Rano małe kamikadze waliły nam w szybę od balkonu. Naliczyliśmy 5, w tym jedna ofiara śmiertelna.
Potem, skacowany po spotkaniu u Afromana, wyruszyłem nad jez. Gołębie pojeździć z Afro i Klikusem po lasach.
Generalnie, z nimi to jak z dziećmi :) Jak im powiesz, żeby jechali przede mną, w celu zrobienia zdjęcia, to pojadą kałużą. A była taka ładna, zielona. Chcąc zrobić zdjęcie prawdziwka, przyozdobią go rowerowymi gadżetami. Natomiast jak się czaiłem do zaskrońca, to oboje wjeżdżają w kadr i hamują ryjąc się w ziemi. I tak w kółko... Szczegóły w albumie.
Do pracy, na pocztę i wieczorkiem (Wojcieszyce->Łośno->Kłodawa) sprawdzić czy są rydze w lesie. Nie ma. Ale była mgła za to.
Nad Wartą i Kanałem Ulgi w drodze do pracy
Wieczorkiem, koło Łośna
Taka moda na bikestats się zrobiła, że wpisujemy utwory latające cały dzień po głowie. No więc dzisiejszy dzień sponsorował Skunk Anansie - Yes, it's fucking political.
Dzień z dupy vol. 2 Najpierw Sentiego zrobiłem w bambuko bo umówiliśmy się na śmiganie po Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. Zaspałem.
Tak więc pośmigaliśmy po lasach Barlinecko-Gorzowskiego Parku.
Musiałem się wyszaleć i to na tyle, że przeleciałem w końcu z 2-3m przez kierownicę. Na singlu koło jeziora ciutkę za mocno depnąłem w korbę, po czym wyrzuciło mnie z trasy, wjechałem na korzeń, wyskoczyłem i wylądowałem kołem na uciętym pniu. Skutek: Klocek hamulcowy pod obręczą, pierwszy raz niemalże dobiłem amora i snake połatany 3 łatkami i prezerwatywą. Pojeździłem z 7 km i znowu powietrze zeszło. Odezwał się na szczęście u mnie instynkt MacGyvera i zawinąłem skaleczenie na dętce w patyk, po czym wsadziłem w koło. Przejechałem na tym jeszcze 75km i pewnie jeszcze dłuuuugo pośmigam.
Miałem piękne plany na weekend. Niestety objawy jakiejś grypy żołądkowej zmusiły mnie do pozostania przez cały dzień w łóżku. Nie mogłem sobie podarować weekendu bez roweru więc pod wieczór wystartowałem w wyścigu kurierów. Zająłem zaszczytne ostatnie miejsce 7/7. Trasa obliczona była na 23km jak się potem dowiedziałem, czyli zrobiłem 20 więcej. Nawigacja u mnie kuleje.
Ale było fajnie. Wieczorkiem przy fontannie spotkanie z piwkiem :)
Rano do pracy. Umyłem rowerek. Wypłukałem z tonę piachu. Przy okazji dostałem świetną rzecz - Zmywacz uniwersalny Wurth'a. Od dzisiaj koniec ze skrobaniem smaru z kasety. Psik, psik i smar spływa jak marzenie. Koszt dla zainteresowanych to 13-15zl za 500ml. Starcza na 2-3 razy.
Potem śmignąłem do babciuni i po paliwo czyli piwo.
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)