Wpisy archiwalne w kategorii

Nowogard i okolice

Dystans całkowity:9253.46 km (w terenie 1145.00 km; 12.37%)
Czas w ruchu:510:09
Średnia prędkość:18.10 km/h
Maksymalna prędkość:52.02 km/h
Liczba aktywności:215
Średnio na aktywność:43.04 km i 2h 23m
Więcej statystyk

Nad morze

Sobota, 12 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Po wczorajszym upalnym piątku, spędzonym niestety w domu, w końcu nadszedł czas weekendu. Właściwie to upalny był chyba cały tydzień, więc zgodnie stwierdziliśmy, że czas poopalać się nad morzem. Wstaliśmy całkiem sprawnie około 5 rano, co ostatnio się zdarza coraz rzadziej i nieco po siódmej już byliśmy w drodze.

Pogoda jednak powoli się psuła, zaczęły gromadzić się chmury, które nad morzem całkowicie już przykrywały niebo. Zrobiło się chłodno i wietrznie.

W Pobierowie szybko znaleźliśmy lokum i poszliśmy na rybkę. Dalszy przebieg wycieczki należałoby chyba przemilczeć, ale ku przestrodze innym może napiszę, że nie warto nic tam jeść! Poszliśmy do "restauracji", w której kiedyś spożywałem jajecznicę (była ok, ale chyba jajecznicy się nie da spieprzyć). Restauracja sama w sobie tandetna. Nikogo w środku oprócz nas, kelnerki i szefa mówiącego jej co nie tak robi. Mógłby to palant robić nieco dyskretniej.

Samo danie - dorsz, frytki i zestaw surówek + piwo - żenada!
Dorsz z jakąś beznadziejną panierką, psującą już cały efekt zanim się go spróbuje. W środku jakoś przesadnie mokry, chyba za dużo "glazury". Smak również beznadziejny.
Jeszcze gorsze były frytki - za 7 zł dostaliśmy dosłownie ich garść (15-20 sztuk).
Zestaw surówek to kompletna porażka, jak się za chwilę okazało masówka firmy Ogórkiewicz, bo za chwilę pod knajpę podjechał ich firmowy bus.
Jedynie piwo było jako takie, ale też niczym lepszym niż Żywcem nie mogli się pochwalić.
Za całość zapłaciliśmy 90zł. Wkurw bezcenny.

Następnie gofry - jak gofry - nawet ok. A nad samym morzem pizga. Ludzie w kurtkach. Mając nadzieję, że się opalę, opitoliłem sobie nawet łeb. Niestety glaca będzie biała.

Wieczorkiem poszliśmy jeszcze na kawę, herbatki i jakąś kremówkę do "cukierni". Nie wiem czy to nie była największa porażka dnia. Kremówka nie była w ogóle słodka, podejrzewam, że nawet mogła być zepsuta. Smaku nie da się opisać. Muzyki napitalającej z głośników nie szło wytrzymać.

Tak więc znów relaksujący spacer plażą. Przeszliśmy się do Łukęcina. W taką pogodę pobyt nad morzem ma jedną wielką zaletę - plaże są prawie puste. Woda jednak swą temperaturą miażdży kości :)









Stwierdziliśmy więc, że pójdziemy po prostu do normalnego sklepu, kupimy zwykłe bułki, sałatkę z makreli (zasada nad morzem rybka zachowana), siemkę i dobre piwo. Tak zaopatrzeni byliśmy gotowi obejrzeć mecz.





Mimo wszystko dzień pozytywny. Fajnie się jechało.

Przejażdżka z moją bikerką

Środa, 9 czerwca 2010 · Komentarze(0)
Przejażdżka z moją kochaną bikerką do Strzelewa wieczorkiem spokojnym tempem.

Przetestowałem przy okazji nowy napęd. Wymieniłem dwie przednie koronki, kasetę z XT 11-32 na SLX 11-28 oraz łańcuchy na HG-93. Co do kasety to nie wiem czy do końca był to dobry wybór, bo na razie zestopniowanie wydaje mi się nieco zbyt gęste. Mam nadzieję, że się przyzwyczaję, w końcu jeżdżę praktycznie po płaskim.

W paczce z częściami znalazł się też licznik dla Milenki.

