Ciągle w pociągach i na dworcach.
Potem pociąg do Tarnowa. Przesiadka. Pociąg do Wrocławia. Tłoczymy rowery w przejściu. Co chwile jakieś babsko musi do kibla, więc ciągle je przestawiamy. Tyle ludzi, że jakiś koleś z Austrii wyciąga rower przez okno. Wieczorem na szybko zwiedzamy starówkę Wrocławia. Pięknie.
Znowu pociąg. Tym razem Poznań. Tam czekamy z 2 godziny na pociąg do Krzyża. Nie spaliśmy już ponad dobę. W Krzyżu znowu czekanie i przesiadka. O 7 rano jestem już w domu :) Po ponad 30 godzinach w pociągach i na dworcach. Zaczynamy wyżerkę :D
Czas podsumować wyprawę.
Rumunia to kraj kontrastów, gdzie pod walące się domy podjeżdzają Audi Q7, Mercedesy i inne im podobne. Ciężko znaleźć tam osobę mogącą pochwalić się jako takim dobrym gustem. Muzyka przy jakiej się wożą lanserzy to dramat. Domy jakie się buduje to dramat jeszcze większy. Mniej więcej coś takiego jak u nas na początku lat 90-tych, z tym że elewacje mają jeszcze odważniejsze kolory, a lość
kondygnacji przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku.
Miasta. Uciekać z nich! Brud, śmieci, zgiełk.
Wsie - zupełne przeciwieństwo. Niezwykły klimat, chociaż śmieci też wszędzie
pełno. Ciekawe domy, piękne bramy, cerkwie i kolorowo ubrani ludzie. No i wszędzie te stogi siana.
Drogi. Na prawdę sporo się tam buduje. Są całkiem niezłe. Pełno na nich końskich odchodów, ale przyzwyczaić się można do tego już następnego dnia. Mi wcale one nie przeszkadzały, dopóki nie wjechałem w jakąś świeżą kupę. Uwaga na odpryski! Kierowcy to szaleńcy. Zwyczajem u nich jest trąbienie na przejeżdzające rowery. Wyprzedzają sie na trzeciego i czwartego, aczkolwiek w całej Rumunii nie widzieliśmy ani jednego wypadku. Najbardziej klimatyczne są Dacie. Normalnym widokiem jest jadąca na dachu sofa, kanapa czy beczka.
Widoki. Cudowne. Zwiedziliśmy tylko północną część kraju, ale wiem, że jeszcze tam wrócę. Polecam szczególnie Maramuresz i tereny graniczące z Ukrainą, gdzie wciąż są dziewicze. Bukowina - trochę przereklamowana. Dość gęsto zaludniona z pięknymi malowanymi klasztorami. Wąwóz Bicaz i Lacu Rosu radzę omijać. Generalnie, jeśli jakieś miejsce opisano w przewodnikach jako atrakcja turystyczna, to należy spodziewać się tłumów turystów, szczególnie Włochów i Francuzów. Ciężko zrobić tam zdjęcie, gdyż wszystko co jest do zobaczenia zasłaniają zwykle samochody. Polecam odkrywać Rumunię na własną rękę, bez przewodników. Pięknych miejsc tam nie brakuje.
Kuchnia. Mamałyga - bardzo smaczne i tanie jedzonko. Można przyrządzać ją chyba na 100 sposobów. Kiełbaski mici - rewelacja. Trzeba spróbować. W smaku przypominają kołduny. Rumuni mają pyszne zupy, gęste i tłuste. Niestety nie spróbowaliśmy słynnych gołąbków.
Piwo. Nie przesadzajmy. Jest jeden Ciuc i potem długo, długo nic. Trochę ich posmakowaliśmy. Ale co tu mówić. Jeden obraz to 1000 słów.
Rumuni. Ludzie niezwykle serdeczni, zarówno Ci z miast jak i z wiosek, młodzi i starsi. Nie spotkaliśmy ani jednej naburmuszonej osoby. Prawie nikt tam nie mówi po angielsku. Warto więc poduczyć się francuskiego czy niemieckiego. Co nieco zrozumieją. Jeden drwal mówił do nas po serbsko-chorwacku, ale i tak najskuteczniejszym sposobem na dogadanie się jest sposób "na migi". Rumuni są
zawsze gotowi pomóc. Chętnie przenocują czy czymś poczęstują. Jeszcze jedno.
Rumunia to chyba jedyny kraj, gdzie w sklepie resztę wydadzą Ci mentosem, albo
pastylką.
Cyganie. 80% z nich podobno nie ma wykształcenia zawodowego, a tylko 50% z tych co mają, to pracują. Mi kojarzą się z wyciągniętymi rękami i wołaniem "Daj bomibom".
Polacy. Bardzo sympatyczni. Miło się piło z nimi piwko.
Kanadyjczycy. Miło się z nimi jeździło. Chyba najbardziej popularna nacja jeżdżąca w Rumunii na rowerach :)
Niemcy. Bardzo sympatyczni i otwarci. Tacy, nie-niemieccy.
Czesi. Jak to Czesi. Śmieszni.
Mapa wyprawy
Link do Albumu ze zdjęciami
Album zdjęć Sentiego