Wpisy archiwalne w kategorii

Nowogard i okolice

Dystans całkowity:9253.46 km (w terenie 1145.00 km; 12.37%)
Czas w ruchu:510:09
Średnia prędkość:18.10 km/h
Maksymalna prędkość:52.02 km/h
Liczba aktywności:215
Średnio na aktywność:43.04 km i 2h 23m
Więcej statystyk

Przejażdżka po urlopie

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
No i po urlopie. Trzeba było się poruszać, więc zaplanowaliśmy małą przejażdżkę z Milenką gdzieś w stronę Tuczy. Wyszło tak, że kulaliśmy się przez Wierzbięcin do Ostrzycy powolnym tempem. Później już szybciej do Dobrej i powrót główną trasą. Ciężko coś.

Z nowogardzkimi koskami :)

Niedziela, 11 lipca 2010 · Komentarze(1)
Poznałem nowych kolegów :) Nie moja liga, ale czasem warto się z nimi bujnąć. Jednym z nich jest pan Władek, sąsiad z bloku obok. Dużo by pisać ale w skrócie można powiedzieć, że wygina korby samym spojrzeniem. Wczoraj pokazał mi swój park maszyn. Ręce opadają, dziwię się tylko że jeszcze sufitu i ścian nie ma z karbonu. Swoją drogą skąd w tym Nowogardzie biorą taki sprzęt?

Co do wypadu, to oprócz Władka, pod blokiem stawił się nowy kolega Andrzej. Oboje na szosach, więc dotrzymanie tempa było wątpliwe. Ale pękać nie pękałem. Uzgodniliśmy, że będę się trzymał z tyłu. Traskę z Nowogardu do Reska i z powrotem mieliśmy zrobić jeszcze przed finałowym meczem w tv. Właściwie prędkość od samego początku oscylowała mniej więcej w granicach 30km/h ze wskazaniem raczej na to "więcej". O dziwo, pomimo temperatury, jechało się świetnie. Postanowiłem też dać zmianę i padło akurat na dość długi ale łagodny podjazd. Jako że wolę twarde przełożenia, cisnąłem te trzy dychy na 44-11, inaczej nie potrafię jakoś. Nie lubię szybko kręcić. Na górce okazało się, że Andrzeja nie widać. Został gdzieś w tyle i już do końca z nami nie jechał.

W Resku mieliśmy się spotkać z kolejnym zawodnikiem - Jankiem, który w Nowogardzie prowadzi sklep rowerowy. Spotkaliśmy się za Reskiem, gdzie właściwie wyszło nam 30km i poniżej godziny jazdy. Nie było jednak źle. Kolega Janek też jechał na MTB ze slickami, ale wkrótce, już na początku drogi powrotnej oboje pokazali mi miejsce w szeregu. Powiem tak, że jeszcze 36-37km/h dawałem radę i trzymałem się na kole. Natomiast wymiękłem na pierwszym króciutkim podjeździe, na którym obowiązywała prędkość większa od 40km/h. Chłopaki jednak na mnie poczekali i swoim powolnym trzydziestokilkukilometrowym tempem zajechaliśmy do Reska. Tam poprosiłem o przerwę na uzupełnienie bidonów. Wlałem w siebie pół litra izotoniku, podczas gdy pan Władek jechał na Tigerze :) W sumie przez całą trasę wypiłem prawie 2 litry płynów.

Dalszy powrót już lajtowy - cisnąłem ile wlezie, chociaż zdarzało się też nie raz, że pan Janek zostawał... ale w przodzie.

Średnia jak widać wyszła w okolicach 30km/h. Było sporo czasu na pogadanki, rozjazdy i krążenie po Resku. I tak nieźle chociaż nie jest to mój rekord na takim dystansie. Ale chyba nie o to chodzi, w końcu to zwykły szary trening ;)

O dziwo źle aż tak ze mną nie jest - spociłem się jak prosiak (dość specyficznie), ale z mięśniami ok. Rano wstałem rześki. Następny trening dopiero w sierpniu - po urlopie. Pewnie też po części rowerowym - tym razem z moją Królową :) Pozdro!

