Wpisy archiwalne w kategorii

_Giga

Dystans całkowity:9212.43 km (w terenie 1708.45 km; 18.55%)
Czas w ruchu:462:29
Średnia prędkość:19.92 km/h
Maksymalna prędkość:51.12 km/h
Liczba aktywności:74
Średnio na aktywność:124.49 km i 6h 14m
Więcej statystyk

Gorzów-Nowogard

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Ostatni dzień wyprawy przeznaczyłem na zrealizowanie jednego ze swoich skromnych na ten rok celów - przejechanie najkrótszą trasą z domu do domu, tfu, z Gorzowa do Nowogardu. Udało się namówić też klikusa, który jechał do Szczecina.

Traska miała oczywiście małe modyfikacje, i zamiast 120 km, wyszło 125, bo do Pełczyc jechaliśmy asfaltem - szybciej i wygodniej na slickach. Do Dolic dojechaliśmy w nieco powyżej 2 godziny, co jest całkiem spoko wynikiem, zważywszy na to, że ponad 500km mieliśmy już w nogach.



Potem to masakra - google tego nie pokazało, ale przez kilka wsi mielismy do czynienia z kocimi łbami, takimi co się nie śnią nawet po nocach. Klikus po jakichś 8 km skręcił na Stargard, a ja jeszcze przez kilka wiosek borykałem się z tym spowalniaczem. Nie obyło się też bez zgubienia, pomimo tego, że jechałem z GPSem. Na leśnej drodze za budowaną fermą norek, skręciłem w złą drogę i w efekcie wylądowałem w Nowej Dąbrowie. Na szczęście wielka strata to nie była, bo gładko dojechałem do Maszewa i stamtąd do domu.



Wiem, że tej traski już więcej nie zaliczę...

Oder-Niesse część 3

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Koniec złudzeń - dziś mamy być w Gorzowie, wszyscy na tak, więć ciśniemy ile wlezie.















A jechało się przednio - asfalty tu są nie tylko gładkie ale i redundantne. Tak, że jak na wale nawali krowa, to można zjechać 5 metrów obok. Kurde, a po polskiej stronie krzaki...

Co by nie było, szwabski obiadek zjedzony, piwko przetestowane. Nazwy nie pomnę, ale Diesel chłopaków i tak lepszy. W Kostrzynie znowu szok. Jedziemy sobie ścieżką i jeb...

... znak jakiś, ale jaki?


Oder-Niesse część 2

Piątek, 16 sierpnia 2013 · Komentarze(2)
Kategoria Meridka moja, _Giga
Zimno, zimno, ale trzeba cisnąć. Tęskni się za rodzinką, ale przecież za rowerem też tęskniłem, więc jest miło i nie ma co marudzić, nawet na tyłek, którego nie czuję. Albo czuję jakbym siedział na gwoździach.





Zabranie aparatu chyba rzeczywiście nie miało większego sensu, bo chłopaki od początku zapodają i przerwy robimy tylko na śniadanie i jeziorko na granicy.







W Niemczech ścieżki znacznie lepsze - asfalt perfekcyjny, a szuter jeśli jest to pozostawiony celowo, a nie tak przypadkiem, jak w Czechach. Po drodze co chwilę ciekawe mosty i inne obiekty oraz przepiękne wsie. Ale czasu na zwiedzanie nie ma. Chyba nikomu nawet jakoś szczególnie się nie chce...









Przerwa obiadowa w Zgorzelcu i dalej na Północ.





Niestety szybko się ściemnia i wygląda na to że nie ma szans na dojechanie do Gubina. Tak więc, Postój w Bad Muskau/Łęknicy. Tutaj wielki szok...

Spojrzenie z granicznego mostu na rzekę...



... i polską stronę...







Nie wiem co myśleć, ale jestem przerażony. Obraz jest rozpaczliwy, choć na zdjęciach nie wygląda to tak fatalnie jak w rzeczywistości. Mam jakieś deja vu. Kojarzy mi się to z szokiem jaki przeżyłem przekraczając granicę Rumunii. Może wieczorna szarówka potęguje te uczucie, ale mam wrażenie, że jesteśmy narodem jakimś nieokrzesanym. Wszędzie Zigaretten, Friseur i inne atrakcje z kategorii Pan-Poddany. Z drugiej strony... przecież ci straganiarze to zapewne dobrze prosperujący przedsiębiorcy.

Oder-Niesse część 1

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Kategoria Meridka moja, _Giga
W tym roku weekendowy wypad zaproponował Afro. Cel - szlak Odra-Nysa, no może nie cały, ale cztery dni w siodle powinny być zaliczone. Po drodze zaplanowano dużo zwiedzania. Team też obfity - Afro, Grześ, Senti, Klikus i ja.

Dość długo ustalaliśmy plan dojazdu do Jeleniej Góry, ale na szczęście opcja PiKaP odpadła i jedziemy PKSem. Względny komfort, na mecie mamy czekać tylko 3h na Grzesia, który jedzie z Poznania. W trasie okazało się, że Grześ wysiada w Wałbrzychu i o 00:30 ciśnie do Jeleniej.

W Jeleniej i okolicach, zwiedzanie Szklarki, Kamieńczyka, na granicy kantor (coś przecież trzeba wypić w Czechach). Widoki miłe, jedzie się równie dobrze, w końcu slicki.









