Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:536.19 km (w terenie 182.00 km; 33.94%)
Czas w ruchu:26:20
Średnia prędkość:20.36 km/h
Maksymalna prędkość:51.12 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:44.68 km i 2h 11m
Więcej statystyk

Drawieński Park - dzień 2

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · Komentarze(7)
W nocy spaliśmy na pomoście, tzn. ja i Grzesiek, bo Afro zawinął się w swój śpiworek i położył się na stole pod drewnianą wiatą. Przed drugą zaczęły kapać mi na nos krople deszczu. Obudziłem kolegę i zaczęliśmy się szybko zwijać do Afra, bo padało coraz mocniej. Dodatkowo raz się jeszcze błysnęło.

W tym momencie zdałem sobie sprawę, że dzisiejszy dzień to będzie straszna kicha, bo trzeba będzie uważać na przewożony w plecaku sprzęt foto. Niestety, już wiem, że pomimo pokrowca, nie jest on nieprzemakalny. Będzie ciężko, chociaż wziąłem jeszcze dodatkowo dużą reklamówkę, żeby go opakować. A deszcz padał coraz mocniej, lecz na szczęście przelotnie...

Rankiem obudziło mnie słońce :) Jest pięknie, nawet się wyspałem. Od razu pomyślałem sobie, że trzeba czym prędzej wstać, żeby uchwycić uroki okolicy w świetle wschodzącego słońca. Warto było!





Zaraz potem wstał Grzesiek, a jako że było już około siódmej, postanowiłem obudzić i Afra. Miś Paweł się jednak skulił i kimał dalej. Tymczasem ja postanowiłem na golasa wskoczyć do zamglonego jeszcze jeziora. Z rana woda wydawała się bardzo ciepła, a widoki z poziomu tafli wody są niesamowite. Kiedy płynąłem, przede mną w ciszy i mgiełce co chwilę skakały po wodzie małe uklejki.

Po chwili wstał i Afro. Wziął swój wodoodporny aparat i... go zalał. Fotek podobno nie odzyskał. W takim razie postanowiłem jeszcze nieco pokręcić się ze swoim sprzętem po polu biwakowym.





Afro udaje piżmaka





Pakowanko zajęło nam dłuższą chwilę. Grzesiek zerwał wczoraj linkę przerzutki i jej wymiana, w zapchanych pancerzach potrwała do pół do jedenastej.



Pierwsze co, to postanowiliśmy zajechać do Studnicy na śniadanie. Trafiliśmy do agroturystyki, gdzie za śmieszne pieniądze zjedliśmy wystawny posiłek. Była przede wszystkim upragniona przez Afra kawa i jajecznica. Gdyby nie to, to chłop pewnie by marudził całą drogę ;)

Następnie, jeszcze leniwym tempem pognaliśmy w kierunku jeziora Marta...



... i do pobliskiej wioski, uzupełnić zapasy wody. W międzyczasie Afro mógł sobie poskakać po kratach 20-metrowej studni. I dziwił się, że nie chcę mu dać aparatu :)



Odwodnieni, robiliśmy co chwilę przystanki. Właściwie już w samej wsi wydudniłem prawie cały bidon, więc resztę musiałem oszczędzać, bo droga jeszcze daleka. Jezioro Marta, choć może nie ma dogodnego punktu widokowego, mieni się swoim lazurem zza drzew.





Następnie pojechaliśmy wymagającym czerwonym szlakiem, przez Śmiałkowe Wzgórza. Trasa w tym momencie jest nie tylko kręta ale i piaszczysta i pofałdowana. Kapitalna!



Dojechaliśmy do Mostu na Płycinie





... i dalej przez kolejne mosty wschodnim brzegiem jeziora do Pustelni. Wtedy też nieopodal przebiegło nam pięć dorodnych jeleni.



Wody w bidonie już nie miałem, a do Głuska pozostało nam jeszcze troszkę kilometrów. Pojechaliśmy więc czerwonym szlakiem przez dawne huty szkła do Starej Węgorni. Chciałem tam zrobić zdjęcie ze statywem, ale wyszło jak wyszło - nieodpowiednia pora i pogoda oraz brak filtra szarego.