Fajnie

Sobota, 10 lipca 2010 · Komentarze(1)
Upał taki, że wyjechaliśmy (ja i Milenka) dopiero pod wieczór. A jechało się fajnie. Na tyle fajnie, że nie zatrzymywaliśmy się na żadne zdjęcia.

Milenka dzisiaj dzidowała, co bardzo cieszy, bo dobra kondycja musi się utrzymać na najbliższe 2 tygodnie.

Trasa:
Nowogard->Świerczewo->Strzelewo->Ostrzyca->Trzechel->
Błotno->Ogorzele->Karsk->Nowogard.

Powrót z pracy

Środa, 7 lipca 2010 · Komentarze(4)
Dawno rowerka do pracy nie zabierałem. W końcu postanowiłem się bujnąć, żeby przypadkiem trasy nie zapomnieć. I fajnie. Sporo się pozmieniało.

Ale najpierw fota zrobiona z pracy. W tle najwyższy obiekt Szczecina - komin Wiskordu, dalej Puszcza Bukowa, a jeszcze dalej, gdzieś pod Gryfinem, dym z pożaru fabryki styropianu. Kopciło się konkretnie!

A zmiany takie całkiem na plus. W Dąbiu zrobili fajną asfaltową ścieżkę rowerową, która właściwie jest przedłużeniem już istniejącej, gładkiej jak dupka i jeszcze fajniejszej. Biegnie zawijasami przez całe osiedla i kończy się po 3 kilometrach na... płocie. Stamtąd już niedaleko jednak (polną ścieżką) do drogi na Załom. Czyli teraz omijam najruchliwszą część całej trasy. Dodatkowo, skończył się okres, kiedy ta droga była objazdem, tak więc połowa, jeśli nie więcej, samochodów jedzie inną trasą.



Wreszcie mogłem się bujnąć tą trasą na nowej oponce. Co prawda mam ją teraz tylko z tyłu, ale jakość jazdy i prędkość znacznie wzrosła. Część drogi prowadziła pod wiatr, a i tak spokojnie można było jechać 28-30km/h. Z uwagi na te oponki, zmieniłem troszkę trasę, na bardziej asfaltową i pojechałem przez Tarnowo i z Mostów przez Pogrzymie, Budzieszowce i Jarosławki chcąc ominąć OES.



Wyszło, że i tak na niego trafiłem. Kapcia nie złapałem i chyba nawet tak łatwo go nie złapie. A po kamieniach też się miło cisnęło. W Maciejewie po prostu wjechałem od strony pałacu. Zrobiłem małą wizytę u tamtejszego ptactwa i zauważyłem, że wstawili nowy okaz.



Wielkim plusem tego miejsca jest fakt, że chyba zawsze jest tam pusto.





Dojazd do Kondzi

Czwartek, 1 lipca 2010 · Komentarze(0)
Cóż począć, dzień z dupy, bo wszystko co miałem zrobić dziś, przekładam na jutro. Do tego jeszcze późno z pracy przyjechałem, tak koło 18:00. W domu Milenki nie zastałem, bo śmignęła sobie wcześniej z Kasieńką na rowerkach do Kondzi. W końcu jest na wakacjach.

Ale dojechałem i ja. Musiałem się na tym króciutkim odcinku odpowiednio wyszaleć, tak, że wyszła średnia 28,5km/h. U Magdy pojedliśmy i później już było gorzej.

W drodze powrotnej, kiedy my ślimaczyliśmy się po szosie, obok nas śmignęli chłopaki - duma Nowogardu na bikestats - shrink z kolegami. Widzę, że rozkręcacie się coraz bardziej. Do następnego! Tym razem nie odpuścimy ;)

Dwusetka z perypetiami

Niedziela, 20 czerwca 2010 · Komentarze(7)
W końcu!!! Długo musiałem czekać, żeby wreszcie pacnąć dwusetkę. Ostatnio moje morale strasznie spadło, a fakt, że nadarzył się w miarę słoneczny weekend, spowodował, że zrezygnowałem z wyjazdu do Gorzowa na wybory na rzecz regeneracji rowerowej.