Z dziewczynami do Tuczy

Czwartek, 3 czerwca 2010 · Komentarze(2)
W tym tygodniu Milenka zgadała się z Kasią na wyjazd nad Woświn do Tuczy. W Międzyczasie dowiedziała się o tym Kondzia, jak już wcześniej wspominałem, najlepsza wolna partia do wzięcia w Zachodniopomorskiem. Wiedzieliśmy już, że z Magdą nie ma żartów, znaczy że nie ma szans dojechać do celu :)

Mimo wszystko zabraliśmy i ją, no bo co tak sama będzie tam siedzieć na wsi bidula. Fakt, że chciała dojechać samochodem pozostawiliśmy bez komentarza i zaczekaliśmy w na krzyżówce w Wierzbięcinie.

Kasia


Milenka i jej ulubione miny


Kondzioliza dotelepała się na swoim kaszlaku po jakichś 10 minutach. W Wierzbięcinie czekał na nią nowy bike "apollo excel" cokolwiek to jest, a na mnie czekało dmuchanko, jak zwykle. W końcu, mogliśmy ruszyć. Pierwszy przystanek - Dobra Nowogardzka i krótka wizyta na cmentarzu.

Tam Kasieńka pokazała nam pomnik niemieckich żołnierzy poległych w I Wojnie Światowej



Później już tylko nad jezioro, chociaż to co jeszcze na zdjęciu, to tylko kałuża



Nad jeziorem pięknie, szkoda tylko, że prawie cała infrastruktura jest poniszczona. Brakuje pomostu, a ten metalowy co pozostał, nie posiada obecnie schodów.





Milenka okazując mi swoją miłość, ukręca głowę mą. Jak zwykle przeżyłem!



Nad jeziorem Milenka porobiła Kondzi nieco zdjęć do anonsów matrymonialnych ;) Może się jakiś królewicz kiedyś znajdzie co by ją przygarnął. Jakby był jakiś chętny kolarz - walić do mnie na priv :D





Wygłupom końca nie było.






A oponki ciągle czekają na jakiś dłuższy dystansik



Nastał jednak czas powrotu - pod wiatr, co miało zweryfikować kto jest tak na prawdę dziś mocny. Ja odpadałem, bo od dwóch dni spożywałem tylko Smectę.
Jak widać z przodu cisnęła Milenka (z którą notabene przegrałem ścig do Dobrej) oraz Kondzia, jak się później okazało, czarny koń peletonu :)
Razem z Kasią zamykałem stawkę.



Pod koniec Kasię bolały już strasznie kolana, nie ma co się dziwić, jak pod górkę jechała na najtwardszym przełożeniu. Zauważyłem, że Milenka zaczęła dawać Kasi rady identyczne do tych jakie ja dawałem jej kiedyś tam. To znaczy wciskała te same kity :) Fakt faktem, na Milenkę podziałały, a i Kasia bardzo dzielnie dojechała.

Dworek w Kulicach



Przyznam, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Zrobić 52 kilo na pierwszy raz, 20 kilowym rowerem to wyczyn niesamowity! Serdeczne gratulacje Kasia!

Trzeba też pochwalić Magdalenę. Oznajmiła, że na lepszym rowerze jest gotów jechać nad morze i z powrotem. Tak więc Magda, zacząłbym już odkładać na sprzęt, bo drogi jest :)

A Milenka powiedziała, że najbardziej zmęczyła się tak powolną jazdą.


Na sam koniec jeszcze jedno zdjęcie z wczorajszego niesamowitego koncertu Marizy - pierwszej damy Fado. Do tej pory myślałem, że to Bjork ma najlepszy kobiecy głos, ale to co potrafi Mariza nie da się nawet opisać. Mrozi krew w żyłach! Trzeba doświadczyć tego na żywo, żaden zapis na CD, DVD nie jest w stanie tego odzwierciedlić.




Więcej zdjęć z koncertu
Więcej zdjęć z wycieczki

Rekord!

Sobota, 29 maja 2010 · Komentarze(13)
Spełniło się moje marzenie! Ciachnęliśmy z Milenką dziś dystansik Giga!

Ale od początku. Miałem zamiar zrobić jakieś 200km, w tym celu czekałem na odpowiednią pogodę, bo jak do tej pory, maj rozpieścił nas dwoma słonecznymi dniami. Kupiłem też fajne zwijane slicki, lazurowe, gładkie jak dupka. W końcu zapowiedzieli ładną sobotę, a Milenka oświadczyła mi, że chce jechać ze mną nad morze. Przyznam się, że spojrzałem ten pomysł z przymrużeniem oka, ale od dawna mi się to marzyło. Wiedziałem, że Milenka da radę, tylko trzeba będzie przeznaczyć na to cały dzień. W końcu do tej pory najdłuższym dystansem było 76km rok temu, ale ostatnio Lenka coraz lepiej dzidowała. Tak więc postanowiliśmy, że wyruszymy o 5 rano.

