Wpisy archiwalne w kategorii

PKP Dziadostwo

Dystans całkowity:288.73 km (w terenie 95.00 km; 32.90%)
Czas w ruchu:29:14
Średnia prędkość:9.88 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:36.09 km i 3h 39m
Więcej statystyk

Dojazdy

Niedziela, 4 października 2009 · Komentarze(9)
Na PKP w Gorzowie. Co się działo dalej szkoda pisać. Porażka po prostu. Czas pomyśleć o jakimś autku bo bilety za 14 zl na jeden rower to lekkie kure*stwo! Do tego smród, tłok jak zwykle.

Dzień trzeci, śmiesznie

Niedziela, 3 maja 2009 · Komentarze(4)
Dzień trzeci czyli wielki wyścig
...szumnie zapowiadany przez Pana Franka.

Oto gospodarstwo, w którym mieszkaliśmy


Z rana pojechaliśmy na nasze ulubione pobliskie jeziorko w oczekiwaniu na ekipę kolarzy. Jednak szybko sie wróciliśmy, bo trochę dużo szerszeni tam latało


Wkrótce drużyna się zjawiła i jak to cykliści, zrobili sobie przerwę na kawusię lody, ciasteczka, wafelki...


Pogoda ducha kolarzy mnie po prostu rozwalała. Był m.in. pan Zdzichu, który już na wstępie zapytał nas co robimy 21 czerwca, bo jest jakiś rajd :D

Krótko po wyruszeniu zatrzymałem się na fotkę Pazia Królowej


Lajkra musi być i wygodne obuwie :)


A oto dziewczyny z Bierzwnika


...i husaria lub wódz Apaczów


Dziś lajtowo, piachy, piachy, piachy :)


Po wspólnych kiełbachach (przez te 3 dni zjedliśmy co najmniej po 10 na głowę). Na zakończenie rajdu dostaliśmy jeszcze pamiątkowy kubek Cystersów od wójta gminy i pojechaliśmy do Choszczna na pociąg.


W drodze powrotnej jeszcze się trochę doopalaliśmy


Fajnie było, nie Lenka? :)


...dopóki nie wsiedliśmy do pociągu. I znowu dziady z PKP skutecznie udowodniły, że potrafią skutecznie spierdolić, za przeproszeniem, dojazd. Pociąg z Zielonej Góry do Szczecina w ostatni dzień weekendu miał 3 wagony, w tym jeden na większe bagaże, w którym i tak nie zmieściło się 13 rowerów.


A już na sam koniec, ciśnieniowe wypłukiwanie smaru z łożysk


Fajne foty

Traska:
Wygon->Łasko->Wygon->Łasko->Brzeziny->Kołki->Zieleniewo->Kaszewo->Raduń->Choszczno->Szczecin

PKP Gorzów -> PKP Krzyż

Niedziela, 2 listopada 2008 · Komentarze(1)
PKP Gorzów -> PKP Krzyż -> PKP Szczecin

Nigdy więcej przez Krzyż!!! Szynobus jest tak mały, że ludzie najzupełniej się w nim nie mieszczą. Czułem się głupio trochę w tym ścisku z rowerem, no ale wina to raczej nie moja. 100x lepiej przez Kostrzyn.

Za to w Krzyżu można czasami natknąć się na poznanego niegdyś konduktora, który też podróżuje rowerem. Przejechał prawie całą Europę, w tym m.in. dookoła Skandynawię i do Turcji. Pozdr. dla tego pana! :)

Weekend w Drawieńskim Parku Narodowym

Sobota, 30 sierpnia 2008 · Komentarze(3)
Weekend w Drawieńskim Parku Narodowym

Pobudka o 3:30 i razem z Sentim i Klikusem porannym pociągiem pojechaliśmy do Krzyża. Oczywiście, jak każda inna wycieczka rowerowa z PKP, nie obyło się bez perypetii ze strony tego dziadostwa. To, że w pociągu pospiesznym do Zamościa nie będzie przedziału na rowery, wydaje się normalne. Zapytałem się konduktora gdzie mam je wstawić (pierwszy przedział wagon byl zamknięty, ostatni pierwszej klasy), to odpowiedź brzmiała mniej więcej tak: "Rowery wstawcie do ostatniego wagonu na waszą odpowiedzialność, a wy idźcie do drugiej klasy"

Kur... Szlag mnie trafia.