Tym sposobem postanowiłem w niedzielę wstać o 4 rano i pognać gdzieś dalej. Ku mojej uciesze, za oknem świeciło słońce i ani jednej chmurki nie dało się zauważyć. Jednak temperaturka jesienna - 7 stopni. Mimo wszystko założyłem krótkie gacie, koszulkę termoaktywną, rowerową i pelerynkę. Wszystko cieniutkie i leciutkie i dobrze, bo później mogłem to zmieścić do plecaczka od bukłaka.

Jako cel początkowy obrałem sobie Ińsko. Dawno już tam chciałem pojechać, bo słyszałem, że okolice są tam bajeczne. Do Ińska z Nowogardu prowadzi moja standardowa trasa - przez Dobrą. Tak jak wczoraj był ruch nadzwyczaj obfity, tak o poranku wyprzedził mnie zaledwie jeden samochód. Jechało się pięknie, z rana jeszcze nóżka nie zapodawała, ale wiedziałem, że później będzie bardzo dobrze.

Wraz z dojechaniem do Chociwla, krajobraz zmienił się na ciekawszy i egzotyczny. W mieście postanowiłem się dożywić i wjechałem w pierwszy lepszy parking. Oczom mym ukazała się niesamowita panorama. Wcześniej mapy nie studiowałem, może i dobrze, bo ku mojemu zaskoczeniu, Chociwel jest położony nad pięknym jeziorem.



Spożyłem pyszne kanapeczki przyrządzone przez Milenkę i od razu nabrałem sił. Tamtejsze okolice są niesamowite, odludne. Idealne miejsce na działeczkę rekreacyjną. Niestety, jadąc szosą widać, że co ciekawsze miejsca są już wykupione, zwłaszcza te położone nad jeziorami. A same jeziora - kapitalne!!! Duże, czyste i położone w dolinach. To trzeba zobaczyć - takie Mazury, bez całej tej tandetnej infrastruktury i komercji. Cała okolica obfituje w mniejsze lub większe pagórki, lasy i piękne łąki. Idealne miejsce na zmęczenie się na rowerze.

Będzie to mój kolejny cel na setkę z Milenką.





Przed ósmą siedziałem już nad jeziorem w Ińsku. Jest tam rewelacyjnie! Nieopodal znajduje się kameralne kino, restauracja. Tak sobie pomyślałem, że może fajnie byłoby odwiedzić Ińsko w czasie trwania festiwalu filmowego. W oddali zajechała grupa nurków, przygotowująca się do eksploracji jeziora. Zajechałem bliżej, co by sprawdzić, czy nie ma wśród nich mojego kumpla Igora. Pewnie jeszcze spał, a może już łowił rybki na swojej łódeczce.



Niedaleko wielki pomnik ińskiego raka, wraz z napisaną legendą na jego temat.



Posiedziałem jeszcze troszkę nad jeziorkiem i ruszyłem w stronę Drawska Pomorskiego, stwierdzając, że chyba przyjemniej będzie poruszać się wiejskimi szosami. Zaraz za skrzyżowaniem na Studnicę złapałem kapcia. Okazało się, że dętka została przecięta od strony felgi. Wyszło mi bokiem teraz całe to moje lenistwo. Nie chciało mi się porządnie zabezpieczyć tego wcześniej. Nie kupiłem też porządniejszej opaski, a dętki do slicków, które zamawiałem przez neta są wyjątkowo delikatne. Na reperacji zeszło mi spokojnie 30 minut.

Ruszyłem dalej w stronę Studnicy i Ziemska. Od tego momentu poruszałem się wzdłuż terenów poligonowych, dzikich i z rzadka zamieszkanych. Bardzo przyjemnie się tam jeździ - proste i całkiem gładkie szosy, cisza i otaczająca dzika przyroda, to jest to co bardzo lubię. Trzeba będzie kiedyś zajechać tam na terenowych oponach i pokręcić się po "military area".



