Wpisy archiwalne w kategorii

Meridka moja

Dystans całkowity:18112.11 km (w terenie 3394.80 km; 18.74%)
Czas w ruchu:1018:08
Średnia prędkość:17.79 km/h
Maksymalna prędkość:52.02 km/h
Liczba aktywności:428
Średnio na aktywność:42.32 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Prawie konkretnie

Niedziela, 3 stycznia 2010 · Komentarze(5)
Ten rok stoi pod znakiem powrotu do formy. Przede wszystkim trzeba wrócić do dawnej wagi. W związku z tym jeszcze pierwszego stycznia sobie odpuściłem i pojadłem i popiłem. Kolejny dzień to już ostra praca :) Zaraz po chudym śniadanku (2 pajdki i herbatka bez cukru) wybrałem się z Milenką na całkiem sporą przechadzkę po zasypanym śniegiem Szczecinie. Na nogach dotarliśmy z Pomorzan do Parku Kasprowicza, plus trochę w kierunku Głębokiego i powrót. Będzie gdzieś z 12 km.
Było pięknie! Oby ta zima utrzymała się dłużej niż 3 dni.





Dziś niestety Milenka nie mogła ze mną się ruszyć. Szkoda, strasznie nad tym ubolewam. Drugi dzień diety obfitował ponownie w dwie pajdki. Jednak tym razem dołożyłem jogurt i kakao z, psia krew, cukrem.

Zaraz po śniadanku pojechałem nad Głębokie przez cmentarz. Aura była dziś niesamowita. Lekki mrozik i co mnie ogromnie zaskoczyło, wyszło słońce. Nie było więc w ogóle chlapy, ale też zasp. Było wręcz idealnie!







W okolicach Głębokiego, jak zwykle tłumy. Miło popatrzyć jak naród ćwiczy :) Jezioro zamarzło, co sprzyjało przechadzkom zimowymi ścieżkami.



Wszyscy uśmiechnięci. Zupełnie inne nastroje w porównaniu do tego, co spotkało mnie 1 stycznia. Chcąc kupić 2 bilety łącznie za 4,40, dałem 5 złotych, nie oczekując reszty. Od kierowcy usłyszałem "proszę rozmienić, nie chcę pana pieniędzy". Ręce opadają jak się słyszy takich dziadów. Na szczęście w zabobony typu "jaki 1 stycznia, taki cały rok" nie wierzę.









Wracając do wycieczki, nad Głębokim zbyt tłoczno, odbiłem więc na końcu jeziora w prawo. W zimie tego piachu nie powinno się odczuwać więc postanowiłem sprawdzić co tam jest. Jechało się tak pięknie, że dojechałem do wioski Żółtew, Bartoszewa i ostatecznie do Tanowa. Fajnie znaleźć alternatywny do szosy szlak.

Skoro już tam dojechałem, to postanowiłem, standardowo, dojechać nad Świdwie.



Nad Świdwiem tłumy, ognisko, flaszeczki. Zrobiłem więc standardowe ujęcie i uciekłem z powrotem.



W okolicach Tanowa, zacząłem odczuwać brak energii. W Pilchowie jechałem już na oparach. Postanowiłem jednak, że do sklepu żadnego nie zawitam, choć świetliste szyldy przynosiły mi na myśl 3bity, czekoladki...
Zaraz po zachodzie słońca zrobił się straszny mróz. Kryzys energetyczny już był dość poważny, na szczęście obrałem traskę, która nie miała żadnych, nawet lekkich podjazdów. Po wejściu do domu potrzebowałem jednak reanimacji. Szybka reakcja Milenki (krówka na wejście + kanapka i ciepły rosół) pozwoliła mi przetrwać kolejny dzień.

Jutro do pracy, co w kontekście diety, oznacza ciężkie pięć dni trenowania silnej woli.

Podsumowanie 2009

Czwartek, 31 grudnia 2009 · Komentarze(8)
Rok temu zamarzyło mi się, że pojadę, pomimo braku wakacji, gdzieś tam. Tego "gdzieś" nie było w ogóle, bo i wakacji nie zaznałem. Nie było też maratonów, Transcarpatii (dobre...), Bieszczadów, Ukrainy (wow, nie wierzę, że o tym w ogóle pomyślałem). Nie było nic, bo właściwie nigdzie dalej dupy nie ruszyłem. W tym roku zrobiłem tylko dwie wycieczki z dystansem Giga. Do magicznej dwusetki nawet nie podszedłem. Łącznie, wyszło nieco ponad 3000km. Mniej nawet niż w 3 lata temu.

Wszystko dlatego, że w tym roku całe życie wywróciło się do góry nogami. Na szczęście spadłem na cztery łapy. W skrócie zamieszkałem z Milenką moją kochaną. W związku z tym ilość przygód, przeżyć i obowiązków wzrosła dwukrotnie. Oboje więc, ciężko walczyliśmy z napisaniem prac dyplomowych. Bitwa toczyła się w niesprzyjających warunkach słonecznego lata Pomorza Zachodniego. Innymi słowy, szlag nas często trafiał. W międzyczasie, gdy morale już prawie całkowicie upadło, Milenkę moją dosięgła jeszcze niespodziewana operacja. Momentami było bardzo ciężko, ale w pewnym momencie szala zwycięstwa zaczęła się przechylać ku naszej stronie. Rach ciach i Milenka poradziła sobie z "oligofrenopedagogiką specjalną" (łojezu). Pamiętam jeszcze, jak pisaliśmy zakończenie pracy na łóżku szpitalnym. Rzutem na taśmę, praca została oddana jak zwykle na "ostatnią chwilę". Miesiąc później Lenka skutecznie napisała magisterkę ze Słowackiego. Wcześniej jeszcze zdała egzamin na prawko. Ja w tym czasie jeszcze byłem daleko w polu. Do tego trafiłem w kajdany pracy, więc cały dzień i pół nocy spędzałem przed monitorem. Z magisterką walczyłem już od 9 miesięcy, a składu i ładu w niej nie było nadal. Po udanej operacji Milenki musiałem się jednak sprężyć, bo kolejny ostateczny termin zbliżał się wielkimi krokami. Jednak i mi się udało! Połowę pracy napisałem w niecałe 2 tygodnie. Poszło całkiem nieźle. Cieszę się, że już nie mam nic wspólnego z tą dziadowską uczelnią. Pozostało mi jeszcze tylko odebrać dyplom... i już tam nigdy nie zawitać.