Posiedzieliśmy tam z 40 minut, robiąc sobie przy okazji małe płukanko, które przy tej temperaturze było koniecznością.



Teraz do Głuska coś w końcu zjeść i wypić!



Nasze drogi rozstały się w Starym Osiecznie. Byłem już spóźniony na pociąg i postanowiłem pojechać do Dobiegniewa, podczas gdy Afro i Grzesiek pocisnęli do Krzyża. Szosa przez Dobiegniew jest bardzo ruchliwa i w sumie nie było większego sensu się nią targać, tym bardziej, że zmęczenie i ciężki plecak dawały o sobie już mocno znać. Postanowiłem wiec skręcić w las i dojechać do Bierzwnika. Oczywiście nie miałem pojęcia, którą drogą się w danej chwili poruszam, ale i tak wylądowałem ostatecznie w Radęcinie. Stamtąd już szeroką leśną drogą do Brenia. To znaczy miało tak być, ale gdzieś zboczyłem z trasy i wyjechałem nad Jeziorem Radęcino. W sumie fajne miejsce z pomostem pośród trzcin.



Polawirowałem leśnymi duktami i ostatecznie wyjechałem w Breniu. Stamtąd już prosta droga do Bierzwnika, kebaba i powerade'a.

Drawieński Park - dzień 1

Sobota, 21 sierpnia 2010 · Komentarze(5)
Po takich wypadach łezka w oku się kręci!
Zgadałem się ostatnio z Afrem i Grześkiem na wyjazd do Drawieńskiego Parku Narodowego. Mojego ukochanego. Zresztą Klikusa też, ale to pałka i go nie było.

W każdym bądź razie pociągi z różnych stron Polski zjechały się do Krzyża dokładnie o 7:48, a stamtąd, jak co niektórzy wiedzą, jest ciekawa droga w terenie wzdłuż Drawy.

Było troszkę zatrzymanek, z mojego powodu. Raz, że zamontowałem drugi koszyk na bidon, dokręcając śrubki do połowy. Dzięki temu zdążyłem w ogóle na pociąg, bo za przygotowania zabrałem się zbyt późno - poszedłem spać po pierwszej, a wstałem o czwartej rano, przy czym musiałem się kilka razy wracać do domu (po kask, klucze itd.). W każdym bądź razie koszyka nie było czym przykręcić.

Druga sprawa to śpiwór, który podczepiłem pod siodło, co chwilę wypadał. Pomoc Afra i Grzesia okazała się bezcenna - porządnie zostało przytroczone.

Wracając do trasy, to Grzesiek poprowadził nas ciekawym terenem od Osieczna do Głuska, dzięki czemu ominęliśmy asfalt. Tym sposobem dojechaliśmy do elektrowni w Kamiennej.



Potem wbiliśmy się na czerwony szlak i nim już jechaliśmy praktycznie cały czas na północ, poprzez most niskowodny w Głusku i biwak Pstrąg.



W Moczelach zatrzymaliśmy się na małą czarną (padlinę). W sumie tylko Afro był głodny.



Nieco dalej przed mostem na Drawie, szlak skręca w lewo. Można go nie zauważyć, bo to całkiem niezła skarpa. Wjechał na nią tylko posilony Afro.



Od tego momentu szlak robi się rewelacyjny - biegnie wzdłuż meandrującej w dole Drawy. W sumie nie spodziewałem się w ogóle, że lewa strona parku może być tak ciekawa. Co prawda trwa sezon spływowy, więc ludzi jest na rzece pełno. Jeszcze więcej ich na biwakach. Także nawet tłoczno latem.





Jedziemy czerwonym szlakiem przez Zatom, Barnimie aż do Drawna. Nie było mnie tam jeszcze nigdy i przyznam, że to całkiem miłe, ciche miasteczko. Jest to więc najlepsza okazja na zrobienie sobie przerwy w PRLowskiej stołówce.





Była też przerwa na strzelenie zielonego Bosmana i kąpiel w zbawieńczo-chłodnym jeziorku.