Kierowałem się prosto na Drawsko, co chwilę mijając takie oto miejsca





W Drawsku napotkałem pierwszą stacyjkę zaopatrzoną w kompresor. Mogłem w końcu dopompować porządnie tylne koło, z którego uszło już nieco powietrza. Był to tym samym praktycznie koniec mojej wyprawy. Przez własną głupotę zniszczyłem dwie dętki, w tym jedną zapasową. Kiedy zdejmowałem nasadkę kompresora z wentyla, koło błyskawicznie osiadło. Pomyślałem sobie, że nabiłem zbyt wiele powietrza. Niestety, z drugą dętką stało się to samo. Uświadomiłem sobie wtedy, że nie powinienem ściągać węża pod kątem.

Zadzwoniłem do Milenki i poinformowałem ją, że nie wiem kiedy i jak wrócę. Moja kochana jednak podniosła mnie na duchu, mówiąc, że dam jakoś radę. Przypomniałem sobie wcześniej o pomyśle MacGyvera. Wypchałem oponę czym się dało - wybór padł na pelerynkę i dwie dętki, niestety było tego jeszcze za mało. Na pobliskiej polance zrobiłem dreda z długich źdźbeł traw i upchałem co się jeszcze dało. Założenie opony na to wszystko zajęło mi dość sporo czasu i pracy, ale jechać się jako tako dało. Niestety mogłem też całkowicie oderwać wentyle, bo teraz koło co chwilę mi podskakiwało, mniej więcej tak jak na tarce wytworzonej przez przejeżdżające maszyny rolnicze. Średnia, całkiem niezła, spadała na łeb na szyję, a do domu pozostało mi jeszcze 60 km.









Jazda na takim kapciu to istna mordęga - coś jak setka w terenie. Co chwilę robiłem przystanki regeneracyjne. Udało mi się jednak dojechać do domu na 16:00.
Na liczniku miałem 141 km, a w domu czekała na mnie Milenka, która odczuwała straszny dziś głód rowerowy. Tak więc była okazja na dokręcenie, jednakże zrobienie tych 60 km, kiedy wyjeżdża się o 18:00 nie napawała mnie optymizmem.

Zmieniłem przednią oponkę na terenową (z wielkimi problemami, jak się okazało założenie 1.3 calowego wypełnionego slicka było jedynie rozgrzewką), przestawiłem licznik, oddałem wcześniej zabrane siodełko Milence i byliśmy gotowi jechać. Cel - Tucze przez Ostrzycę i Dobrą. W Dobrej stwierdziliśmy, że wracamy i dokręcimy w Strzelewie. Mimo przejechanego dystansu zupełnie nie czułem zmęczenia. Milenka również zapodawała tempem wyczynowym. Przyznam, że wycieczka z Ukochaną była najfajniejszym etapem, a sam widok, kiedy wyprzedza cię jadąca z prędkością 28km/h pod górkę dziewczyna jest niezapomniany. I ten uśmiech na buźce i dupka kręcąca się z lewej na prawą. Ach... Mam szczęście :)

Zajechaliśmy na chwilkę do Magdaleny, która uraczyła nas kiełbaską z grilla i sałatką grecką, pogadaliśmy chwilkę i pojechaliśmy dalej, do Kulic. Tam na Milenkę wyskoczył z zębami jakiś kundel. Bojowo nastawiony, podarował sobie dopiero gdy dostał drewnem. Milenka zażądała powrotu inną trasą. I tak dojechaliśmy do Jarchlina. Tam musieliśmy skręcić w las, piaszczystą drogą. Z mapy wynikało, że wyjedziemy między Kulicami i Nowogardem. Jak się później okazało było inaczej...

Tymczasem odcinek gruntowy był rewelacyjny. Zające, sarny, lisy co chwilę gdzieś przebiegały nam w polu widzenia. W pewnym momencie zajechaliśmy na most nad potokiem, pod którym z szumem przepływała spiętrzona woda. Fantastyczne miejsce. Choć było trochę przeprowadzania rowerków przez piachy Milenka stwierdziła, że musimy sobie kiedyś zrobić całodzienną wyprawę na rowerach. Ale taką, że cały dzień jedziemy, bez dłuższych postojów. Niesamowita dziewczyna! Odkąd nabrała formy, jazda na rowerze zaczęła sprawiać jej ogromną przyjemność.



