Z nowogardzkimi koskami :)
Niedziela, 11 lipca 2010
· Komentarze(1)
Kategoria _Midi, Meridka moja, Nowogard i okolice
Poznałem nowych kolegów :) Nie moja liga, ale czasem warto się z nimi bujnąć. Jednym z nich jest pan Władek, sąsiad z bloku obok. Dużo by pisać ale w skrócie można powiedzieć, że wygina korby samym spojrzeniem. Wczoraj pokazał mi swój park maszyn. Ręce opadają, dziwię się tylko że jeszcze sufitu i ścian nie ma z karbonu. Swoją drogą skąd w tym Nowogardzie biorą taki sprzęt?
Co do wypadu, to oprócz Władka, pod blokiem stawił się nowy kolega Andrzej. Oboje na szosach, więc dotrzymanie tempa było wątpliwe. Ale pękać nie pękałem. Uzgodniliśmy, że będę się trzymał z tyłu. Traskę z Nowogardu do Reska i z powrotem mieliśmy zrobić jeszcze przed finałowym meczem w tv. Właściwie prędkość od samego początku oscylowała mniej więcej w granicach 30km/h ze wskazaniem raczej na to "więcej". O dziwo, pomimo temperatury, jechało się świetnie. Postanowiłem też dać zmianę i padło akurat na dość długi ale łagodny podjazd. Jako że wolę twarde przełożenia, cisnąłem te trzy dychy na 44-11, inaczej nie potrafię jakoś. Nie lubię szybko kręcić. Na górce okazało się, że Andrzeja nie widać. Został gdzieś w tyle i już do końca z nami nie jechał.
W Resku mieliśmy się spotkać z kolejnym zawodnikiem - Jankiem, który w Nowogardzie prowadzi sklep rowerowy. Spotkaliśmy się za Reskiem, gdzie właściwie wyszło nam 30km i poniżej godziny jazdy. Nie było jednak źle. Kolega Janek też jechał na MTB ze slickami, ale wkrótce, już na początku drogi powrotnej oboje pokazali mi miejsce w szeregu. Powiem tak, że jeszcze 36-37km/h dawałem radę i trzymałem się na kole. Natomiast wymiękłem na pierwszym króciutkim podjeździe, na którym obowiązywała prędkość większa od 40km/h. Chłopaki jednak na mnie poczekali i swoim powolnym trzydziestokilkukilometrowym tempem zajechaliśmy do Reska. Tam poprosiłem o przerwę na uzupełnienie bidonów. Wlałem w siebie pół litra izotoniku, podczas gdy pan Władek jechał na Tigerze :) W sumie przez całą trasę wypiłem prawie 2 litry płynów.
Dalszy powrót już lajtowy - cisnąłem ile wlezie, chociaż zdarzało się też nie raz, że pan Janek zostawał... ale w przodzie.
Średnia jak widać wyszła w okolicach 30km/h. Było sporo czasu na pogadanki, rozjazdy i krążenie po Resku. I tak nieźle chociaż nie jest to mój rekord na takim dystansie. Ale chyba nie o to chodzi, w końcu to zwykły szary trening ;)
O dziwo źle aż tak ze mną nie jest - spociłem się jak prosiak (dość specyficznie), ale z mięśniami ok. Rano wstałem rześki. Następny trening dopiero w sierpniu - po urlopie. Pewnie też po części rowerowym - tym razem z moją Królową :) Pozdro!
Co do wypadu, to oprócz Władka, pod blokiem stawił się nowy kolega Andrzej. Oboje na szosach, więc dotrzymanie tempa było wątpliwe. Ale pękać nie pękałem. Uzgodniliśmy, że będę się trzymał z tyłu. Traskę z Nowogardu do Reska i z powrotem mieliśmy zrobić jeszcze przed finałowym meczem w tv. Właściwie prędkość od samego początku oscylowała mniej więcej w granicach 30km/h ze wskazaniem raczej na to "więcej". O dziwo, pomimo temperatury, jechało się świetnie. Postanowiłem też dać zmianę i padło akurat na dość długi ale łagodny podjazd. Jako że wolę twarde przełożenia, cisnąłem te trzy dychy na 44-11, inaczej nie potrafię jakoś. Nie lubię szybko kręcić. Na górce okazało się, że Andrzeja nie widać. Został gdzieś w tyle i już do końca z nami nie jechał.
W Resku mieliśmy się spotkać z kolejnym zawodnikiem - Jankiem, który w Nowogardzie prowadzi sklep rowerowy. Spotkaliśmy się za Reskiem, gdzie właściwie wyszło nam 30km i poniżej godziny jazdy. Nie było jednak źle. Kolega Janek też jechał na MTB ze slickami, ale wkrótce, już na początku drogi powrotnej oboje pokazali mi miejsce w szeregu. Powiem tak, że jeszcze 36-37km/h dawałem radę i trzymałem się na kole. Natomiast wymiękłem na pierwszym króciutkim podjeździe, na którym obowiązywała prędkość większa od 40km/h. Chłopaki jednak na mnie poczekali i swoim powolnym trzydziestokilkukilometrowym tempem zajechaliśmy do Reska. Tam poprosiłem o przerwę na uzupełnienie bidonów. Wlałem w siebie pół litra izotoniku, podczas gdy pan Władek jechał na Tigerze :) W sumie przez całą trasę wypiłem prawie 2 litry płynów.
Dalszy powrót już lajtowy - cisnąłem ile wlezie, chociaż zdarzało się też nie raz, że pan Janek zostawał... ale w przodzie.
Średnia jak widać wyszła w okolicach 30km/h. Było sporo czasu na pogadanki, rozjazdy i krążenie po Resku. I tak nieźle chociaż nie jest to mój rekord na takim dystansie. Ale chyba nie o to chodzi, w końcu to zwykły szary trening ;)
O dziwo źle aż tak ze mną nie jest - spociłem się jak prosiak (dość specyficznie), ale z mięśniami ok. Rano wstałem rześki. Następny trening dopiero w sierpniu - po urlopie. Pewnie też po części rowerowym - tym razem z moją Królową :) Pozdro!