Oczywiście wstaliśmy około dziewiątej. Do tego doszło leniwe śniadanie, ale w końcu się ruszyliśmy. Ba! Bardzo bojowo nastawieni. Pierwsze co zajechaliśmy na stację, dopompować slicki, na sam koniec Nowogardu. Z powrotem, Milenka skręciła na Truskolas, co odebrałem jako alternatywną trasę. Alternatywna to może i ona była, ale ja cośtam z mapy odczytałem, a co innego zrobiłem w trasie. W efekcie, zrobiliśmy 15km kółeczko i wróciliśmy do Karska, nieopodal Nowogardu. Jak powiedziała Milenka, zrobiliśmy mały rozjazd :) Kocham tę dziewczynę!



Stamtąd na szczęście już pojechaliśmy prosto do Golczewa. Powiem, że jazda na takich oponkach to bajka. Bez problemu wyciąga się prędkości ponad 30 km/h, nic się przy tym nie męcząc. Za Golczewem jechaliśmy wiochami, spokojnym tempem, chociaż jak na jazdę z Milenką, to całkiem niezłym.



W Pobierowie randka - rybka, fryteczki, gofry, kawusia itp. Obowiązkowo zaliczyliśmy wizytę na plaży, z moczeniem gir w Bałtyku włącznie. Było tak gorąco, że można się było opalać w kąpielówkach. Poleżeliśmy pół godzinki w słońcu i ruszyliśmy do domu.









Powrotną drogę jechało się już znacznie szybciej. Przed Golczewem, Milence stuknęła pierwsza setka. Od tej pory, bardzo uradowana (zresztą ja również), przycisnęła tak, że chciała dogonić młodych łepków na szosówkach, którzy przejechali obok nas jakiś czas temu. Przez jakiś czas jechaliśmy tempem 27-28km/h, oczywiście ja z tyłu, bo depnąć na tym napędzie za bardzo nie mogłem.







W Błotnie, jadąc szosą, Milenka zauważyła jakąś kudłatą osobę siedzącą na schodach i sączącą bronka. Po chwili oznajmiła, że to jej uczeń, który notabene zagrożony jest chyba z wszystkich przedmiotów (czyli palisada - z góry na dół pała). Podjeżdżamy na posesje, a tam wystawiony wzmacniacz i niezły rock'n'rollowy hałas. Chłopak zrobił niezłą minę, co było widokiem wręcz bezcennym. Spotkać kaplicę (ksywka Milenki w szkole) w środku lasu, to szczyt wszystkiego. Speszony był tym bardziej, że do osiemnastki to jeszcze mu trochę brakuje. Pocieszyliśmy się na wiadomość, że chociaż browar był zimny i pojechaliśmy dalej.

Im bliżej Nowogardu, tym Lenka cisnęła coraz bardziej. Wyszła nam bardzo ładna średnia i właściwie aż tak się nie zmęczyliśmy. Milenka jest bardzo dobrym sparingpartnerem. Jak jedziemy to nie ma czasu no foty ani inne bzdury, trzeba cisnąć :)

Kochanie jesteś wielka!

Falstart i wielka tragedia Milenki

Poniedziałek, 24 maja 2010 · Komentarze(3)
Falstart. Miałem zamiar wziąć rowerek do pracy. Niestety, budowa nowej drogi pociągnęła za sobą remont torów. Może i dobrze, ale do pracy nie dojechałem tak jak chciałem. Dlatego dziś tylko wycieczka na dworzec.

Ale nie to jest dziś najważniejsze. Milenka przeżyła dziś wielką tragedię - kolejną wizytę u fryzjera. Odkąd się znamy była trzykrotnie u fryzjera. I trzeci raz wraca z płaczem po (kolejnej) nieudanej próbie cieniowania włosów. I na nic się zdały moje komplementy co wieczór szeptane do uszka na dobranoc, że włoski piękne, gęste i naturalne. Znów zwyciężyła kobieca potrzeba zmiany "czegoś".
Co ciekawe, Milence bardziej żal włosów niż nerki. Taka moja Rybka kochana. Głowa do góry, odrosną, zresztą mi się nawet podoba :)

Dwa cytaty dnia Milenki:
"Zarypiście się poniedziałek zaczął" oraz "Już nigdy nie pójdę do fryzjera", który notabene słyszę kolejny raz. :)

I fota ku pamięci:


Milenka, pamiętaj, że ja kocham Twoje każde włoski.

