Wpisy archiwalne w kategorii

Gorzów i okolice

Dystans całkowity:9164.85 km (w terenie 2379.12 km; 25.96%)
Czas w ruchu:468:22
Średnia prędkość:19.57 km/h
Liczba aktywności:233
Średnio na aktywność:39.33 km i 2h 00m
Więcej statystyk

Gorzów-Nowogard

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Ostatni dzień wyprawy przeznaczyłem na zrealizowanie jednego ze swoich skromnych na ten rok celów - przejechanie najkrótszą trasą z domu do domu, tfu, z Gorzowa do Nowogardu. Udało się namówić też klikusa, który jechał do Szczecina.

Traska miała oczywiście małe modyfikacje, i zamiast 120 km, wyszło 125, bo do Pełczyc jechaliśmy asfaltem - szybciej i wygodniej na slickach. Do Dolic dojechaliśmy w nieco powyżej 2 godziny, co jest całkiem spoko wynikiem, zważywszy na to, że ponad 500km mieliśmy już w nogach.



Potem to masakra - google tego nie pokazało, ale przez kilka wsi mielismy do czynienia z kocimi łbami, takimi co się nie śnią nawet po nocach. Klikus po jakichś 8 km skręcił na Stargard, a ja jeszcze przez kilka wiosek borykałem się z tym spowalniaczem. Nie obyło się też bez zgubienia, pomimo tego, że jechałem z GPSem. Na leśnej drodze za budowaną fermą norek, skręciłem w złą drogę i w efekcie wylądowałem w Nowej Dąbrowie. Na szczęście wielka strata to nie była, bo gładko dojechałem do Maszewa i stamtąd do domu.



Wiem, że tej traski już więcej nie zaliczę...

Oder-Niesse część 3

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Koniec złudzeń - dziś mamy być w Gorzowie, wszyscy na tak, więć ciśniemy ile wlezie.















A jechało się przednio - asfalty tu są nie tylko gładkie ale i redundantne. Tak, że jak na wale nawali krowa, to można zjechać 5 metrów obok. Kurde, a po polskiej stronie krzaki...

Co by nie było, szwabski obiadek zjedzony, piwko przetestowane. Nazwy nie pomnę, ale Diesel chłopaków i tak lepszy. W Kostrzynie znowu szok. Jedziemy sobie ścieżką i jeb...

... znak jakiś, ale jaki?


Dojazdy

Niedziela, 4 października 2009 · Komentarze(9)
Na PKP w Gorzowie. Co się działo dalej szkoda pisać. Porażka po prostu. Czas pomyśleć o jakimś autku bo bilety za 14 zl na jeden rower to lekkie kure*stwo! Do tego smród, tłok jak zwykle.

Pięknie

Piątek, 25 września 2009 · Komentarze(7)
Cały ten rok jest rowerową porażką, ale trzeba było się poświęcić, czego efektem jest złożona już w dziekanacie magisterka. Obiecałem sobie, że po jej napisaniu będzie śmignięcie do Drawieńskiego Parku, tyle że obawiałem się czy w ogóle zrobię jakiś większy dystans, bez jakichkolwiek treningów. Ale dało radę. 5:20 rano wsiadłem ze Szczecina do pociągu do Bierzwnika. Tam, znaną mi już traską pojechałem w kierunku Brenia do Głuska.





Następnie śmigałem szlakiem czerwonym, który w pewnym momencie łączy się z żółtym i biegnie pięknym singletrackiem (czasami zarośniętym jak jakaś vintage cipcia) biegnącym wałem Kanału Sicieńskiego. W dole, po prawej stronie jest piękny widok na Jez. Ostrowieckie.


W parku cisza. Czad. Przez cały dzień nie spotkałem tam ani jednej osoby. Nie licząc samochodów strażników nie było nikogo, nawet grzybiarzy. Przyznać trzeba, że są już rydze. W jednym miejscu naliczyłem ich siedem. W pewnym momencie dojeżdża się do Pustelni, To chyba serce Puszczy Drawskiej.





Moje ulubione miejsce


Wałem jadę jednak dalej i docieram do mostku na Płocicznej. Całkowite odludzie.


A singiel jest coraz bardziej pofałdowany...


W tym momencie zaczynam odczuwać brak formy i straszny głód. Obiecuję sobie, że dojadę do Jez. Marta, która z góry mieni się lazurowym kolorem. Tam też jem bułeczki z boczusiem.


Ale robi się późno i postanawiam wracać, a nie jak wcześniej zakładałem, dojechać do wsi Martew. Dojeżdżam jednak zupełnie w inne miejsce - przez Brzeźniak do Golina, gdzie robię przerwę na oranżadę na miejscu i ciasteczka. Troszkę się pogubiłem i w kryzysowej sytuacji (kupa), mylę drogę i dojeżdżam do Stawów Zawiślaka. Następnie błądzę i błądzę i po godzinie dojeżdżam do czerwonego szlaku na most za Węgornią.



Tym sposobem odkryłem nowe, przefantastyczne miejsce. Widocznie postawiono tam drogowskaz. Węgornia




Potem standard - do Głuska




Przerwa nad Jez. Czarnym




na niepasteryzowane :)





Na koniec szosą do Gorzowa.
Fajnie!

