Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecin i okolice

Dystans całkowity:7940.33 km (w terenie 1002.25 km; 12.62%)
Czas w ruchu:423:28
Średnia prędkość:18.75 km/h
Maksymalna prędkość:47.33 km/h
Liczba aktywności:272
Średnio na aktywność:29.19 km i 1h 33m
Więcej statystyk

Z pracy

Piątek, 5 lipca 2013 · Komentarze(0)
Znów powrót z pracy, lecz nieco inną trasą. Planowałem porównać czas przejazdu z meridką, więc wybrałem traskę przez Stawno. Trasa nie nadaje się zupełnie na szosówkę - same dziury, więc i czas na tym odcinku słabiutki. Wobec tego plan B - zahaczenie o cmentarzysko kurhanowe w Osinie. Błądziłem dobrą godzinę, żeby namierzyć miejsce, co w sumie było zbędne, bo latem cmentarzysko porastają półmetrowe pokrzywy. I w sumie gwno widziałem.

Ale późną jesienią, lub zimą, czemu nie, można zwiedzić.

Powrót z pracy

Piątek, 28 czerwca 2013 · Komentarze(0)
Pierwszy raz wracałem z pracy na tytanówce. Jechało się przednio, tak lekko i przyjemnie, choć jeszcze jest nieco do zrobienia w rowerze.

Myślałem jednak, że czas będzie lepszy, ale sporo zostało w samym Szczecinie, gdzie błąkałem się chodnikami. Mimo wszystko traska przez Rurzycę mi się podoba.

Bory Tucholskie - 3

Środa, 1 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
Rano nie pada. Wyszło słońce, jest pięknie!











Dziś sporo terenu, objeżdżamy jeziora od zachodniej strony. Świetne szlaki, pagórkowate, można poszaleć, bo już trzeciego dnia tyłki tak nie bolą jak na początku. Na koniec jeszcze zajechaliśmy do "Charzy". Łał, ale cudna miejscowość. Na widok niektórych posiadłości opada szczęka...

Potem pozostaje nam czekać na pociąg, a przecież jutro Woodstock :D

Bory Tucholskie - 1

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(1)
Umówiłem się z Sentim na kilkudniowy wypad do Borów Tucholskich. Tak, żeby coś zrobić w te wakacje, żeby przypomnieć sobie dawne czasy. Spakowaliśmy się w plecaczki, zabraliśmy śpiwory, namiot i heja na spotkanie w Chociwlu.

Bartek PiKaPem cisnął z Gorzowa, ja sobie zrobiłem 30-kilometrowy dojazd. Luzik, bo godzina popołudniowa. Jakimś cudem pociąg nie zajechał na szóstą rano do Gorzowa, tak więc było jeszcze kilka godzinek relaksu.

Wysiadając w Szczecinku, pokręciliśmy się troszkę w poszukiwaniu map, po czym pocisnęliśmy do Chojnic. Dziś trasa to głównie szosa. Okazało się, że do tej miejscowości całkiem sporo kilometrów i chyba zanocujemy dziś gdzieś... cholera wie.

W sumie, patrząc przez pryzmat dawnych lat, to jakaś nuda. Choć obiektywnie przyznać trzeba, jakoś się tak fajnie jechało. Zero spiny, żadnego parcia na dystans, miejsca "do zaliczenia". Pełny luz. Nawet okolice Szczecinka wydają się jakieś prawie dzikie, wsie całkiem malownicze, ze starymi chatami. OK!

A że robiło się ciemno, jak i szosa do Człuchowa bardzo ruchliwa, postanowiliśmy zakończyć dzień nieopodal Chrząstówka.

Jest moc

Czwartek, 3 maja 2012 · Komentarze(0)
Dzień powitał deszczem. Wyjechałem mimo wszystko na czas, chociaż było pewne, że dziś popada. Trzeba przecież było, zaraz miałem spotkać się z Sebastianem, a później z Grzesiem i Hubertem.

Przed Biedrą postanowiłem jeszcze zrobić 100 pompeczek. Do koła, bo od jakiegoś czasu jeżdżę na mniej niż dwóch barach, a i w Nowo nie działa żaden kompresor to i nie chciało się wcześniej.

Przy machnięciu numer 99, słyszę psssss... Wyrwany wentyl. Zabieram się za zmianę, a w międzyczasie zajeżdża Seba. Druga dętka, którą woziłem pod siodłem, choć założona, powietrza nie przybiera. Okazało się, że jest przecięta. To może i dobrze i tak miała 8 łat i jako tako sparciała, nie gwarantowała niezawodności. Całe szczęście, że Sebastian poratował mnie prestą.

Spóźnienia zatem jest dobre pół godziny. Podjeżdża Grzegorz i wspólnie ciśniemy do Dobrej. Potem razem z Hubertem jedziemy przez woświńskie wioski do Węgorzyna, gdzie czeka na nas Michuss. Traska świetna i jest moc, co akurat mnie cieszy.



W Węgorzynie mała przerwa, zjadam połowę zawartości plecaka i uzupełniam płyny. Dwa powerade'y na takim dystansie to dla mnie dużo za dużo, ale za to nie tracę sił.

Następnie jedziemy przez pagórkowate tereny, zaczyna się las i piach. Fajnie, czasami ciężko, ale jest jakieś urozmaicenie. W Drawsku kolejny przystanek, po czym zatrzymuje nas policja. A tak za jazdę pod prąd :)



Szlak wokół jeziora jest kapitalny! Świadczyły o tym okrzyki kolegów, których przytaczać nie wypada. Leśne ścieżki przypominają te z Drawieńskiego, chociaż może to nie ten sam klimat.

















Przed Ińskiem mam spory kryzys energetyczny. Jedzenia brak, wiem, że jeszcze 5 minut i padnę. Na szczęście znajdujemy wioskę, po czym razem z Michałem i Sebą zapodajemy sobie po mleczku w tubce, czekoladzie i izotoniku. Działa natychmiast.
W Ińsku jeszcze pizza, najlepsza jaką jadłem w naszym kraju. Polecam szczególnie pizzę ińską, z wędzoną rybą i porem.





Na koniec jeszcze napinka do Nowogardu. Po 160km nadal poginać 34km/h oznacza, że forma rośnie.



Powrót

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Jak wczoraj było niezłe tempo, to dzisiaj wręcz wyścig.

Z rana poszliśmy standardowo na plażę. Potem kawusia, lody, wizyta w latarni.






W międzyczasie dzwoni Darek, że z chłopakami (Giorginio i Hubert) są już w Gryficach. Mają do nas przyjechać, zapchać kichę jakimś fastfoodem i wspólnie z nami wrócić.

W drodze powrotnej, dziewczyny biją chyba swój rekord średniej prędkości. Początkowo zostałem z Milenką z tyłu, ale już w Świerznie przycisnęliśmy i jechaliśmy w grupie.



Od czasu do czasu były jakieś próby sił, pokazywanie łyd itd. Jak to w peletonie. Ogromne uznanie należą się Milence. Sunia, nieźle pocisnęłaś :) Nawet wyrwała gonić ucieczkę Giorginia :) Widać, że obecność innych chłopów zaznaczyła swoje piętno - Zuza zaczęła czytać o maratonie dookoła Miedwia. Coś kombinuje chyba, ta moja K2 :D





Przed Wołowcem dołączył do nas Seba i tak już w siódemkę wracaliśmy do Nowogardu.



Dobry trip!