczny w postaci jeszcze większego zamroczenia i uśpienia. Tak, był to idealny moment, żeby... poprosić Ukochaną o rękę (na zjazdy i podjazdy). Jestem pewien, że nie wiedziała co się dzieje, ale w amoku się zgodziła, mówiąć m.in. "Ty czubie! Oświadczyłeś mi się". Dawno nie słyszałem nic bardziej romantycznego, nawet Nergal by się wzruszył!





Dzięki temu, ujechaliśmy jeszcze z dwa kilometry. Chciałem pokazać narzeczonej jedno magiczne miejsce... Czyli panoramę trzech innych wysp - El Hierro, La Palmy i La Gomery. Cudo!!! Dwa lata temu nie widzieliśmy z Afrem El Hierro w ogóle, z uwagi na zakrywające ją chmury, tak więc było to jeszcze większe zaskoczenie.







Po tym wszystkim nastał czas powrotu...









... po części jak widać piechotą.



Ale było warto! Pomimo wszystkich efektów ubocznych, zdecydowaliśmy się jeszcze w góry wrócić. Tym razem połazić.



I było świetnie. Dzięki temu wiemy, że jeszcze tam wrócimy, złazimy większość szlaków, przenocujemy w schronisku i wejdziemy na Teide (pomimo zdobytego pozwolenia tym razem nie dali byśmy rady z uwagi na arcydługie kolejki do kolejki).

No i trzeba będzie zabrać kolegów bikerów. Nie mogłem zasnąć, przez fakt, że nie zjechałem tymi pięknymi serpentynkami - 40km ciągle w dół. Nie mogłem przeżyć widoku downhillowców jadących razem z nami busem na górę. Ach, tam musi być bajecznie.

Pomimo faktu, że pod względem rowerowym urlop był katastrofą, to w ogólnej mierze było rewelacyjnie. Już troszkę ochłonęliśmy i celujemy w luty 2012 na powrót. Byle tylko dalej od polactwa, ale to już inna bajka.

Las fotas de la Tenerife

Teneryfa 2010 - 2

Wtorek, 20 lipca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria _Mini, z Lenką
Dzień drugi. Dziś się uda. Pakujemy bajki w autobus i jedziemy do Icod de Los Vinos.

Co było po przyjeździe?

Milenka odwiedziła kibelek (nota bene czyściutki, bezpłatny i z papierkiem) na stacji w celu wykonania rzyganka. Niestety, pomimo nieznacznej odległości od Puerto de La Cruz, temperament kierowców i drogi znów nas pokonały.

Pomimo tego postanowiliśmy znaleźć El Drago - 1500-2000 letnią dracenę. Jechać się nie dało (16%). W ogóle tam w miastach za bardzo jeździć się nie da - wszystko jest tak zatłoczone jak na targu.

Drugi dzień spalonej mety ;) Dojazd tylko na stację i do hotelu.

Puerto


A oto El Drago





I znowu Puerto




Teneryfa 2010

Poniedziałek, 19 lipca 2010 · Komentarze(3)
Kategoria _Mini, z Lenką
Hej hej heloł. Czas urlopu, czas zabawy. Czas na rower! Czwartego dnia pobytu Teneryfie postanowiliśmy wypożyczyć rowerki i w końcu pośmigać. Milenka, początkowo sceptyczna (to było jeszcze z dwa miesiące temu) teraz już jest napalona. Nie wspominając już o mnie, który to ja nie myślę o niczym innym niż o "pojeżdżeniu se".



Tym sposobem znaleźliśmy wczoraj sklepik, w którym sprzedają rozmaite maszyny Speca. Za MTB 12 Euro, co jest ceną całkiem przystępną. Sprzęt - Hardrock, na osprzęcie Acera/X.4. Działa, nawet zaskakująco dobrze.

No to wyjeżdżamy, jest 10 rano, więc mamy cały dzień (ciemno się robi w sierpniu po 21). Proponuję dojazd do Icod de Los Vinos, a nawet dalej - do Faro de Rasca - latarni morskiej na samym zachodzie wyspy.