Z lasu wyjechaliśmy w Maszkowie, co oznaczało, że mamy przed sobą ruchliwą szosę na Gdańsk. Przejechaliśmy nią kilkaset metrów, ale nie było co narażać życia (tiry co chwilę przejeżdżają tam ze straszną prędkością) i odbiliśmy do Wojcieszyna. Po setce z klikusem obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie będę tamtędy jechać. Tym bardziej z Milenką. W Wojcieszynie znowu wyskoczył nam jakiś kundel. Tego już łatwiej było odpędzić. Pokręciliśmy troszkę po lesie i ponownie wyjechaliśmy na szosę. Tym razem nie było jak odbić, więc spory kawałek zrobiliśmy przechodząc przez pole ziemniaków. W końcu odbiliśmy na drogę na smoczak (więzienie) i tamtędy dojechaliśmy do miasta. Do dwustu brakowało mi 3 kilometrów więc dokręciliśmy troszkę nad jeziorem. Właściwie dokręciliśmy do 202km. Dlaczego? Dlatego, że moja Kochana chciała dokręcić do 60km :) Kocham tę dziewuchę!

Rutynowo z Milenką

Sobota, 19 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Rutynowa przejażdżka z Milenką po wsiach w okolicy. Miało być dziś gdzieś za Woświn, ale fakt, że wyjechaliśmy po 14:00 oraz niesprzyjająca pogoda sprawiły, że wyszła tylko pętelka doberska. A wiało dzisiaj całkiem nieźle, dodatkowo chmury i chłód spowodował, że nie było zbyt przyjemnie. Poza tym jechało się ciężko, tak jakbyśmy opadli z sił, lub przejechali co najmniej setkę, a siodełko i plecak foto dopełniły wszystkiego.

Mimo wszystko dobrze, że się dziś ruszyliśmy.



Debili nie sieją!

Poniedziałek, 14 czerwca 2010 · Komentarze(4)
Ręce opadają po prostu! Polska policja!

Wybraliśmy się dzisiaj na krótką przejażdżkę do Madzi do Wierzbięcina. Kiedy wracaliśmy wąską szosą, po której obu stronach rosną szpalery drzew, w pewnym momencie wyprzedził nas radiowóz. Zapier*alał grubo ponad setkę. Myślę, że koło 120km/h (na głównej szosie zakładam, że standardowo się jeździ 90, więc jakieś porównanie mam). Oczywiście żadnego sygnału dźwiękowego ani świetlnego nie włączyli. 500m dalej, słychać huk. Samochód się zatrzymuje, zaraz za nim przebiega jakieś zwierzę. Podjeżdżamy bliżej (oczywiście nie omieszkałem włączyć aparatu). Proszę Państwa oto efekt (obrazek w nowym oknie da lepszy pogląd).

Zastanawiam się nad skargą na komisariacie, ale w Szczecinie, bo tam w Nowo, to podobno sami koledzy. Uciąłem trochę drogę hamowania, ale myślę, że i tak jest spora.



Co do wizyty u Madzi to herbatka i wyrób czekoladopodobny :) Hmm, jak dawniej ;)







Milenka opowiada o dzisiejszym dniu w szkole: "Jeden debil drugiemu w IA narysował fiuta w zeszycie..."







Powrót znad morza

Niedziela, 13 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Niestety rankiem obudziły nas chmury, wichura i mżawka. Miałem nadzieję, że dziś będzie słońce, ale się przeliczyłem, jak zwykle. Tak więc zebraliśmy się całkiem sprawnie z wyra, zjedliśmy małe śniadanko i prosto do Nowogardu. Nie było sensu zahaczać o plażę bo robiło się coraz gorzej.

Jechaliśmy jak zwykle przez Stuchowo, gdzie znajduje się szkoła podstawowa, w odremontowanym niedawno pałacu. Pięknie!





Fajnie że Milence takie wyjazdy przychodzą bardzo łatwo. Chyba czas pomyśleć znowu o jakiejś wspólnej setce.