Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:199.54 km (w terenie 68.00 km; 34.08%)
Czas w ruchu:12:16
Średnia prędkość:16.27 km/h
Maksymalna prędkość:42.48 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:66.51 km i 4h 05m
Więcej statystyk

Bory Tucholskie - 2

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(1)
Wstaliśmy wcześnie. Nocleg pod świerkiem obfitował w uroki lasu. Jakiś gryzoń chrobotał koło namiotu, coś podjadało korzonki w glebie pod nami. Taka cisza, że było słychać najsłabszy szmer.



Postanowiliśmy pojechać jak długo się da lasem. W Człuchowie zjedliśmy śniadanie, zwiedziliśmy na szybcika zamek i pojechaliśmy do Chojnic. Stamtąd skierowaliśmy się do miejscowości Charzykowy zwaną przez miejscowych 'Charzy'. Kupiliśmy mapkę i bilety do parku, po czym czerwonym szlakiem pojechaliśmy wzdłuż jeziora.

W sumie ani Zaborski Park Krajobrazowy, ani PNBT to żadna rewelacja. Ot, lasy sosnowe i całkiem ładne jeziora. Jakoś tak u nas lepiej, nie mówiąc już o Drawieńskim Parku...



Znowu przerwa na jedzonko. Kurde, im człowiek starszy, tym by tylko częściej wpieprzał. Ale sceneria miła, aż się wstawać nie chce.











Później piaszczystymi szlakami eksplorujemy południową część parku. Kurka, jakie tam są piękne leśniczówki. Czad! I te śmieszne litery, tak jakby czcionka wybrała się nie ta...





Wokół, pełno lobeliowych jeziorek







Ale dopiero najciekawsze przed nami. Z parku to polecam północne rejony, aż do Swornegać.



















Potem obiadek w Małych Swornegaciach, gdzie dowiedzieliśmy się czym się różni danie regionalne (bigos jakiśtam) od bigosu krajowego. Otóż różni się nazwą, ale za to po dłuższej batalii z kelnerkami-mimozami, mogłem napić się Złotych Lwów.

Jednogłośnie zdecydowaliśmy pojechać na Północ, gdzie na mapie widać było jakieś zawijasy. Tak, to był strzał w dziesiątkę. Polecam jak najbardziej Dolinę Kulawy! Już poza parkiem narodowym, więc można się rozbić.

Bory Tucholskie - 1

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(1)
Umówiłem się z Sentim na kilkudniowy wypad do Borów Tucholskich. Tak, żeby coś zrobić w te wakacje, żeby przypomnieć sobie dawne czasy. Spakowaliśmy się w plecaczki, zabraliśmy śpiwory, namiot i heja na spotkanie w Chociwlu.

Bartek PiKaPem cisnął z Gorzowa, ja sobie zrobiłem 30-kilometrowy dojazd. Luzik, bo godzina popołudniowa. Jakimś cudem pociąg nie zajechał na szóstą rano do Gorzowa, tak więc było jeszcze kilka godzinek relaksu.

Wysiadając w Szczecinku, pokręciliśmy się troszkę w poszukiwaniu map, po czym pocisnęliśmy do Chojnic. Dziś trasa to głównie szosa. Okazało się, że do tej miejscowości całkiem sporo kilometrów i chyba zanocujemy dziś gdzieś... cholera wie.

W sumie, patrząc przez pryzmat dawnych lat, to jakaś nuda. Choć obiektywnie przyznać trzeba, jakoś się tak fajnie jechało. Zero spiny, żadnego parcia na dystans, miejsca "do zaliczenia". Pełny luz. Nawet okolice Szczecinka wydają się jakieś prawie dzikie, wsie całkiem malownicze, ze starymi chatami. OK!

A że robiło się ciemno, jak i szosa do Człuchowa bardzo ruchliwa, postanowiliśmy zakończyć dzień nieopodal Chrząstówka.