Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2010

Dystans całkowity:420.63 km (w terenie 17.00 km; 4.04%)
Czas w ruchu:19:05
Średnia prędkość:22.04 km/h
Maksymalna prędkość:41.44 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:70.10 km i 3h 10m
Więcej statystyk

Tieto commuting

Poniedziałek, 22 marca 2010 · Komentarze(4)
Kapitalna trasa, kapitalne będą powroty z pracy. Od dłuższego czasu miałem plan zrealizowania powrotu z roboty w Szczecinie do domu w Nowogardzie. Powiem tylko tyle, że nie spodziewałem się aż tylu różnorodnych atrakcji. Będą:
- slalomy ulicami w Szczecinie;
- jazda fajną asfaltową ścieżką w Dąbiu;
- spina po Klikusa na Os. Kasztanowe;
- piachy w Kliniskach;
- zapach sosen i ściętego drzewa;
- szum Puszczy Goleniowskiej;
- stare wioski z domami z muru pruskiego;
- przepiękne zabytkowe kaplice;
- rozlewiska;
- pałace;
- żwirownia;
- odcinek specjalny leśnym szutrem;
- zjazdy i podjazdy
i niesamowite widoki o zachodzie słońca.

Już miałem to zaprezentować, ale E18 w małym Canonie na to nie pozwolił. Los chyba chce, żebym zabierał lustrzankę. Na następny przejazd jednak muszę poczekać, aż wyzdrowieję.

Ostatnia zimowa setuchna

Sobota, 20 marca 2010 · Komentarze(3)
Klikus zaproponował setuchnę, ja podchwyciłem i postanowiliśmy zrobić plan nad morze. Kiedy Luka przyjechał do Nowo, niebo zakrywała szara warstwa chmur. Mimo wszystko warunki były idealne. Nie za zimno, nie za ciepło.

Pomknęliśmy do Golczewa, a później wiochami do Pobierowa.





Wraz z kolejnymi kilometrami zaczęło siąpić, a nad samym morzem to już był całkiem konkretny deszcz. Dlatego też morze widzieliśmy tylko przez chwilę, z daleka. Nie mieliśmy ochoty tam zajeżdżać, tym bardziej, że wiozłem w plecaku aparat, który nie mieścił się w pokrowcu, przez co zaczął nabierać wilgoci. Dlatego dzisiaj tylko dwie fotki.

Po opakowaniu aparatu trzema reklamówkami, pojechaliśmy do Gryfic, gdzie odkryliśmy bardzo fajne tereny, wraz z kapitalnym podjazdem w bukowym lesie. Cała okolica to istne odludzie. Jest tam fenomenalnie!!! W jednym miejscu, na tle brązowych, suchych liści jest świetnie położony przystanek kolejki wąskotorowej. Malownicze miejsce. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęć, ale nie chciałem też ryzykować uszkodzenia lustrzanki. Action point na następny raz.

Sama jazda dawała niesamowitą radość. Jechałem na szerszeniu Milenki - po wymianie kół i założeniu SPDów jechało się bajecznie. Dawno nie zrobiłem stówki tym sztywniakiem. Swoją drogą SPDy mają straszne luzy. Trzeba się za to wziąć.

Kiedy dojechaliśmy do Gryfic, skończyła się zabawa. Wracaliśmy drogą wojewódzką do Płotów. Tam Klikus został na pociąg. Ja pocisnąłem jeszcze 20 km do Nowogardu. Masakra, tiry wyprzedzały mnie na centymetry. Nie zamierzam już nigdy tą drogą jechać. Przynajmniej nie w taki ruch.

Wróciłem cały przemoknięty. Ciuchy przez wodę nabrały dodatkowych dwóch kilo. Ale było świetnie. Fajnie się dzisiaj cisnęło!

Gdzie ten śnieg

Wtorek, 16 marca 2010 · Komentarze(5)
Gdzie ten śnieg co tak pokazują w tv? U nas wiosna. Nie ma bata, taki plus naszych szczecińskich rejonów. Dlatego też uciekłem z pracy o 12:30, żeby dosiąść rumaka. Fakt faktem, ledwo on już zipie, ale właściwie to mogę go jeszcze pokatować. Do ubojni trafi w przyszłym tygodniu.