Romantico i kolejny rekordzik Milenci

Sobota, 11 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Świąteczny wyjazd z Milenką do Barlinka. Nagadałem Królowej kiedyś jak to w Barlinku pięknie i że chciałbym tam mieszkać, i że jeszcze w Łośnie są fajne miejsca, a lubuskie lasy łoooo..., i ten... no... ile jezior, motylki, jak las pachnie, i że zawsze jeździliśmy do Janowa i Moczydło ahhh, grill to tamto itd. itp. Mniej więcej tak jakoś mało składnie opowiadałem o swoich okolicach. I w końcu nadszedł czas, żeby te wszystkie fakty i mity wspólnie zweryfikować. Wybraliśmy się "natęczas" na romantyczny trip.
Euforii nie było końca, na nic się zdał uporczywy chłodny wicher :) Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że że po powrocie będą czekać na nas gołąbki Krysi.

Ale po kolei... Zabrałem Milenkę trasą najmniej asfaltową i przez to najbardziej malowniczą, przez Wojcieszyce->Łośno i asfaltem do Lip. Początkowo Milenka była przerażona piachami i powoli udzielał się jej nastrój bubub :(
Wiedziałem, że sprawę trzeba będzie rozwiązać bananem i kanapką z serem :) Tak też się stało. Dojechaliśmy trochę dalej niż planowaliśmy (czyli nie nad stawek za Lipami, gdzie było piwko z Sentim)


... ale nad Jez. Portki. (Milenka się rozpędziła na górce - przyp. autora).



Jam...


...następnie zabrał Ukochaną przez Moczydło do najpiękniejszego jeziora w okolicy, czyli Okunie, gdzie zrobiliśmy kolejny odpoczynek. Jako, że dzisiejsza trasa miała obfitować w kilometry, zostawiliśmy sobie zwiedzanie Miejsca Magicznego i poszukiwanie ukrytej wioski na inny dzień. Było za to trochę opalania.




Ostatecznie dojechaliśmy ciężką szutrową trasą do Barlinka, gdzie zwiedziliśmy bulwar, zjedliśmy lodzika, kawusie i jabco. Jako że zakochany, pacnę jeszcze kilka fotek Lenki.



Powrót tą samą trasą, o dziwo nie sprawiał już większych problemów. Doświadczenie, hart ducha i siła woli sprawiła, że droga ta, stała się łatwa i przyjemna. Tylko czasem kolanko bolało i trzeba było nieco poucałować.



I tak jakoś doturlaliśmy się do domu. Trasa się nieco wydłużyła, z uwagi na fakt, że z Łośna wracaliśmy asfaltem przez Kłodawę, ale dzięki temu zdziwko nasze było jeszcze większe, bo oto na liczniku pokazał się konkretny dystans 76km. Jestem pod wrażeniem. Tyle przejechać na takim gracie... :) Nasza druga wycieczka >50km.

Milenka powiedziała, że było zarypiście i to jest dla mnie najlepszą nagrodą.

Tego mi brakowało

Sobota, 28 marca 2009 · Komentarze(2)
Planowałem wyjazd Szczecin->Gorzów od roku. Niby nic, ale jakoś nigdy sie nie udawało. Obiecałem sobie jednak, że jak zaliczę ostatnią sesję na uczelni, to będę musiał zrekompensować sobie zimowy brak jeżdżenia, tak więc była to najlepsza okazja, żeby w końcu pojechać do domu.
Niestety w międzyczasie przekonałem się o skutkach braku treningów i ostatnio nawet dystans 50km kończył się skurczami.

Jednak dupą nie jestem i stwierdziłem, że pojadę. Dzień wcześniej dostałem od Królowej nawet 2 snickersy, takie co mają po dwa stolce w jednym opakowaniu i litrową pepsi, na wypadek kryzysu, jaki mnie ostatnio spotykał na trasie.

Wczoraj jeszcze upomniany przez Dżordża (ojciec), przestawiłem zegarek o godzinę w przód i byłem już gotowy.

Dziś okazało się że pogoda z samego rana jest przepiękna. Wyruszyłem więc o 9 nowego czasu pełen euforii i zapału. Nad stanem mojego zdrowia i psychiki pieczę sprawował Sztab antykryzysowy w składzie: Lenka, telefon. Zostałem również poinformowany, że zmiana czasu jednak jest jutro...
To dobrze :)

Fot za dużo nie robiłem, bo z godziny na godzinę pogoda się pogarszała i w końcu złapał mnie deszcz (jak tylko zobaczyłem tablicę Gorzów Wlkp.). W dodatku przez całą drogę wiatr w ryło. Taki konkretny momentami.
Ważne że się udało. Potrzebowałem tego :) Gdyby nie te snikersy i wygazowana cola, pewnie bym się skitrał. A czasami było ciężko, robiłem nawet przerwy co 10km pod koniec, bo sił brakowało, ale, o dziwo, żaden skurcz mnie nie dopadł.

Zostałem nawet lokalnym guru na wiosce gdzieś tam w lesie, jak jakieś żuliki zapytały mnie skąd się nagle tam wziąłem :)

Dobra, wyjazd ten dedykuję Robertowi. Do Gorzowa przyjechałem specjalnie po to, żeby obejrzeć pierwszy wyścig F1.




mapka