A moja tragedia taka, że zabrałem się za inspekcję napędu. Od jakiegoś czasu, łańcuch ślizga się na zębach, przez co nie mogę porządnie depnąć. Popróbowałem dziś zregenerować nieco napęd pilnikiem, ale chyba nic z tego nie wyjdzie. Łańcuch jest już tak rozciągnięty, że właściwie wisi na blacie. Przejechałem już na nim około 20 00o km, więc na zmianę chyba czas najwyższy.

Szkoda tylko, że będzie to raczej downgrade, a nie ulepszenie. Szkoda mi kasy wydawać na ten rower, bo już praktycznie każda część jest do wymiany. Tym bardziej, że nie zanosi się na jakieś jego nadmierne wykorzystywanie w najbliższych latach.

Sobie piwa nawarzyłem

Czwartek, 20 maja 2010 · Komentarze(4)
Nie ma lekko. Ja rozumiem, fajnie mieć kogoś, kto motywuje do jazdy. Ba, mieć taką dziewczynę to już marzenie. Ale kurde, no nie codziennie. Po pracy nie można odpocząć, poleżeć w wyrku, popatrzyć w sufit, bo zaraz słyszę "wstawaj ramolu, nie marudź", albo "no dawaj idziemy pokręcić". Tak więc coś się z Milenką ostatnio dzieje, co mnie zaczyna nieco niepokoić.

Co najlepsze, ciągle się dopytuje jaka średnia. Teraz muszę kupić Milence licznik. Zakup dzwonka uważam za nieaktualny.

A dzisiaj śmignęliśmy do Dobrej, tam skręciliśmy na Błądkowo i przez Ostrzycę do Wierzbięcina do Madzi. Powrót wieczorkiem.

Słitaśne focie tylko z lotu, bo Milenka nie lubi tracić czasu na schodzenie z siodła ;)





kawał dobrego jeździectwa

Środa, 19 maja 2010 · Komentarze(2)
Tak, tego mi brakowało. Jazdy jak za dawnych lat. Szkoda tylko, że tak krótko. Znalazłem za to idealne leśne tereny do gubienia się wieczorami.

Dziś pojechałem z zamiarem potaplania się w błocie. Początkowo, tak jak ostatnio, szosą do Czermnicy. Nieco dalej skręciłem w las. Piękny las, taki jaki kocham najbardziej - zielony i gęsty. I z hektarami pól jagodowych.



Pokręciłem się tam jakiś czas, bo jechało się pięknie. Droga po deszczu wilgotna, gdzieniegdzie jednak można się było zakopać, a nawet zrobić ślizg na błocie. Czyli wszystko czego dusza zapragnie.

Co chwilę drogę przebiegał mi jakiś jeleń, sarna, zając. Co chwilę mijało się jakiś ciek wodny, kanał czy strumień.





W pewnym momencie wyjechałem nieopodal leśnej osady, którą prawdopodobnie już kiedyś odwiedziłem. Było to Żychlikowo, tak więc postanowiłem ponownie skręcić w las i jeszcze się troszkę pobłąkać. W końcu wyjechałem na pole, długie i szerokie.



W oddali można było zauważyć wystające uszy jakiejś sarny. Pojechałem jednak polną drogą do wsi Świętoszewo i tam znów skręciłem w las. Tym sposobem dojechałem do zalanej kopalni kredy w Czarnogłowach. Teraz jest tam piękne jezioro. Trzeba je kiedyś odwiedzić z Milenką.



Czas było wracać, tym bardziej, że dawno minęła już godzina powrotu obiecana Milence. Droga jednak była wyboista. To chyba stary nasyp wąskotorówki. Nie dało się tam jechać szybciej niż 10km/h, ale w końcu doprowadziła mnie do normalnej leśnej drogi. I znów piękna jazda. Rozpędziłem się nieco i za zakrętem pojawiło się stado dzików, które wnet czmychnęło do lasu. Poczekałem chwilkę i chyba słusznie, bo na drodze zostały dwa małe warchlaczki, które jeszcze nie wiedziały o co chodzi. Na koniec, jakby je asekurując przebiegły jeszcze dwie dorodne świnie. Wielkie jak cholera.

Jadąc dalej napotkałem leśny drogowskaz na Trzechel. Postanowiłem tam pojechać, bo wiem, że dalej już prosto do Nowogardu. Wcześniej jeszcze w lesie zauważyłem uciekającego bobra, tzn. chyba bobra, bo taki kulisty i z wielkim szerokim ogonem. W każdym bądź razie takiego zwierza jeszcze nie widziałem.

Na koniec pocisnąłem szosą przez Czermnicę, Strzelewo i Świerczewo. Fajnie się jechało, na liczniku prawie cały czas 29-32 km/h.

Już wiem gdzie będę śmigać w najbliższym czasie.