Posiedzieliśmy tam z dwie godzinki, po czym pocisnęliśmy do Dominikowa, gdzie wzdłuż jeziora prowadzi niebieski singletrack na skarpie z korzeniami. Cud! Chyba najlepszy odcinek dzisiejszego dnia! Żal było się zatrzymywać na zdjęcia.

Szlak powinien przebiegać przez mostek między jeziorami. Na szczęście mostu nie było, takie momenty dodają tylko smaczku...



Dalej traska powinna biec zielonym szlakiem, my jednak zaraz za polem biwakowym pojechalismy asfaltem uzupełnić zapasy na wieczór. Marzyłem o Noteckim. Tym sposobem dojechaliśmy do Białego Zdroju. O dziwo, nawet nie myślałem, że się to nam przydarzy - był browar. I to właśnie moje Noteckie. Pięknie!

Po uzupełnieniu zapasów, mój plecak ważył już około 10 kilo, więc było ciężko targać to wszystko przez drawieńskie piachy. Na domiar złego nieco zabłądziliśmy - dojechaliśmy do jeziora Nowa Korytnica nie od tej strony i znalezienie siebie na mapie zajęło nam dobrą godzinkę krążenia po leśnych ostępach.







Dojechaliśmy jednak do wioski Nowa Korytnica i stamtąd postanowiliśmy udać się na oznaczony na mapie biwak nad jeziorem Lubicz. Tak, był to strzał w dziesiątkę! Nikogo na polu, cisza, jezioro i księżyc w pełni. Tylko na drugim brzegu jeziora (ze 3 km) słychać nocnych wędkarzy. Było tak cicho, że można było usłyszeć o czym rozmawiają, a głosów raczej nie podnosili.





Zaraz po przyjeździe Grzesiek zajął się rozpalaniem ogniska, a ja i Afro wskoczyliśmy do jeziora. Taka kąpiel po całodziennym wydalaniu z siebie litrów potu niesamowicie regeneruje. Z ogniskiem jednak był problem i jeszcze do późnej nocy staraliśmy się je rozpalić, bo drzewo było całkiem mokre.



Udało jednak się i to. Zamontowaliśmy kiełbachy na kije, dzięki czemu kolacja była bardzo przyjemna. Najprzyjemniejszy był jednak smak oferowany przez...



Wszystkie foty w albumie. Polecam!

Deep forest

Piątek, 20 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
Ledwo wróciłem z pracy a już musiałem lecieć na rower. Zadzwoniły chłopaki, że szykuje się śmiganie. Szybki obiad, montaż nowego siodełka i za chwilę już jechaliśmy do Strzelewa. Tam skręciliśmy w las.





Postanowiliśmy dziś poszukać najgrubszego buka w Polsce, który znajduje się nieopodal. Znaleźć - nie znaleźliśmy, ale co połaziliśmy po chaszczach i bagnach to nasze.

Jutro Drawieński Park!

Nad bajoro

Wtorek, 17 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Nie będę się rozpisywał. Miałem iść spać, a wyszedłem z kolegami na rower. Sebastian z Wiktorem przyjechali tylko po magnesik. Skończyło się tak, że wróciłem po trzech godzinach ubłocony, za to jak młody Bóg.

Tak więc dzisiaj kolejny fajny wypad. Najpierw szosą do Grabina, potem w las i zadupia. Ostatecznie wyjechaliśmy na szosę, nieopodal Golczewa i szybszym tempem nastąpił powrót w domowe pielesze.





Do następnego!

Powrót

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 · Komentarze(5)
Dziś wycieczka, trasą dawno niejeżdżoną. Sztampowa, lekko szybsza. Czyli powrót z pracy. Miło się jechało, ale trzeba łańcuch pacnąć oliwką.



Plus kilka zdjęć z weekendu w pięknym miejscu. Tak tylko na zachętę, bo w weekend szykuje się dwudniowa eksploracja Drawieńskiego Parku Narodowego.