W Nowogardzie pogoda rewelacja, wiatr hula wiatrakiem, słońce co chwilę chowa się za granatowymi chmurami, ale ogólnie jakoś świeci. Postanowiłem, że dziś pojadę nad Woświn. Miałem nad tym jeziorem imprezę firmową i okolica bardzo mi się wtedy spodobała. Jednym słowem - totalne zadupie. To co lubię.

Jak chciałem tak zrobiłem. Cisnąłem aż pielucha kwiczała. Dodatkowo sprzyjały mi wiatry (te atmosferyczne).

Pomyliłem oczywiście trasę, właściwie nie było drogowskazu, to zamiast skręcić na Tucze, pojechałem przez Dobropole i Oświno.



Okolica piękna, obfitująca w żurawiny. A tak przy okazji, jeśli ktoś myśli, że filtr polaryzacyjny da się przekabacić fotoszopem, to no way!















Powrót już pod wiatr, przez Tucze->Dobrą->Wierzbięcin. Tam musiałem się trochę zatrzymać na rozgrzewkę, bo giry tak zmarzły, że już ich nie czułem. W tym czasie pojawiła się Kondzia (Najlepsza Wolna Partia w Zachodniopomorskiem), która jechała na trening pingla. Śmiała się, że powie Milence, że się obijam na poboczu. Tylko spróbuj! :)

Fajnie, fajnie. Wyprułem się tak jak chciałem.

W odwiedzinach u Magdy

Sobota, 13 marca 2010 · Komentarze(2)
Taka fajna leniwa sobota i zostałem wyciągnięty na rower. Leżę sobie leżę i przychodzi mój Promyczek mówiąc "Gutek jedziemy". No to żem se poleżał jeszcze chwilkę, wstałem i nie ma lekko - pojechalimy do Magdaleny.

A u Madzi jak u Madzi. Dobrze że wziąłem plecak, bo znów godzinę dziewuchy przeglądały bluzeczki.

Ta jest fajna...


Ta też jest fajna, ale trochę, hmmm :/ mniej.


Kiedy padło zdanie "To chodź Madzia zrobimy u ciebie porządek w szafkach" wiedziałem co już będzie mnie czekać. Jak to zwykle bywa, łowy się udały i Milenka wrzuciła trochę fatałaszków na mój garb. Ponieważ jestem wyrozumiały, dostałem pozwolenie na uczestnictwo w babskich wieczorkach. :/ No. Bolerka latały z jednej na drugą, więc musiałem się skupić na czymś innym. A niby gdzie indziej, jak nie na podwórku u Jerzola.



Przy okazji pobawiłem się nowym obiektywem. W końcu. Mam już go prawie miesiąc, a jeszcze nie było okazji. Powiem tylko, że jest zajebiaszczy. Następnym razem trzeba poćwiczyć zdjęcia w ruchu, bo z tym jeszcze ciężko. W ferworze walki z maszyną, zahaczyłem o opuncję, która niespodziewanie spadła z parapetu, pozostawiając na moim tyłku i nogach kilkanaście bardziej lub mniej dorodnych igiełek. Wyciąganie ich zajęło mi dobre pół godziny, ale jak tylko skończyłem, mogliśmy znowu wsiąść na rowerki.





Przygotowania zajęły chwilkę. Nie obyło się oczywiście od tradycyjnego pompowania.





W tym momencie należy się znowu mały szacun Magdalenie, bo to już drugi raz wyszła pojeździć, a przecież nie mamy nawet wiosny.









Nasza wspólna jazda zakończyła się jak zwykle na krzyżówce, ale są plany na nieco dłuższe trasy. Się zobaczy.

