Miała być dzisiaj stówka, nawet 150km. Planowałem wyjazd do Ińska, może nawet do Drawieńskiego Parku. Nie udało się z wielu powodów. Znowu nie chciało mi się wstawać, Klikus dzisiaj też nie był chętny, dlatego odpuściłem sobie samotną jazdę.
Ochotę przyszła ponownie około dwunastej. Na przejażdżkę zdecydowała się też Milenka, jednakże wyjechaliśmy dopiero koło 16:00, bo była jeszcze sprawa do załatwienia. Mianowicie chodzi o niedzielny sernik z polewą karmelową. Chciało się nam go zrobić. To znaczy Milenka chciała coś upiec (tak się rzekomo relaksuje), ja chciałem go zjeść (tak ja się relaksuję). W pewnym momencie pomyślałem sobie, czy to aby nie prezencik urodzinowy, bo wyszło rewelacyjne. Ciasta Milenki, kto jadł, ten wie, że są legendarne!!!
Najlepsze jest to, że podobno na urodzinki upiecze coś wyjątkowego. Tak więc będzie grubo!
Po południu wybraliśmy się nie byle gdzie, bo nad fantastyczne jeziorko Woświn. Obawiałem się trochę o to czy dojedziemy, bo kondycja Milenki do tej pory troszkę kulała, ale nie było źle. Nie mogłem się tylko nic odzywać (dekoncentracja).
Dokulaliśmy się jakoś do Dobrej, gdzie akurat kończył się mecz
Później droga do miejscowości Tucze bajeczna. Stamtąd już niedaleko na plażę.
:D W końcu ktoś mi zrobił zdjęcie... kosmonauty
Z powrotem Milenka bardzo pozytywnie zaskoczyła. Nóżki się rozgrzały na tyle, że średnia nie schodziła poniżej 20km/h. Przez jakiś czas jechaliśmy nawet 26-28km/h. Na górce mnie jeszcze poganiała, kiedy ja myślałem, że została daleko w tyle. To fajnie, jak tak dalej pójdzie, to może się razem bujniemy nad morze i z powrotem w czerwcu.
Tym sposobem zrobiłem chyba tysiaka w tym roku. Marnie, ale miło!