Teneryfa 2010 - 3
Środa, 21 lipca 2010
· Komentarze(8)
Trzeci dzień zarazem najważniejszy, więc i do trzech razy sztuka. Dziś musi się udać!!!!!!
Chciałem koniecznie powtórzyć z Milenką to, co udało się z Afrem dwa lata temu - a więc śmiganie po Las Canadas. Jest to stara kaldera, leżąca w granicach Parku Narodowego El Teide. A więc czekają nas piękne, zniewalające wręcz wulkaniczne widoki. Z jazdą też nie powinno być problemów, bo właściwie jest tam stosunkowo chłodno i płasko.
No ale wcześniej czeka nas 2km w pionie autobusem po serpentynach. No i było ciężko już tam. Milenka zażyła 1,5 tabletki aviomarinu i przez to wszystko nic nie kontaktowała.
Wysiedliśmy na stacji przy Telefierico (kolejka linowa), grubo przesmarowaliśmy się krem przeciwsłonecznym. Okazało się bowiem, że wcale tak zimno nie jest. Było około 35stopni w pełnym słońcu. A chmurek to nie było w ogóle. Tak więc pewna różnica między majem a sierpniem jest.
Po krótkim odpoczynku, adaptacji i odmroczeniu wsiedliśmy na rumaki i pognaliśmy w stronę Boca de Tauce. Wbrew moim zapewnieniom ruch był znaczny, ale dało się jechać w miarę spokojnie. Nie wiem jak tam Milenka, bo za wiele nie mówiła, co oznaczało jedynie tyle, że chyba nie odbiera tego do końca tak jak ja.
Trasa prowadziła delikatnym spadem więc się nie męczyliśmy. A widoki zwalały z nóg.
Skały mają chyba wszystkie możliwe kolory - nawet zielony, tak jak w przypadku Los Roques de Garcia
Nieco dalej zrobiło się troszkę bardziej płasko, a nawet było czasami pod górkę. W nosie gryzło od temperatury i suszy, na oczach Ukochanej zaczął pojawiać się grymas zmęczenia. Aviomarin zaczął powoli puszczać, dając efekt uboczny w postaci jeszcze większego zamroczenia i uśpienia. Tak, był to idealny moment, żeby... poprosić Ukochaną o rękę (na zjazdy i podjazdy). Jestem pewien, że nie wiedziała co się dzieje, ale w amoku się zgodziła, mówiąć m.in. "Ty czubie! Oświadczyłeś mi się". Dawno nie słyszałem nic bardziej romantycznego, nawet Nergal by się wzruszył!
Dzięki temu, ujechaliśmy jeszcze z dwa kilometry. Chciałem pokazać narzeczonej jedno magiczne miejsce... Czyli panoramę trzech innych wysp - El Hierro, La Palmy i La Gomery. Cudo!!! Dwa lata temu nie widzieliśmy z Afrem El Hierro w ogóle, z uwagi na zakrywające ją chmury, tak więc było to jeszcze większe zaskoczenie.
Po tym wszystkim nastał czas powrotu...
... po części jak widać piechotą.
Ale było warto! Pomimo wszystkich efektów ubocznych, zdecydowaliśmy się jeszcze w góry wrócić. Tym razem połazić.
I było świetnie. Dzięki temu wiemy, że jeszcze tam wrócimy, złazimy większość szlaków, przenocujemy w schronisku i wejdziemy na Teide (pomimo zdobytego pozwolenia tym razem nie dali byśmy rady z uwagi na arcydługie kolejki do kolejki).
No i trzeba będzie zabrać kolegów bikerów. Nie mogłem zasnąć, przez fakt, że nie zjechałem tymi pięknymi serpentynkami - 40km ciągle w dół. Nie mogłem przeżyć widoku downhillowców jadących razem z nami busem na górę. Ach, tam musi być bajecznie.
Pomimo faktu, że pod względem rowerowym urlop był katastrofą, to w ogólnej mierze było rewelacyjnie. Już troszkę ochłonęliśmy i celujemy w luty 2012 na powrót. Byle tylko dalej od polactwa, ale to już inna bajka.
