Bory Tucholskie - 2
Wtorek, 31 lipca 2012
· Komentarze(1)
Kategoria _Giga, Fajne, Meridka moja
Wstaliśmy wcześnie. Nocleg pod świerkiem obfitował w uroki lasu. Jakiś gryzoń chrobotał koło namiotu, coś podjadało korzonki w glebie pod nami. Taka cisza, że było słychać najsłabszy szmer.
Postanowiliśmy pojechać jak długo się da lasem. W Człuchowie zjedliśmy śniadanie, zwiedziliśmy na szybcika zamek i pojechaliśmy do Chojnic. Stamtąd skierowaliśmy się do miejscowości Charzykowy zwaną przez miejscowych 'Charzy'. Kupiliśmy mapkę i bilety do parku, po czym czerwonym szlakiem pojechaliśmy wzdłuż jeziora.
W sumie ani Zaborski Park Krajobrazowy, ani PNBT to żadna rewelacja. Ot, lasy sosnowe i całkiem ładne jeziora. Jakoś tak u nas lepiej, nie mówiąc już o Drawieńskim Parku...
Znowu przerwa na jedzonko. Kurde, im człowiek starszy, tym by tylko częściej wpieprzał. Ale sceneria miła, aż się wstawać nie chce.
Później piaszczystymi szlakami eksplorujemy południową część parku. Kurka, jakie tam są piękne leśniczówki. Czad! I te śmieszne litery, tak jakby czcionka wybrała się nie ta...
Wokół, pełno lobeliowych jeziorek
Ale dopiero najciekawsze przed nami. Z parku to polecam północne rejony, aż do Swornegać.
Potem obiadek w Małych Swornegaciach, gdzie dowiedzieliśmy się czym się różni danie regionalne (bigos jakiśtam) od bigosu krajowego. Otóż różni się nazwą, ale za to po dłuższej batalii z kelnerkami-mimozami, mogłem napić się Złotych Lwów.
Jednogłośnie zdecydowaliśmy pojechać na Północ, gdzie na mapie widać było jakieś zawijasy. Tak, to był strzał w dziesiątkę. Polecam jak najbardziej Dolinę Kulawy! Już poza parkiem narodowym, więc można się rozbić.
Postanowiliśmy pojechać jak długo się da lasem. W Człuchowie zjedliśmy śniadanie, zwiedziliśmy na szybcika zamek i pojechaliśmy do Chojnic. Stamtąd skierowaliśmy się do miejscowości Charzykowy zwaną przez miejscowych 'Charzy'. Kupiliśmy mapkę i bilety do parku, po czym czerwonym szlakiem pojechaliśmy wzdłuż jeziora.
W sumie ani Zaborski Park Krajobrazowy, ani PNBT to żadna rewelacja. Ot, lasy sosnowe i całkiem ładne jeziora. Jakoś tak u nas lepiej, nie mówiąc już o Drawieńskim Parku...
Znowu przerwa na jedzonko. Kurde, im człowiek starszy, tym by tylko częściej wpieprzał. Ale sceneria miła, aż się wstawać nie chce.
Później piaszczystymi szlakami eksplorujemy południową część parku. Kurka, jakie tam są piękne leśniczówki. Czad! I te śmieszne litery, tak jakby czcionka wybrała się nie ta...
Wokół, pełno lobeliowych jeziorek
Ale dopiero najciekawsze przed nami. Z parku to polecam północne rejony, aż do Swornegać.
Potem obiadek w Małych Swornegaciach, gdzie dowiedzieliśmy się czym się różni danie regionalne (bigos jakiśtam) od bigosu krajowego. Otóż różni się nazwą, ale za to po dłuższej batalii z kelnerkami-mimozami, mogłem napić się Złotych Lwów.
Jednogłośnie zdecydowaliśmy pojechać na Północ, gdzie na mapie widać było jakieś zawijasy. Tak, to był strzał w dziesiątkę. Polecam jak najbardziej Dolinę Kulawy! Już poza parkiem narodowym, więc można się rozbić.