Plany jedno a rzeczywistość drugie. Niestety, pojechaliśmy ulicą, której nachylenie momentami przekraczało 10-12%. Dodając do tego ruch na trasie i temperament kierowców z Południa, stało się jasne, że na dziś koniec. Milenka odmówiła dalszej jazdy.

Trudno, "troszkę" przeliczyłem się z możliwościami Ukochanej, właściwie to nawet nie spodziewałem się takiej trasy. Poprzednio wydawało mi się ok, ale to było Południe wyspy, no i jechałem jednak z Afrem.

Po "cichej godzince" Milenka się jednak przełamała i zaproponowała pojeżdżenie w okolicach hotelu, żeby zrobić rozruch przed jutrzejszym dniem. Już na starcie okazało się, że MTB na asfalcie to nie do końca trafny pomysł. Założyli nam tak szerokie kapcie, że ledwo dało się nimi ruszyć. Dziś jednak zdołaliśmy zrobić wypad do apteki (Milenka naciągnęła coś w stawie kolanowym) oraz na pobliską plantację bananów poćwiczyć ostre podjazdy. O dziwo Ukochana dała radę i nawet mnie na nim wyprzedziła.









Zatem jutro do Icod pojedziemy autobusem.

Z nowogardzkimi koskami :)

Niedziela, 11 lipca 2010 · Komentarze(1)
Poznałem nowych kolegów :) Nie moja liga, ale czasem warto się z nimi bujnąć. Jednym z nich jest pan Władek, sąsiad z bloku obok. Dużo by pisać ale w skrócie można powiedzieć, że wygina korby samym spojrzeniem. Wczoraj pokazał mi swój park maszyn. Ręce opadają, dziwię się tylko że jeszcze sufitu i ścian nie ma z karbonu. Swoją drogą skąd w tym Nowogardzie biorą taki sprzęt?

Co do wypadu, to oprócz Władka, pod blokiem stawił się nowy kolega Andrzej. Oboje na szosach, więc dotrzymanie tempa było wątpliwe. Ale pękać nie pękałem. Uzgodniliśmy, że będę się trzymał z tyłu. Traskę z Nowogardu do Reska i z powrotem mieliśmy zrobić jeszcze przed finałowym meczem w tv. Właściwie prędkość od samego początku oscylowała mniej więcej w granicach 30km/h ze wskazaniem raczej na to "więcej". O dziwo, pomimo temperatury, jechało się świetnie. Postanowiłem też dać zmianę i padło akurat na dość długi ale łagodny podjazd. Jako że wolę twarde przełożenia, cisnąłem te trzy dychy na 44-11, inaczej nie potrafię jakoś. Nie lubię szybko kręcić. Na górce okazało się, że Andrzeja nie widać. Został gdzieś w tyle i już do końca z nami nie jechał.

W Resku mieliśmy się spotkać z kolejnym zawodnikiem - Jankiem, który w Nowogardzie prowadzi sklep rowerowy. Spotkaliśmy się za Reskiem, gdzie właściwie wyszło nam 30km i poniżej godziny jazdy. Nie było jednak źle. Kolega Janek też jechał na MTB ze slickami, ale wkrótce, już na początku drogi powrotnej oboje pokazali mi miejsce w szeregu. Powiem tak, że jeszcze 36-37km/h dawałem radę i trzymałem się na kole. Natomiast wymiękłem na pierwszym króciutkim podjeździe, na którym obowiązywała prędkość większa od 40km/h. Chłopaki jednak na mnie poczekali i swoim powolnym trzydziestokilkukilometrowym tempem zajechaliśmy do Reska. Tam poprosiłem o przerwę na uzupełnienie bidonów. Wlałem w siebie pół litra izotoniku, podczas gdy pan Władek jechał na Tigerze :) W sumie przez całą trasę wypiłem prawie 2 litry płynów.

Dalszy powrót już lajtowy - cisnąłem ile wlezie, chociaż zdarzało się też nie raz, że pan Janek zostawał... ale w przodzie.