Oczywiście jak to w pociągach, ktoś się kręcił po przedziałach, a klikus wspomniał coś o 15 Cyganach, którzy jadą tym samym pociągiem. Natychmiast ruszyliśmy więc zobaczyć co się dzieje z rowerami i okazało się, że otworzyli oni Sentiemu jedną sakwę. Na szczęście nic nie zabrali. Na szczęście aparat miał w drugiej. Resztę podróży postanowiliśmy spędzić w pierwszej klasie.

Od tej pory to już sam cud miód. Wysiedliśmy w Krzyżu i w pięknej mglistej scenerii pojechaliśmy przez Stare Osieczno do Głuska.



Tam kupiliśmy mapę i pojechaliśmy zobaczyć starą elektrownie wodną. Chyba jedną z pierwszych tego typu w Europie.



Potem wróciliśmy do Głuska i pojechaliśmy żółtym szlakiem wzdłuż Jeziora Ostrowieckiego. Ten szlak to przecudowny singletrack, prowadzący wysokim wałem, w przepięknym krajobrazie. Woda w jeziorze przejrzysta jest na 3 metry, pełna ryb, a lasy roją się od prawdziwków.





Dojechaliśmy do Skrzyżowania przy Pustelni...


...i pojechaliśmy dalej kostką brukową do Załomu i Człopy, celem kupienia czegoś do jedzenia i picia. Wiadomo, kiełbaski i piwko, w tym nie omieszkałem skosztować lokalnego specjału z Czarnkowa pt. Eire :)




Po przerwie pojechaliśmy lasami przez Golin i Brzeźniak z powrotem do parku. Trochę pomyliliśmy szlaki, ale ostatecznie dojechaliśmy do jeziora Marta, które ma krystalicznie czystą wodę. Ścieżka prowadząca na dość znacznej wysokości nad lustrem wody, sprawiała niesamowite wrażenie. Widać było każde wypłycenie jeziora, a woda miała kolor lazurowy. Niestety, nie dało się zrobić zdjęcia, gdyż cały brzeg porasta gęsty las.



Nad jeziorem zrobiliśmy dłuższą przerwę i pojechaliśmy później do miejscowości Martew uzupełnić płyny i jedzenie. Potem lasami pojechaliśmy do Kępy Krajeńskiej, choć czasami jechało się ledwo :)


Następnie wzdłuż jeziora Sitno i dojechaliśmy do polany niedaleko miejscowości Jelenie. Tam rozbiliśmy namiot, walnęliśmy piwko itd. W nocy ryczał niedaleko jakiś wyposzczony jeleń :)


Fajnie!


Album

Wstałem o 4:30 żeby zdążyć na

Czwartek, 22 maja 2008 · Komentarze(0)
Wstałem o 4:30 żeby zdążyć na pociąg do Gorzowa. I co? I z samiutkiego rana dostałem w mordę od PKP. Najpierw kobita sprzedała mi bilet na inną trasę niż prosiłem. Potem na starcie, pociąg miał opóźnienie 25 minut, co oznaczało, że nie zdążę na przesiadkę w Kostrzynie. Ale muszę przyznać, że konduktorów mamy wspaniałych i specjalnie dla mnie zatrzymali tamten pociąg, żebym mógł spokojnie prawie na czas dojechać do domku. A wieczorem skoczyłem do Lilki.

Jedziemy na majówkę!