Pierwszy wypad z Sebastianem

Czwartek, 12 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
Długo się umawialiśmy z Sebastianem na wspólne śmiganie. Czasu brak, bo z pracy się wraca około 17:00, a potem zasypia. Tak też miało być dzisiaj, ale rzutem na taśmę, prawą dłonią odpaliłem gg, lewą zasypiające powieki i posłałem wiadomość o chęci pojeżdżenia. Po czym walnąłem się na wyrko. Szczęśliwie dostałem pozytywną odpowiedź na komórkę i o 19:30 oboje zebraliśmy się pod lidelkiem.

Plan na dzisiaj - jazda bezcelowa z przewagą szosy, ale wyszło tak fajnie, że Seba za Ogorzelami pokierował nas w las. Dzięki temu przekonałem się, że miejsca są arcyciekawe. Najpierw zajechaliśmy w okolice zniszczonego mostku na... jakiejś Strudze. No właśnie. Co to było? Muszę sprawdzić na dokładniejszych mapach. W każdym bądź razie świetnie. Cisza i liściasty las - to co lubię







Później zajechaliśmy na dwa małe jeziorka ukryte w gęstym lesie nieopodal szosy z Czermnicy do Trzechla. Tyle razy przejeżdżałem tą drogą, ale w las z prawej strony nie miałem okazji zjechać. Może to i dobrze, bo w takim razie jego penetrowanie dopiero przede mną.





Ściemniało się już coraz bardziej więc postanowiliśmy wracać. Właściwie całą wycieczkę przegadaliśmy i wyszło tak, że postanowiliśmy odwiedzić jeszcze jedno miejsce - drogę pożarową z Nowogardu do Ostrzycy. A że jechaliśmy już nią w zupełnej ciemności było rewelacyjnie. Przyznam, że nieźle się zmęczyłem i Seba mnie nieźle odstawił.

Fajnie, że lubimy takie same wycieczki. Dzięki za wypad i mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu znowu gdzieś jedziemy.

Szybszy

Wtorek, 10 sierpnia 2010 · Komentarze(8)
Ostatnio dużo roboty a mało czasu. Dlatego też pozostają mi coraz krótsze popołudnia, a i tak nie zawsze się chce jeździć. Dziś za to wybrałem się na szybszy przejazd po wsiach i padła pętla Czermnica-Błotno-Nowogard. Zapuściłem się na chwilkę w las, pięknie tam, ale zrezygnowałem, bo było już zbyt ciemno na takie harce.

Z niecierpliwością oczekuję jednak wypadu do Drawieńskiego Parku. Zamarzył mi się, gdy wracałem z Milenką pociągiem z Warszawy. Była akurat 5 rano, a więc najpiękniejsza pora dnia - zamglone widoki i bursztynowopomarańczowe słońce zniewalało.

A tak poza tym, to dodałem zaległe wpisy ze śmigania po Teneryfie, tak jakby ktoś chciał zerknąć.

Wieczorny przejazd

Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Wieczorny wypad z Milenką do Czermnicy Kolonii. Krótko, ale bardzo przyjemnie.

Przy okazji moja pierwsza RAWka. Czas w końcu zacząć korzystać z dobrodziejstw lustrzanki, co wymaga jeszcze co prawda dużo ćwiczeń. Nie narzekam, lubię to.

9 urodziny Wiktorii

Środa, 4 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Siwiutki wrócił z pracy lekko zmęczony, jednak talerz pomidorówki i czekoladka postawiły go na nogi i już po 18-stej ruszyliśmy w drogę.
Jechało się świetnie, nawet dziurawa droga do Czermnicy nam nie przeszkadzała.
Wiadomo! na mecie czekała na nas Wiktoria i pyyszna imprezka urodzinowa pod gołym niebem :)
A ja to jeszcze byłam w Dobrej z Kasieńką i Kicią. Wybrałyśmy się około 10, po kawie u Kituni ruszyłyśmy na Dobrą - tam posiliłyśmy się ciepłym chlebem, pączkami i kołaczami z lukrem :> naładowane słodyczą wróciłyśmy do Nowo.
Mój środowy dystans to 67km.