W Harrahovie zatrzymaliśmy się obowiązkowo na smarzony syr + cerne. Wizyta na skoczni o mały włos nie zakończyła się narobieniem w pieluchę. Ale nie speniałem.









I tak się kulaliśmy zjazdami i podjazdami, przez wsie, miasta i lasy jakiś czas. Temperatura dawała się we znaki, na szczęście temperatura piwa też niczego sobie. Dzień męczący, jakoś aparatu nie chciało mi się wyciągać. W sumie mogłem go nie brać, bo i tak chłopaki (niby nie jeżdżą) a cisnęli ostro.

Nocleg pod skocznią w Libercu. Zimno jak psia mać.

Z Kwiatkiem, Piotrem i Jolą

Wtorek, 25 czerwca 2013 · Komentarze(0)
Wypad do Drawska jako towarzysz jednego z etapu podróży Kwiatka i Piorta z Lizbony do Władywostoku.
Padało od samego rana, więc nie nastawiałem się na więcej. I tak po niecałej minucie byłem cały przemoczony.

PS: dodać foty!

Bory Tucholskie - 3

Środa, 1 sierpnia 2012 · Komentarze(3)
Rano nie pada. Wyszło słońce, jest pięknie!











Dziś sporo terenu, objeżdżamy jeziora od zachodniej strony. Świetne szlaki, pagórkowate, można poszaleć, bo już trzeciego dnia tyłki tak nie bolą jak na początku. Na koniec jeszcze zajechaliśmy do "Charzy". Łał, ale cudna miejscowość. Na widok niektórych posiadłości opada szczęka...

Potem pozostaje nam czekać na pociąg, a przecież jutro Woodstock :D

Bory Tucholskie - 2

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(1)
Wstaliśmy wcześnie. Nocleg pod świerkiem obfitował w uroki lasu. Jakiś gryzoń chrobotał koło namiotu, coś podjadało korzonki w glebie pod nami. Taka cisza, że było słychać najsłabszy szmer.



Postanowiliśmy pojechać jak długo się da lasem. W Człuchowie zjedliśmy śniadanie, zwiedziliśmy na szybcika zamek i pojechaliśmy do Chojnic. Stamtąd skierowaliśmy się do miejscowości Charzykowy zwaną przez miejscowych 'Charzy'. Kupiliśmy mapkę i bilety do parku, po czym czerwonym szlakiem pojechaliśmy wzdłuż jeziora.

W sumie ani Zaborski Park Krajobrazowy, ani PNBT to żadna rewelacja. Ot, lasy sosnowe i całkiem ładne jeziora. Jakoś tak u nas lepiej, nie mówiąc już o Drawieńskim Parku...



Znowu przerwa na jedzonko. Kurde, im człowiek starszy, tym by tylko częściej wpieprzał. Ale sceneria miła, aż się wstawać nie chce.











Później piaszczystymi szlakami eksplorujemy południową część parku. Kurka, jakie tam są piękne leśniczówki. Czad! I te śmieszne litery, tak jakby czcionka wybrała się nie ta...





Wokół, pełno lobeliowych jeziorek







Ale dopiero najciekawsze przed nami. Z parku to polecam północne rejony, aż do Swornegać.



















Potem obiadek w Małych Swornegaciach, gdzie dowiedzieliśmy się czym się różni danie regionalne (bigos jakiśtam) od bigosu krajowego. Otóż różni się nazwą, ale za to po dłuższej batalii z kelnerkami-mimozami, mogłem napić się Złotych Lwów.

Jednogłośnie zdecydowaliśmy pojechać na Północ, gdzie na mapie widać było jakieś zawijasy. Tak, to był strzał w dziesiątkę. Polecam jak najbardziej Dolinę Kulawy! Już poza parkiem narodowym, więc można się rozbić.

Bory Tucholskie - 1

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(1)
Umówiłem się z Sentim na kilkudniowy wypad do Borów Tucholskich. Tak, żeby coś zrobić w te wakacje, żeby przypomnieć sobie dawne czasy. Spakowaliśmy się w plecaczki, zabraliśmy śpiwory, namiot i heja na spotkanie w Chociwlu.

Bartek PiKaPem cisnął z Gorzowa, ja sobie zrobiłem 30-kilometrowy dojazd. Luzik, bo godzina popołudniowa. Jakimś cudem pociąg nie zajechał na szóstą rano do Gorzowa, tak więc było jeszcze kilka godzinek relaksu.

Wysiadając w Szczecinku, pokręciliśmy się troszkę w poszukiwaniu map, po czym pocisnęliśmy do Chojnic. Dziś trasa to głównie szosa. Okazało się, że do tej miejscowości całkiem sporo kilometrów i chyba zanocujemy dziś gdzieś... cholera wie.

W sumie, patrząc przez pryzmat dawnych lat, to jakaś nuda. Choć obiektywnie przyznać trzeba, jakoś się tak fajnie jechało. Zero spiny, żadnego parcia na dystans, miejsca "do zaliczenia". Pełny luz. Nawet okolice Szczecinka wydają się jakieś prawie dzikie, wsie całkiem malownicze, ze starymi chatami. OK!

A że robiło się ciemno, jak i szosa do Człuchowa bardzo ruchliwa, postanowiliśmy zakończyć dzień nieopodal Chrząstówka.