Czwartek, 1 maja 2008 · Komentarze(2)
Jedziemy na majówkę!
Aaaaaaale... najpierw PKP. Wsiadam w Szczecinie. Oczywiście barany nie przewidziały, że może przydać się wagon rowerowy w pociągu przez całą Polskę (nocny pociąg Szczecin-Przemyśl), więc ląduję w przejściu.
Już na początku podróży jakaś afera. Prawdopodobnie komuś coś ukradli i gdzieś tam na stacje ma policja przyjechać.
Potem pociąg przejeżdża przez Choszczno - trzy matoły totalnie nawalone wystawiają fakety i drą mordę do konduktora. Nie zrozumiałem co krzyczą bo się po prostu nie dało (coś a'la w utworze Kazika - T.R.W.A)
W Krzyżu dosiadają się kibole Stali. Poznałem wszystkie przyśpiewki i jako, że jestem z Gorzowa dostałem dwa piwka. W nagrodę macie chłopy fotę

W Poznaniu dosiada się do mnie Senti
Robi się tłok i oczywiście nie daje się już wejść przejściem gdzie stoję. Wiadomo, zawsze się trafi jakiś geniusz, który jak tylko otworzą się drzwi, drze ryja że nie ma jak wejść (to że ma śpiące niemowlę na rękach wydaje się nie mieć dla niego większego znaczenia). Na tej samej stacji wsiada burak wracający z Norwegii i od razu robi aferę, że szlachta (maszyniści, konduktorzy itd.) siedzą (w służbowym), a on nie. Nie odpuszcza im do końca mojej podróży, czyli jakieś 3-4 godziny. Co chwilę otwiera im przedział i każe dzwonić po policję, bo mu światło nie świeci (czyli łamany jest niby regulamin itd.) Pomysły mu się w końcu skończyły, gdy wsiadła policja i go uspokoiła. Potem się najebał z kibolami ze stali.
Do kibolów dołącza się łysy z Bytomia. Drą mordy razem. Potem wsiada jakiś pedzio. Nic nie mówi tylko szczerzy zęby do każdego. Za chwilę ktoś chce przejść przez drzwi między wagonami, gdzie stoją nasze rowery. Siłuje się z nimi, pomimo tego, że są zamknięte na kłódkę. Patrzę i oczom nie wierzę, próbuje je rozsunąć nogą. "Chodź i mi pomóż, bo sam nie daję rady" rzuca do mnie z miną pełną poświęcenia. Nie wiem czy płakać, ale śmiać mi nie wypadało.
Pedzio wysiada, żegnając się ze wszystkimi głośnym "Ciao!"
Miejsca coraz mniej, ale kolejka do sikania coraz większa. Ja sam stoję na nogach już jakieś 8 godzin. Robi się jasno i dojeżdżamy na Śląsk. Kibol z Bytomia już mocno podjarany, wali pięściami w co się da, także szybę od przedziału służbowego. Słychać tylko jego. Chyba wydaje ze 110 dB i nasi z Gorzowa się przy nim chowają. Ale twardo akompaniują "Zawsze i wszędzie, policja...". Nagle łysy rzucił propozycję, że wszyscy wybiegamy na dworzec w Zabrzu i "napierdalamy się do pierwszej pizdy". I nagle cisza. :) Chłopaki się uspokoili, tylko ten człowiek, który płaci podatki w Norwegii na PKP usiłuje coś tam wydusić. Co najmniej połowa wagonu miała ochotę mu - no przepraszam za określenie - pierdolnąć.
I tym sposobem wysiedliśmy w Katowicach, gdzie Robert ma swój sklep


Potem przesiadka do Rajczy. Oczywiście wagonu nie było, a rowerów co najmniej kilkanaście. U nas zmieściło się chyba siedem.


Ale było miło. Niektórzy pili piwko. Potem drugie. Potem trzecie...



... i zapomnieli przy wysiadaniu o bagażu z portfelem i dokumentami.

Ci bardziej trzeźwi, np. ja :), musieli po ten bagaż pojechać do Zwardonia, ale tam się okazało, że jednak w pociągu go nie ma, za to był już na komisariacie w Rajczy. Na szczęście Senti miał bagażnik i można było go jakoś upakować.