Końcówka, czyli te 7 km do Nowogardu pod masakryczny wiatr. Przewodziła Milenka, bo jak ja jadę pierwszy to traci motywację. Na górkach było oczywiście liczenie w takt na cztery (w tym momencie nie mam prawa się odezwać), ale daliśmy radę. Kondycja Milenki rośnie, nie dziwota, dwa razy w tygodniu aerobik, rower, salsa w niedzielę robią swoje. Ach.. już niedługo wiosna i zwiewne sukieneczki, będzie czym oko cieszyć.

Fun for me

Piątek, 12 marca 2010 · Komentarze(2)
Nareszcie weekend! Nic nie będę robić. Pierdziu! W pracy była taka spina, że do końca marca zamierzam sobie to odbić i wcześniej kończyć. Kupiłem dzisiaj linki i pancerze, więc pozostaje mi tylko czekać aż hrabia klikus vel leżąca pałka przywiezie narzędzia.

Na razie pogoda brzydka, to nie będę targać się tym rzęchem do i z Szczecina. Co prawda ledwo to już jeździ, ale dzisiaj, na dobranoc, podczas gdy moja Piękna ćwiczyła pilates czy inne cuda, wyszedłem trochę rozprostować giry. Już na klatce mało co nie skręciłem kostki, ale później już był sam miodzik. Zmokłem po trzech minutach (tak jak chciałem) i śmignąłem sobie przez ciemny las do Karska i Ogorzeli. Fajnie. Tak jak miało być.

Tak sobie jechałem i nuciłem taki oto kawałeczek...


.

Nad morze

Niedziela, 7 marca 2010 · Komentarze(8)
Tydzień bezrowerowej depresji w końcu się zakończył. Całą piękną sobotę przeznaczyłem na bike'a. W planach miałem zrobienie w końcu jakiejś stówki, bo ostatnim razem zdarzyło się to bodajże w październiku. No a stówkę najlepiej machnąć nad morzem.

I tak się stało! W końcu. Budzik a 7 rano nastawiony, lecz po ciężkim tygodniu wstałem właściwie po dziewiątej. Zanim się wykulałem z łóżka, zjadłem śniadanko, ubrałem i spakowałem, była już dziesiąta. Grzebanie przy rowerze zajęło mi kolejne pół godziny. W tym tygodniu koniecznie muszę go zrobić. Wstyd tak jeździć już. Tylny hamulec nie odbija, linki przerdzewiałe, pancerze popękane. Nie wymieniałem ich już 2 lata. Dodatkowo zobaczyłem, że łożyska Hollowtecha już całkowicie zatarte i są do wymiany. Kupiłem już nowe, rok temu, ale nie było kiedy ich zrobić.

I tak wyjechałem wpół do 11. I to był pierwszy błąd. Drugi, to ten, że nie kupiłem mapy. Przeszukałem z pięć księgarń w Szczecinie, ale mapy Zachodniopomorskiego nie ma nigdzie.







W pewnym momencie, przed Kamieniem rozpętała się taka zamieć, że myślałem, żeby traskę troszkę skrócić. W żadnym wypadku jednak nie chciałem rezygnować. W poprzek zacinała krupa śnieżna, było tak gęsto, że momentalnie zrobiło się na polach biało. A ja jechałem dalej :) Tylko czasem musiałem zamykać prawe oko, bo kulki śniegu były nieco upierdliwe.



Wszystkie znaki na niebie i nie tylko, mówiły, żeby sobie odpuścić





Najlepsze jest to, że minutę później znowu świeciło słońce i przyszła wiosna.



O ile do Kamienia Pomorskiego przez Golczewo jechałem zgodnie z planem, o tyle zamiast jechać do Dziwnówka prosto, skręciłem na Pobierowo. Nie wiedziałem, że trasa ta jest dłuższa o co najmniej 7 kilometrów. Dodatkowo im bliżej morza, tym bardziej morski "halny" się nasilał i celniej trafiał w ryło. Przejechanie tego odcinka zajęło mi dobre pół godziny.














Ale fajnie, zmienność pogody tylko dodawała uroku całej wycieczce. Na polach na przemian, śnieg, woda i zielona trawa. Niby zima, ale czuć wiosnę pełną piersią.

