W odwiedzinach u Magdy
Sobota, 13 marca 2010
· Komentarze(2)
Kategoria _Mini, Meridka moja, Nowogard i okolice
Taka fajna leniwa sobota i zostałem wyciągnięty na rower. Leżę sobie leżę i przychodzi mój Promyczek mówiąc "Gutek jedziemy". No to żem se poleżał jeszcze chwilkę, wstałem i nie ma lekko - pojechalimy do Magdaleny.
A u Madzi jak u Madzi. Dobrze że wziąłem plecak, bo znów godzinę dziewuchy przeglądały bluzeczki.
Ta jest fajna...
Ta też jest fajna, ale trochę, hmmm :/ mniej.
Kiedy padło zdanie "To chodź Madzia zrobimy u ciebie porządek w szafkach" wiedziałem co już będzie mnie czekać. Jak to zwykle bywa, łowy się udały i Milenka wrzuciła trochę fatałaszków na mój garb. Ponieważ jestem wyrozumiały, dostałem pozwolenie na uczestnictwo w babskich wieczorkach. :/ No. Bolerka latały z jednej na drugą, więc musiałem się skupić na czymś innym. A niby gdzie indziej, jak nie na podwórku u Jerzola.
Przy okazji pobawiłem się nowym obiektywem. W końcu. Mam już go prawie miesiąc, a jeszcze nie było okazji. Powiem tylko, że jest zajebiaszczy. Następnym razem trzeba poćwiczyć zdjęcia w ruchu, bo z tym jeszcze ciężko. W ferworze walki z maszyną, zahaczyłem o opuncję, która niespodziewanie spadła z parapetu, pozostawiając na moim tyłku i nogach kilkanaście bardziej lub mniej dorodnych igiełek. Wyciąganie ich zajęło mi dobre pół godziny, ale jak tylko skończyłem, mogliśmy znowu wsiąść na rowerki.
Przygotowania zajęły chwilkę. Nie obyło się oczywiście od tradycyjnego pompowania.
W tym momencie należy się znowu mały szacun Magdalenie, bo to już drugi raz wyszła pojeździć, a przecież nie mamy nawet wiosny.
Nasza wspólna jazda zakończyła się jak zwykle na krzyżówce, ale są plany na nieco dłuższe trasy. Się zobaczy.
Końcówka, czyli te 7 km do Nowogardu pod masakryczny wiatr. Przewodziła Milenka, bo jak ja jadę pierwszy to traci motywację. Na górkach było oczywiście liczenie w takt na cztery (w tym momencie nie mam prawa się odezwać), ale daliśmy radę. Kondycja Milenki rośnie, nie dziwota, dwa razy w tygodniu aerobik, rower, salsa w niedzielę robią swoje. Ach.. już niedługo wiosna i zwiewne sukieneczki, będzie czym oko cieszyć.
A u Madzi jak u Madzi. Dobrze że wziąłem plecak, bo znów godzinę dziewuchy przeglądały bluzeczki.
Ta jest fajna...
Ta też jest fajna, ale trochę, hmmm :/ mniej.
Kiedy padło zdanie "To chodź Madzia zrobimy u ciebie porządek w szafkach" wiedziałem co już będzie mnie czekać. Jak to zwykle bywa, łowy się udały i Milenka wrzuciła trochę fatałaszków na mój garb. Ponieważ jestem wyrozumiały, dostałem pozwolenie na uczestnictwo w babskich wieczorkach. :/ No. Bolerka latały z jednej na drugą, więc musiałem się skupić na czymś innym. A niby gdzie indziej, jak nie na podwórku u Jerzola.
Przy okazji pobawiłem się nowym obiektywem. W końcu. Mam już go prawie miesiąc, a jeszcze nie było okazji. Powiem tylko, że jest zajebiaszczy. Następnym razem trzeba poćwiczyć zdjęcia w ruchu, bo z tym jeszcze ciężko. W ferworze walki z maszyną, zahaczyłem o opuncję, która niespodziewanie spadła z parapetu, pozostawiając na moim tyłku i nogach kilkanaście bardziej lub mniej dorodnych igiełek. Wyciąganie ich zajęło mi dobre pół godziny, ale jak tylko skończyłem, mogliśmy znowu wsiąść na rowerki.
Przygotowania zajęły chwilkę. Nie obyło się oczywiście od tradycyjnego pompowania.
W tym momencie należy się znowu mały szacun Magdalenie, bo to już drugi raz wyszła pojeździć, a przecież nie mamy nawet wiosny.
Nasza wspólna jazda zakończyła się jak zwykle na krzyżówce, ale są plany na nieco dłuższe trasy. Się zobaczy.
Końcówka, czyli te 7 km do Nowogardu pod masakryczny wiatr. Przewodziła Milenka, bo jak ja jadę pierwszy to traci motywację. Na górkach było oczywiście liczenie w takt na cztery (w tym momencie nie mam prawa się odezwać), ale daliśmy radę. Kondycja Milenki rośnie, nie dziwota, dwa razy w tygodniu aerobik, rower, salsa w niedzielę robią swoje. Ach.. już niedługo wiosna i zwiewne sukieneczki, będzie czym oko cieszyć.