Tym sposobem dojechaliśmy do Chaty Chemików w Ujsołach, gdzie mieliśmy mieć zarezerwowane miejsca. Miejsc nie było, ale jakoś się upchaliśmy.

Po południu zrobiłem sobie mały podjazd na pobliską górkę. No może nie całą :)


Za to wieczorem to już tylko piwko, kiełbaski, piwko....


... i wielki foch dziewczyn.
A potem znowu piwko, trening wioślarzy i takie tam, o którym nie wypada mi wspominać :D


A być może nie wszystko pamiętam. W każdym bądź razie podobno ktoś z nas pracuje w diversie, kochamy wszystkie dziewczyny na około i chyba byliśmy skłonni im zrobić śniadanie. Nie wiem. Nie pamiętam. Nie z przepicia, ale powiedzmy z niewyspania (prawie 2 doby bez snu - mój rekord).

Pink Floyd na dobranoc


Album zdjęć z majówki
Zdjęcia Sentiego

Ciągle w pociągach i na dworcach.

Niedziela, 26 sierpnia 2007 · Komentarze(4)
Ciągle w pociągach i na dworcach. Zwiedzamy trochę Nowego Sącza.


Potem pociąg do Tarnowa. Przesiadka. Pociąg do Wrocławia. Tłoczymy rowery w przejściu. Co chwile jakieś babsko musi do kibla, więc ciągle je przestawiamy. Tyle ludzi, że jakiś koleś z Austrii wyciąga rower przez okno. Wieczorem na szybko zwiedzamy starówkę Wrocławia. Pięknie.




Znowu pociąg. Tym razem Poznań. Tam czekamy z 2 godziny na pociąg do Krzyża. Nie spaliśmy już ponad dobę. W Krzyżu znowu czekanie i przesiadka. O 7 rano jestem już w domu :) Po ponad 30 godzinach w pociągach i na dworcach. Zaczynamy wyżerkę :D


Czas podsumować wyprawę.

Rumunia to kraj kontrastów, gdzie pod walące się domy podjeżdzają Audi Q7, Mercedesy i inne im podobne. Ciężko znaleźć tam osobę mogącą pochwalić się jako takim dobrym gustem. Muzyka przy jakiej się wożą lanserzy to dramat. Domy jakie się buduje to dramat jeszcze większy. Mniej więcej coś takiego jak u nas na początku lat 90-tych, z tym że elewacje mają jeszcze odważniejsze kolory, a lość
kondygnacji przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku.

Miasta. Uciekać z nich! Brud, śmieci, zgiełk.
Wsie - zupełne przeciwieństwo. Niezwykły klimat, chociaż śmieci też wszędzie
pełno. Ciekawe domy, piękne bramy, cerkwie i kolorowo ubrani ludzie. No i wszędzie te stogi siana.

Drogi. Na prawdę sporo się tam buduje. Są całkiem niezłe. Pełno na nich końskich odchodów, ale przyzwyczaić się można do tego już następnego dnia. Mi wcale one nie przeszkadzały, dopóki nie wjechałem w jakąś świeżą kupę. Uwaga na odpryski! Kierowcy to szaleńcy. Zwyczajem u nich jest trąbienie na przejeżdzające rowery. Wyprzedzają sie na trzeciego i czwartego, aczkolwiek w całej Rumunii nie widzieliśmy ani jednego wypadku. Najbardziej klimatyczne są Dacie. Normalnym widokiem jest jadąca na dachu sofa, kanapa czy beczka.