Dojechawszy do Pobierowa, skierowałem się od razu na plażę. Pięknie!!! Pusta plaża, fale, słońce, chmury i wiatr. To co nad morzem najpiękniejsze.

















Nad morzem byłem już porządnie przemarznięty. Pojechałem więc do jakiejś restauracji, chyba jedynej otwartej i zamówiłem sobie herbatkę z cytrynką i jajecznicę. Cytrynka mi spadła więc do herbatki już jej nie wrzuciłem :)

Powrót chciałem zrobić do Gryfic, nawet przejechałem 300 metrów, ale gdy zobaczyłem tablicę Trzebiatów 25km, podarowałem sobie, bo już nie chciałem jechać pod wiatr. To był kolejny błąd. Mogłem jechać i ewentualnie wsiąść w pociąg. No ale pojechałem z powrotem, tą samą trasą. Naładowany energetycznie, ciąłem z wiatrem migusiem. Jedna wiocha za drugą mijała tak szybko, że zanim się obejrzałem, byłem już w Kamieniu.

Tam zaliczyłem koleją wpadkę. Zamiast kierować się na Szczecin, pojechałem zupełnie gdzie indziej i w efekcie wylądowałem na jakiejś wsi. Nie chciałem się wracać, bo tego nie lubię, więc za radą miejscowego pana, pojechałem polną drogą do kolejnej wsi. Właściwie połowę trasy przeszedłem, bo koleiny były prawię po piastę, do tego jeszcze oblodzone. Tam popytałem jakąś panią, jak jechać do Golczewa, żeby się nie wracać. Powiedziała, żeby się jednak cofnąć, bo dojadę tam po 10 kilometrach. W rzeczywistości powrót do skrzyżowania to jakieś 5 kilo po masakryczny wicher, następnie jakieś kolejne 18 km do samego Golczewa.



Słońce już powoli zachodziło, a widoki były coraz piękniejsze. Nie robiłem już zdjęć, żeby jak najszybciej wrócić. Najgorsze, że już nie miałem nic do picia. W bidonie zostały kostki lodu a ja czułem odwodnienie. Wkrótce zjadłem już resztki i tego sorbetu, a w buzi znowu zawitał kapeć. A że była już prawie 19, to na wsiach wszystkie sklepy były pozamykane.



Znalazłem jednak jeden pod Golczewem, gdzie kupiłem litr pepsi i wodę. Zjadłem kanapeczkę od Milenki i wypiłem prawie wszystko. Pogadałem z miejscowymi pod sklepem o różnych sprawach :) i pocisnąłem dalej. W międzyczasie nastał mróz. Czułem już pałera i jechało by się dobrze, gdybym jeszcze czuł palce u rąk, ewentualnie u stóp też. Wcześniej ugadałem się z tatą Milenki, że jakby co mam dzwonić. I zadzwoniłem, kurde, no. Przez to czuję niedosyt, a moja męska duma została poważnie nadszarpnięta :) Przez 5 minut się rozgrzewałem i ciepełko w palcach znowu zawitało. Do Nowogardu jeszcze 21 km więc postanowiłem pojechać dalej i spotkać się z tatą po drodze. Było już ciemno, gwiazdy na niebie, wokół las i cisza. Droga równiutka, więc jechałem w miarę szybko. Spotkaliźmy się, kiedy do Nowo zostało 16km. Kurde, mogłem nie dzwonić. Czuję się trochę teraz jak pipa, no. Jest to moja osobista porażka.

Ale zakładaną stówkę zrobiłem, plus jeszcze trzy dyszki do zaległej piątkowej wycieczki.

Fajnie. Brakowało mi kontaktu z naturą, ciszy i fizycznego zmęczenia. Kiedy zrobi się cieplej i nie trzeba będzie nakładać tylu warstw ciuchów, zrobię 200km. Trzeba sobie tylko odpuścić zabieranie ze sobą lustrzanki i dwóch obiektywów oraz masy jedzenia, którego nie przejem.