Planowałem wyjazd Szczecin->Gorzów od roku. Niby nic, ale jakoś nigdy sie nie udawało. Obiecałem sobie jednak, że jak zaliczę ostatnią sesję na uczelni, to będę musiał zrekompensować sobie zimowy brak jeżdżenia, tak więc była to najlepsza okazja, żeby w końcu pojechać do domu.
Niestety w międzyczasie przekonałem się o skutkach braku treningów i ostatnio nawet dystans 50km kończył się skurczami.
Jednak dupą nie jestem i stwierdziłem, że pojadę. Dzień wcześniej dostałem od Królowej nawet 2 snickersy, takie co mają po dwa stolce w jednym opakowaniu i litrową pepsi, na wypadek kryzysu, jaki mnie ostatnio spotykał na trasie.
Wczoraj jeszcze upomniany przez Dżordża (ojciec), przestawiłem zegarek o godzinę w przód i byłem już gotowy.
Dziś okazało się że pogoda z samego rana jest przepiękna. Wyruszyłem więc o 9 nowego czasu pełen euforii i zapału. Nad stanem mojego zdrowia i psychiki pieczę sprawował Sztab antykryzysowy w składzie: Lenka, telefon. Zostałem również poinformowany, że zmiana czasu jednak jest jutro...
To dobrze :)
Fot za dużo nie robiłem, bo z godziny na godzinę pogoda się pogarszała i w końcu złapał mnie deszcz (jak tylko zobaczyłem tablicę Gorzów Wlkp.). W dodatku przez całą drogę wiatr w ryło. Taki konkretny momentami.
Ważne że się udało. Potrzebowałem tego :) Gdyby nie te snikersy i wygazowana cola, pewnie bym się skitrał. A czasami było ciężko, robiłem nawet przerwy co 10km pod koniec, bo sił brakowało, ale, o dziwo, żaden skurcz mnie nie dopadł.
Zostałem nawet lokalnym guru na wiosce gdzieś tam w lesie, jak jakieś żuliki zapytały mnie skąd się nagle tam wziąłem :)
Dobra, wyjazd ten dedykuję Robertowi. Do Gorzowa przyjechałem specjalnie po to, żeby obejrzeć pierwszy wyścig F1.
mapka