Las fotas de la Tenerife
Chciałem koniecznie powtórzyć z Milenką to, co udało się z Afrem dwa lata temu - a więc śmiganie po Las Canadas. Jest to stara kaldera, leżąca w granicach Parku Narodowego El Teide. A więc czekają nas piękne, zniewalające wręcz wulkaniczne widoki. Z jazdą też nie powinno być problemów, bo właściwie jest tam stosunkowo chłodno i płasko.
No ale wcześniej czeka nas 2km w pionie autobusem po serpentynach. No i było ciężko już tam. Milenka zażyła 1,5 tabletki aviomarinu i przez to wszystko nic nie kontaktowała.
Wysiedliśmy na stacji przy Telefierico (kolejka linowa), grubo przesmarowaliśmy się krem przeciwsłonecznym. Okazało się bowiem, że wcale tak zimno nie jest. Było około 35stopni w pełnym słońcu. A chmurek to nie było w ogóle. Tak więc pewna różnica między majem a sierpniem jest.
Po krótkim odpoczynku, adaptacji i odmroczeniu wsiedliśmy na rumaki i pognaliśmy w stronę Boca de Tauce. Wbrew moim zapewnieniom ruch był znaczny, ale dało się jechać w miarę spokojnie. Nie wiem jak tam Milenka, bo za wiele nie mówiła, co oznaczało jedynie tyle, że chyba nie odbiera tego do końca tak jak ja.
Trasa prowadziła delikatnym spadem więc się nie męczyliśmy. A widoki zwalały z nóg.
Skały mają chyba wszystkie możliwe kolory - nawet zielony, tak jak w przypadku Los Roques de Garcia
Nieco dalej zrobiło się troszkę bardziej płasko, a nawet było czasami pod górkę. W nosie gryzło od temperatury i suszy, na oczach Ukochanej zaczął pojawiać się grymas zmęczenia. Aviomarin zaczął powoli puszczać, dając efekt uboczny w postaci jeszcze większego zamroczenia i uśpienia. Tak, był to idealny moment, żeby... poprosić Ukochaną o rękę (na zjazdy i podjazdy). Jestem pewien, że nie wiedziała co się dzieje, ale w amoku się zgodziła, mówiąć m.in. "Ty czubie! Oświadczyłeś mi się". Dawno nie słyszałem nic bardziej romantycznego, nawet Nergal by się wzruszył!
Dzięki temu, ujechaliśmy jeszcze z dwa kilometry. Chciałem pokazać narzeczonej jedno magiczne miejsce... Czyli panoramę trzech innych wysp - El Hierro, La Palmy i La Gomery. Cudo!!! Dwa lata temu nie widzieliśmy z Afrem El Hierro w ogóle, z uwagi na zakrywające ją chmury, tak więc było to jeszcze większe zaskoczenie.
Po tym wszystkim nastał czas powrotu...
... po części jak widać piechotą.
Ale było warto! Pomimo wszystkich efektów ubocznych, zdecydowaliśmy się jeszcze w góry wrócić. Tym razem połazić.
I było świetnie. Dzięki temu wiemy, że jeszcze tam wrócimy, złazimy większość szlaków, przenocujemy w schronisku i wejdziemy na Teide (pomimo zdobytego pozwolenia tym razem nie dali byśmy rady z uwagi na arcydługie kolejki do kolejki).
No i trzeba będzie zabrać kolegów bikerów. Nie mogłem zasnąć, przez fakt, że nie zjechałem tymi pięknymi serpentynkami - 40km ciągle w dół. Nie mogłem przeżyć widoku downhillowców jadących razem z nami busem na górę. Ach, tam musi być bajecznie.
Pomimo faktu, że pod względem rowerowym urlop był katastrofą, to w ogólnej mierze było rewelacyjnie. Już troszkę ochłonęliśmy i celujemy w luty 2012 na powrót. Byle tylko dalej od polactwa, ale to już inna bajka.
Las fotas de la Tenerife