Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2011

Dystans całkowity:238.39 km (w terenie 14.00 km; 5.87%)
Czas w ruchu:11:29
Średnia prędkość:20.76 km/h
Maksymalna prędkość:42.59 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:79.46 km i 3h 49m
Więcej statystyk

Kawalerskie...

Niedziela, 27 lutego 2011 · Komentarze(6)
Dzień wolny, więc postanowiłem zrobić sobie kawalerskie w inny sposób. Padło na wyjazd nad morze, jak zwykle do Pobierowa, bo tam trasa najkrótsza, a mi się tak jakoś ostatnio nie chce jeździć.

Jazda była ułańska, z lotem przez kierownice i ostrą glebą. W Błotnie jechałem sobie odprężony trzymając kierę dość wąsko. Nagle za mną wyskoczył nie wiadomo skąd wilczur, obracam się, a tam jeszcze bokser. Jedyne co pamiętam to niekontrolowany slalom i gwiazdki.

Przyrżnąłem dość ostro, na tyle, że siłownię mogę sobie co najmniej na tydzień odpuścić. Zdarta rękawiczka i górna część ochraniacza na buty. Stłuczony bark, stłuczone kolano i udo, do tego jeszcze boli mnie łeb i szczęka. Lampka Milenki nosi znamię kraksy, oczywiście pękło mocowanie.

19 kilometr, kurde i już taka lipa. Jak tylko nabrałem oddech, z czym miałem na początku problem, zdałem sobie sprawę, że na ślubnym kobiercu stanę, kuźwa, ze zdartym ryjem. Na szczęście śladu tam nie ma. Szczęśliwie też, w ogóle nie ucierpiała kurtka i spodnie, bo bym chyba te kundle rozniósł.

Dałem sobie jednak spokój i nieco otumianiony pojechałem dalej. Majka Włoszczowska nie takie kraksy miała i kończyła treningi.

Pogoda dzisiaj była rewelacyjna, lekko na plusie zrobiło się coś koło dziesiątej. Na polach już pełno żurawi. Idzie wiosna!

Za Stuchowem postanowiłem, że sprawdzę ten skrót, biegnący drogą pożarową. Pomyślałem sobie, że może z kilometr jeszcze urwę. Droga wkrótce okazała się ścieżką, później koleinami, później runem leśnym, a na końcu zasiekami z jeżyn. Jak zwykle się wpieprzyłem w chaszcze i jak zwykle się nie wróciłem. Prowadziłem rower wzdłuż pola z elektrycznym pastuchem i po jakiejś połowie godziny wyjechałem na polną ścieżkę do wsi o nazwie Kaleń. Tam skrzyżowanie, a jakże, nie sprawdziłem na mapie, zapuszczając się znowu w ostry teren. Jechałem na czuja, mając słońce raz po lewej, raz po prawej stronie, co oczywiście nie wróżyło nic dobrego. Ciągłe zsiadanie i prowadzenie roweru okazało się być coraz większym problemem, bo bark bolał coraz bardziej. Minęło znowu jakieś pół godziny, gdy okazało się, że wyjechałem... znowu w Kaleniu.



Postanowiłem trzymać się szosy i jechać normalnie do Świerzna. Wyszło tak, że pojechałem w przeciwną stronę do Paprotna. Zadupie takie, że szkoda gadać. Lubię takie miejsca. O tym, że dawno tam nikt nie zaglądał, świadczy oznakowanie drogowe, którego już się nie stosuje pewnie od około 20 lat.



Wioskę można zwiedzić też jadąc wąskotorówką z Gryfic do Pogorzelicy.

Wracając do wyjazdu, to plany miały się zmienić i miałem jechać na skróty do Rewala, na szczęście nie było drogi więc też w kolejne gawno nie wjechałem. Ale w Pobierowie byłem. Morze spokojne, słoneczko, brakowało tylko jeszcze piwka.



Powrót standardową trasą i ciągła walka z wiatrem wiejącym prosto w twarz. Moc była, ale musiałem robić częste postoje spowodowane bólem krzyża od ciężkiego plecaka.
Ale marudzę...