Widoki. Cudowne. Zwiedziliśmy tylko północną część kraju, ale wiem, że jeszcze tam wrócę. Polecam szczególnie Maramuresz i tereny graniczące z Ukrainą, gdzie wciąż są dziewicze. Bukowina - trochę przereklamowana. Dość gęsto zaludniona z pięknymi malowanymi klasztorami. Wąwóz Bicaz i Lacu Rosu radzę omijać. Generalnie, jeśli jakieś miejsce opisano w przewodnikach jako atrakcja turystyczna, to należy spodziewać się tłumów turystów, szczególnie Włochów i Francuzów. Ciężko zrobić tam zdjęcie, gdyż wszystko co jest do zobaczenia zasłaniają zwykle samochody. Polecam odkrywać Rumunię na własną rękę, bez przewodników. Pięknych miejsc tam nie brakuje.

Kuchnia. Mamałyga - bardzo smaczne i tanie jedzonko. Można przyrządzać ją chyba na 100 sposobów. Kiełbaski mici - rewelacja. Trzeba spróbować. W smaku przypominają kołduny. Rumuni mają pyszne zupy, gęste i tłuste. Niestety nie spróbowaliśmy słynnych gołąbków.

Piwo. Nie przesadzajmy. Jest jeden Ciuc i potem długo, długo nic. Trochę ich posmakowaliśmy. Ale co tu mówić. Jeden obraz to 1000 słów.



Rumuni. Ludzie niezwykle serdeczni, zarówno Ci z miast jak i z wiosek, młodzi i starsi. Nie spotkaliśmy ani jednej naburmuszonej osoby. Prawie nikt tam nie mówi po angielsku. Warto więc poduczyć się francuskiego czy niemieckiego. Co nieco zrozumieją. Jeden drwal mówił do nas po serbsko-chorwacku, ale i tak najskuteczniejszym sposobem na dogadanie się jest sposób "na migi". Rumuni są
zawsze gotowi pomóc. Chętnie przenocują czy czymś poczęstują. Jeszcze jedno.

Rumunia to chyba jedyny kraj, gdzie w sklepie resztę wydadzą Ci mentosem, albo
pastylką.

Cyganie. 80% z nich podobno nie ma wykształcenia zawodowego, a tylko 50% z tych co mają, to pracują. Mi kojarzą się z wyciągniętymi rękami i wołaniem "Daj bomibom".

Polacy. Bardzo sympatyczni. Miło się piło z nimi piwko.

Kanadyjczycy. Miło się z nimi jeździło. Chyba najbardziej popularna nacja jeżdżąca w Rumunii na rowerach :)

Niemcy. Bardzo sympatyczni i otwarci. Tacy, nie-niemieccy.

Czesi. Jak to Czesi. Śmieszni.

Mapa wyprawy
Link do Albumu ze zdjęciami
Album zdjęć Sentiego

Ciągle w pociągach i na dworcach.

Niedziela, 26 sierpnia 2007 · Komentarze(4)
Ciągle w pociągach i na dworcach. Zwiedzamy trochę Nowego Sącza.


Potem pociąg do Tarnowa. Przesiadka. Pociąg do Wrocławia. Tłoczymy rowery w przejściu. Co chwile jakieś babsko musi do kibla, więc ciągle je przestawiamy. Tyle ludzi, że jakiś koleś z Austrii wyciąga rower przez okno. Wieczorem na szybko zwiedzamy starówkę Wrocławia. Pięknie.




Znowu pociąg. Tym razem Poznań. Tam czekamy z 2 godziny na pociąg do Krzyża. Nie spaliśmy już ponad dobę. W Krzyżu znowu czekanie i przesiadka. O 7 rano jestem już w domu :) Po ponad 30 godzinach w pociągach i na dworcach. Zaczynamy wyżerkę :D


Czas podsumować wyprawę.

Rumunia to kraj kontrastów, gdzie pod walące się domy podjeżdzają Audi Q7, Mercedesy i inne im podobne. Ciężko znaleźć tam osobę mogącą pochwalić się jako takim dobrym gustem. Muzyka przy jakiej się wożą lanserzy to dramat. Domy jakie się buduje to dramat jeszcze większy. Mniej więcej coś takiego jak u nas na początku lat 90-tych, z tym że elewacje mają jeszcze odważniejsze kolory, a lość
kondygnacji przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku.