Średnia jak widać wyszła w okolicach 30km/h. Było sporo czasu na pogadanki, rozjazdy i krążenie po Resku. I tak nieźle chociaż nie jest to mój rekord na takim dystansie. Ale chyba nie o to chodzi, w końcu to zwykły szary trening ;)

O dziwo źle aż tak ze mną nie jest - spociłem się jak prosiak (dość specyficznie), ale z mięśniami ok. Rano wstałem rześki. Następny trening dopiero w sierpniu - po urlopie. Pewnie też po części rowerowym - tym razem z moją Królową :) Pozdro!

Fajnie

Sobota, 10 lipca 2010 · Komentarze(1)
Upał taki, że wyjechaliśmy (ja i Milenka) dopiero pod wieczór. A jechało się fajnie. Na tyle fajnie, że nie zatrzymywaliśmy się na żadne zdjęcia.

Milenka dzisiaj dzidowała, co bardzo cieszy, bo dobra kondycja musi się utrzymać na najbliższe 2 tygodnie.

Trasa:
Nowogard->Świerczewo->Strzelewo->Ostrzyca->Trzechel->
Błotno->Ogorzele->Karsk->Nowogard.

Powrót z pracy

Środa, 7 lipca 2010 · Komentarze(4)
Dawno rowerka do pracy nie zabierałem. W końcu postanowiłem się bujnąć, żeby przypadkiem trasy nie zapomnieć. I fajnie. Sporo się pozmieniało.

Ale najpierw fota zrobiona z pracy. W tle najwyższy obiekt Szczecina - komin Wiskordu, dalej Puszcza Bukowa, a jeszcze dalej, gdzieś pod Gryfinem, dym z pożaru fabryki styropianu. Kopciło się konkretnie!

A zmiany takie całkiem na plus. W Dąbiu zrobili fajną asfaltową ścieżkę rowerową, która właściwie jest przedłużeniem już istniejącej, gładkiej jak dupka i jeszcze fajniejszej. Biegnie zawijasami przez całe osiedla i kończy się po 3 kilometrach na... płocie. Stamtąd już niedaleko jednak (polną ścieżką) do drogi na Załom. Czyli teraz omijam najruchliwszą część całej trasy. Dodatkowo, skończył się okres, kiedy ta droga była objazdem, tak więc połowa, jeśli nie więcej, samochodów jedzie inną trasą.



Wreszcie mogłem się bujnąć tą trasą na nowej oponce. Co prawda mam ją teraz tylko z tyłu, ale jakość jazdy i prędkość znacznie wzrosła. Część drogi prowadziła pod wiatr, a i tak spokojnie można było jechać 28-30km/h. Z uwagi na te oponki, zmieniłem troszkę trasę, na bardziej asfaltową i pojechałem przez Tarnowo i z Mostów przez Pogrzymie, Budzieszowce i Jarosławki chcąc ominąć OES.



Wyszło, że i tak na niego trafiłem. Kapcia nie złapałem i chyba nawet tak łatwo go nie złapie. A po kamieniach też się miło cisnęło. W Maciejewie po prostu wjechałem od strony pałacu. Zrobiłem małą wizytę u tamtejszego ptactwa i zauważyłem, że wstawili nowy okaz.



Wielkim plusem tego miejsca jest fakt, że chyba zawsze jest tam pusto.





Dojazd do Kondzi

Czwartek, 1 lipca 2010 · Komentarze(0)
Cóż począć, dzień z dupy, bo wszystko co miałem zrobić dziś, przekładam na jutro. Do tego jeszcze późno z pracy przyjechałem, tak koło 18:00. W domu Milenki nie zastałem, bo śmignęła sobie wcześniej z Kasieńką na rowerkach do Kondzi. W końcu jest na wakacjach.

Ale dojechałem i ja. Musiałem się na tym króciutkim odcinku odpowiednio wyszaleć, tak, że wyszła średnia 28,5km/h. U Magdy pojedliśmy i później już było gorzej.

W drodze powrotnej, kiedy my ślimaczyliśmy się po szosie, obok nas śmignęli chłopaki - duma Nowogardu na bikestats - shrink z kolegami. Widzę, że rozkręcacie się coraz bardziej. Do następnego! Tym razem nie odpuścimy ;)