Konkretnie
Obudziłem się więc o 5 rano, ale chmury za oknem jakoś mnie zniechęcały i wyjechałem dwie godziny później. Bez pomysłu. Z mapą zachodniopomorskiego i na wszelki wypadek Drawieńskiego Parku Narodowego w plecaku.
Padło jednak na coś nowego - kierunek na wschód, z Bornym Sulinowem jako cel. Naczytałem się kiedyś ciekawych rzeczy o tamtych rejonach, między innymi w bikeBoardzie. Do Łobza standardowo śmigałem szosą. Tam jednak skusiło mnie skręcić w las, bo zaiste grzechem byłoby nie wjechać w taki fajny teren - same pagórki, piękna zieleń, jeziora, czyli wszystko to co najlepsze na rower. Nie bez powodu trasa jest oznakowana jako niebieski szlak MTB.
Pokręciłem się z godzinkę i wyjechałem całkiem niedaleko, bo w wiosce Bonin. Nieco później dobiłem do szosy na Drawsko Pomorskie. Widoki stamtąd są rewelacyjne. Przed samym miastem rozlega się niesamowita panorama. Zdjęć jednak nie robiłem, bo jechało się wręcz wybornie.
Następnie pognałem szosą do Złocieńca, a tam odbiłem na Wierzchowo. Od tej pory zaczęły się spokojne wioseczki, więc sama jazda to pełen relaks. Dojechałem do Szwecji, a stamtąd już niedaleko do celu. Okolica co chwilę przypomina o swojej wojennej przeszłości. A to centrum pamięci, pomnik poległych, Stalag, czołgi...
Dzień wcześniej zajrzałem na mapę google'a i zobaczyłem zdjęcia opuszczonej miejscowości Kłomino. Na papierowej mapie jednak jej nie znalazłem, ale można się tego było spodziewać, bo zawsze przygotowania zaniedbuję.
To nic. Kierowałem się na Sypniewo, po drodze pytając napotkanych chłopów o jakieś bunkry sowieckie. Niewiele wiedzieli, ale i tak było ciekawie, bo co chwilę mija się jakiś rezerwat. Zjechałem więc z ciekawości w leśną dróżkę i już po 150 metrach oczom mym ukazał się niesamowity widok.
To miejsce nazywa się "Diabli skok" i jest naprawdę głębokim jarem, z którego biją źródła. Trzeba jeszcze tu przyjechać.
Więcej info o Kłominie dostałem jednak od miłego pana w Sypniewie, który powiedział mi, że powinienem się cofnąć o 4 kilometry do krzyżówki, a następnie płytami jumbo kierować się do bunkrów, na lotnisko i do samego Kłomina. Minęły 4 kilo i jak w mordę bite, był zjazd, wszystko po myśli. Do tego idealne warunki - wiatru brak, szosa gładka. Widać, że dba się o nawierzchnie. W lesie czekają nawet hałdy dolomitu na wysypanie.
Bunkrów jednak trzeba było nieco poszukać. Znalazłem najpierw garaż, gdzie prawdopodobnie przywożone były pociski jądrowe. Wracając napotkałem rowerzystę z Wałcza, który oprowadził mnie po okolicy. Powłaziliśmy do bunkrów, zwiedziliśmy wyrzutnię czy tam zbiornik wodny. Przy posiłku pogadaliśmy o innych ciekawych obiektach Wału Pomorskiego. Fajne miejsca tu są. Ale to cel na przyszły rok.
Okazało się, że Kłomino nazywany jest też Gródkiem i znajduje się on nieco na północ. Same miasto robi porażające wrażenie. Praktycznie całkowicie wyludnione, straszy ruderami. Niestety zostało ono też całkowicie rozszabrowane i teraz sukcesywnie wszystkie budynki są wyburzane. Gruz po nich, to właśnie ten "dolomit" widziany w lesie.
Przy okazji polecam zajrzeć do artykułu z "Dużego Formatu" na temat Kłomina.
Mogłem jechać polną drogą przez słynne wrzosowiska do samego Bornego. Podarowałem sobie jednak ten pomysł, bo było już dość późno i chciałem zdążyć na jakikolwiek pociąg. Szosą skierowałem się do Nadarzyc. W kolejnych wioskach jednak skręciłem w las i zgubiłem drogę. Wjechałem na teren poligonu dokładając kolejne 10km i pół godziny. Ostatecznie wyjechałem w Łubowie, gdzie dowiedziałem się... że żaden pociąg już dzisiaj nie jedzie. Poczekałem więc na autobus, którego też nie było.
Shit. Słońce za godzinę zajdzie, do domu 110 km, a ja bez lampki. Ale cisnę dalej. Dwusetka na liczniku, a o dziwo tempo jak na mnie całkiem niezłe - 24km/h. Żadnego zmęczenia, kryzysu, skurczów. Tylko trochę kolana bolą i tyłek przetarty.
W jakiejś wiosce kupiłem latarkę za 8 zł, która świeci jakby była za 3 zł. Taśmą przyklejam ją do kierownicy. Ważne, żeby mandatu nie dostać. Przed Łobzem zrobiło się już całkiem ciemno, ale to w niczym nie przeszkadza. W sumie nawet jedzie się jeszcze lepiej. Na drodze praktycznie nikogo, psów nie słychać i chłodzik przyjemnie orzeźwia.
Do domu dojechałem 23:20. Zabrakło 10km do trzysetki. Myślałem, że cała trasa tyle wyniesie, ale musiałem źle dodać kilometry na mapie. Mogłem dokręcić, ale co tam. Będzie na następny raz.
Ważne, żeby 300km sobie lepiej zaplanować. Mam przepis:
- założyć slicki;
- nie dać się skusić leśnym drogom;
- podnieść kierownicę i siodełko;
- nie zabierać lustrzanki, przynajmniej do plecaka;
- założyć torebkę podsiodłową na narzędzia;
- wyjechać o 23:00;
- porządnie wyspać się dzień wcześniej, najlepiej jeśli to piątek;
- zabrać lampkę;
- baardzo dużo jeść i pić.
Dobry wypad. Rekonesans zrobiony - Drawski Park Krajobrazowy bardzo ciekawy, do zwiedzenia. Tereny za Łobzem - rewelacja i całkiem niedaleko. Będzie się można bujnąć, gdy pomysłu zabraknie. Okolice Bornego zostawiam na sierpień, gdy zakwitną wrzosy. Trzeba się tylko spieszyć, bo niedługo się nie odnajdzie Kłomina.
Mały update:
Zmieniłem wynik, nie podając przyczyny. Okazało się, że zakładając inną oponkę, źle ustawiłem obwód koła, co sporo zaniżyło dystans. Trochę głupio wyszło, no ale cóż.