Miasta. Uciekać z nich! Brud, śmieci, zgiełk.
Wsie - zupełne przeciwieństwo. Niezwykły klimat, chociaż śmieci też wszędzie
pełno. Ciekawe domy, piękne bramy, cerkwie i kolorowo ubrani ludzie. No i wszędzie te stogi siana.

Drogi. Na prawdę sporo się tam buduje. Są całkiem niezłe. Pełno na nich końskich odchodów, ale przyzwyczaić się można do tego już następnego dnia. Mi wcale one nie przeszkadzały, dopóki nie wjechałem w jakąś świeżą kupę. Uwaga na odpryski! Kierowcy to szaleńcy. Zwyczajem u nich jest trąbienie na przejeżdzające rowery. Wyprzedzają sie na trzeciego i czwartego, aczkolwiek w całej Rumunii nie widzieliśmy ani jednego wypadku. Najbardziej klimatyczne są Dacie. Normalnym widokiem jest jadąca na dachu sofa, kanapa czy beczka.

Widoki. Cudowne. Zwiedziliśmy tylko północną część kraju, ale wiem, że jeszcze tam wrócę. Polecam szczególnie Maramuresz i tereny graniczące z Ukrainą, gdzie wciąż są dziewicze. Bukowina - trochę przereklamowana. Dość gęsto zaludniona z pięknymi malowanymi klasztorami. Wąwóz Bicaz i Lacu Rosu radzę omijać. Generalnie, jeśli jakieś miejsce opisano w przewodnikach jako atrakcja turystyczna, to należy spodziewać się tłumów turystów, szczególnie Włochów i Francuzów. Ciężko zrobić tam zdjęcie, gdyż wszystko co jest do zobaczenia zasłaniają zwykle samochody. Polecam odkrywać Rumunię na własną rękę, bez przewodników. Pięknych miejsc tam nie brakuje.

Kuchnia. Mamałyga - bardzo smaczne i tanie jedzonko. Można przyrządzać ją chyba na 100 sposobów. Kiełbaski mici - rewelacja. Trzeba spróbować. W smaku przypominają kołduny. Rumuni mają pyszne zupy, gęste i tłuste. Niestety nie spróbowaliśmy słynnych gołąbków.

Piwo. Nie przesadzajmy. Jest jeden Ciuc i potem długo, długo nic. Trochę ich posmakowaliśmy. Ale co tu mówić. Jeden obraz to 1000 słów.



Rumuni. Ludzie niezwykle serdeczni, zarówno Ci z miast jak i z wiosek, młodzi i starsi. Nie spotkaliśmy ani jednej naburmuszonej osoby. Prawie nikt tam nie mówi po angielsku. Warto więc poduczyć się francuskiego czy niemieckiego. Co nieco zrozumieją. Jeden drwal mówił do nas po serbsko-chorwacku, ale i tak najskuteczniejszym sposobem na dogadanie się jest sposób "na migi". Rumuni są
zawsze gotowi pomóc. Chętnie przenocują czy czymś poczęstują. Jeszcze jedno.

Rumunia to chyba jedyny kraj, gdzie w sklepie resztę wydadzą Ci mentosem, albo
pastylką.

Cyganie. 80% z nich podobno nie ma wykształcenia zawodowego, a tylko 50% z tych co mają, to pracują. Mi kojarzą się z wyciągniętymi rękami i wołaniem "Daj bomibom".

Polacy. Bardzo sympatyczni. Miło się piło z nimi piwko.

Kanadyjczycy. Miło się z nimi jeździło. Chyba najbardziej popularna nacja jeżdżąca w Rumunii na rowerach :)

Niemcy. Bardzo sympatyczni i otwarci. Tacy, nie-niemieccy.

Czesi. Jak to Czesi. Śmieszni.

Mapa wyprawy
Link do Albumu ze zdjęciami
Album zdjęć Sentiego