Piekło w dupie

Sobota, 19 lutego 2011 · Komentarze(3)
Na dworze mróz, w dupie piekło. Ale dopiero będzie, bo na allegro zamówiłem pokaźny zestaw nasion ostrych papryczek. W tym roku rozwijamy hodowlę i podkręcamy manetkę Scoville'a. Obok lajtowych, "damskich" odmian typu Hungarian Hot Wax, dla mojej Ukochanej, zamówiłem też coś i dla siebie. Będzie Habanero i kilka mocniejszych odmian, m.in. Bhut Jolokia, która daje w palnik milionem jednostek. Może się zdarzyć, że raz zażyta dajmy na to w listopadzie, zapewni ciepełko na długą zimę. Tym sposobem może uda się więcej pojeździć za rok, bo na razie ledwo daję radę z temperaturką.

Wyjazd oczywiście ściśle związany z papryczkami, bo okazało się, że hodowca jest z Chociwla. Zaraz po starcie, a właściwie w Kulicach Milenka postanowiła wrócić, bo warunki istotnie nie były lekkie. Ja pocisnąłem dalej standardową trasą przez Dobrą, gdzie obok zamku rozbiły się dwa średniowieczne namioty. Na ognisku gotowało się jadło, zapewne wg przepisu z epoki, doglądane przez ludzi równie dziwnie ubranych co ja.

W Dobrej zrobiłem krótki postój, chcąc przetestować nowy nabytek, tudzież prezent ślubny. Zatrzymałem się przy wąskotorówce, ale właściwie nie miałem pomysłu na konkretne ujęcia fotek. Do wagonów też się nie da wejść, a palce zgrabiały mi w ciągu 20 sekund.





Ze zdjęć nic nie wyszło, oświetlenia nie było, modelka zawróciła, więc i testy zostaną przeprowadzone innego dnia. Właściwie szkło raczej portretowe, nie będzie służyło na rowerowych wycieczkach, bo po pierwsze i waga słuszna, i stałka.

Po odebraniu nasionek, ciężar plecaka zaczął doskwierać. W krzyżu łupało mnie nie mniej jak Świtonia, nie tylko po wczorajszym martwym ciągu, ale jeszcze od pełnego termosu z herbatką z miodem i malinkami. Oczywiście herbatka została szybko wypita. Chyba tylko dzięki niej dojechałem.

Jakoś przestały bawić mnie jazdy w mrozie. Zadowolę się chyba rowerkiem na siłowni. Zresztą, nie ma co biadolić, czasu mało, spraw dużo, rowerki trza odpicować. Być może jeszcze w tym roku uda się złożyć tytanówkę. Skompletowanie niebylejakich części może zająć rok ale i tu coś się ruszyło.

Ostatnio, kupując shrinkowi łańcuch w Coolbike'u dostrzegłem kątem oka coś przepięknego i szarego. Nie wiem jakim cudem mieli to na stanie, bo po pierwsze tytan, po drugie w baaardzo okazyjnej cenie, po trzecie w odpowiedniej dla mnie długości i po czwarte pasujące idealnie do sterówki (notabene też zaaaajebistej).


Grzechem było by nie wziąć :)
I pomyśleć, że jeszcze 2 miesiące temu się tym zachwycałem, czytając tę stronkę.

Mokro

Niedziela, 6 lutego 2011 · Komentarze(1)
Pani od polskiego zaproponowała mi wyjazd do Dobrej. No i pojechaliśmy, choć przed samym miasteczkiem była zawijka, bo padało coraz mocniej. Zrobiliśmy przystanek na rancho u Kondzi, gdzie jak zwykle uraczono nas rewelacyjnym ciachem. Powrót w deszczu. Dupsko mokre aż miło.

Złota myśl mojej pani, na komentarz że leje: "No, fajnie", czy coś w tym stylu. Nie wiem co się dzieje, w każdym bądź razie chce ramę Speca z amorem. Dużo zapału dobrze rokuje, tym bardziej pod koniec tygodnia, w którym były 3-4 razy siłki i aerobiki.

Przy okazji mechanikowi dostała się mała reprymenda, że siodełko za nisko ustawione.