Teraz już się trochę uspokoiło. Oboje sobie pracujemy, jakoś leci. Chociaż z braku ruchu, osłabiła mi się odporność. W tym roku aż trzykrotnie chorowałem, co mi się nie zdarzało w ogóle w poprzednich latach. A że Milenka dobrze gotuje, to dodatkowo trochę się nam przytyło. W rezultacie podarłem ostatnio w półrocznym okresie chyba ze 3 pary spodni. Tak mi tyłek się rozpasł. Do 73 kilo. Gdy jadę windą, to coś niepokojąco trzeszczy. Ale koniec... W przyszłym roku obieram taktykę Radykalnej Redukcji Rozpasania, czego efektem będzie błyszczące 66 kilo! Nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale będzie!

W związku z tym postanawiam znowu bliżej zaprzyjaźnić się z rowerkiem. Na pewno pomogą temu Mikołajowe prezenty, ściśle związane z dziedziną oraz sprzęt zakupiony w tym roku - pachnące Orientem adidaski do biegania. Używane zgodnie z zamierzeniem zaledwie dwukrotnie :)

W skład taktyki "3R" wejdą zapewne nowe traski "ultrakrótkie", zastępujące banalne i dołujące wycieczki wokół Jeziora Głębokiego oraz "średnioformatowe" popołudniowe wypady po pracy. Te krótsze będzie można odbywać w okolice Siadła Dolnego, te dłuższe w tereny Puszczy Wkrzańskiej i niemieckich wiosek.

W planach na sezon 2010 mam zamiar coś zrealizować, coby się nieco podbudować. I tak, fajnie by było pojechać na kilka dni na Bornholm, lub w końcu zobaczyć ten Słowiński Park. Trzeba koniecznie spędzić weekend na Pojezierzu Drawskim, standardowo już w Wygonie oraz zimą jeszcze pojechać nad morze. Będzie też wypad w okolice Chojny i być może do Niederfinow. Z wyjazdów grubszego kalibru, to wakacje na razie tajemnica gdzie i kilkudniowy wyjazd w góry - Bieszczady albo Izerskie. Udało mi się nawet w tym roku niewykorzystać urlopu. Dzięki temu w przyszłym roku dochodzi mi dodatkowe 6 dni. Już zagospodarowane całkiem ciekawie.

Marzeniem jest w końcu przejechać 200km w ciągu dnia i walnąć pierwszą, przełomową setuchnę z Milencią. Fajnie by było jakby się do roboty wziął też Klikus i Senti, z którym nie jeździłem już ponad rok. Być może razem z nimi i Afrem uda się, jak "za dawnych lat" znowu pośmigać po okołogorzowskich lasach. Może pojedziemy z Milenką w końcu do Gdańska (w tym roku się nie udało) i Wrocławia.

A w tym roku rowerowym 2009 poznaliśmy z Milenką duużo bardzo fajnych osób z bikestats - Misiacza, a także Kosmę, Asię, Młynarza, Błażeja, Matysa oraz Jurka, którzy zagościli u nas podczas wyprawy dookoła Polski. Raz nawet pośmigałem z Igorem, moim dobrym kumplem ze studiów.

Na koniec jak co roku, małe podsumowanie najciekawszych miejs. Bardzo blado to wygląda, właściwie nic tam ciekawego nie ma, ale przyda się przy konfrontacji to z przyszłorocznym rankingiem.

1. Drawieński Park Narodowy ***
Co tu pisać. Miejsce rewelacyjne, choć już objechane wzdłuż i wszerz. Na rower idealne, bo można jeździć dowolnymi szlakami i prawie nigdy nie ma tam ludzi.


2. Okolice Jeziora Świdwie ***
Jezioro odkryłem w tym roku. Jest tam bardzo urokliwie, ale jak to u nas bywa, czasem zawita tam szczecińska za przeproszeniem swołocz (quady i puszczone luźno psy a jest to rezerwat).


3. Szczecin *
Pomimo faktu, że jest to miasto strasznie zapuszczone, znajdują się tam całkiem ciekawe zakątki. Szczególnie postindustrialne dzielnice, które swą świetność mają już dawno za sobą.


4. Barlinek *
Jak dotąd była to najpoważniejsza wycieczka z Milenką. Było bardzo fajnie, nieźle się zmęczyliśmy. Zrobiliśmy blisko 80 km, głównie lasami, co oznacza, że w przyszłym roku Milenka pewnie pokona magiczną setkę :)


5. Puszcza Bukowa *
Fajne miejsce, gdzie można się czasem nieźle zmęczyć. Wymagana jest jednak systematyczność w jeżdżeniu, bo jak w moim przypadku, może to prowadzić do dziwnych zachowań błędnika na Autostradzie Poznańskiej.


----------------
A dzisiejszy wpis dotyczy trzech ostatnich dojazdów do pracy.

świąteczne frykasy

Poniedziałek, 21 grudnia 2009 · Komentarze(2)
Patrzyć nie można na to bikestats. Centralnie, oglądam te wycieczki i ogarnia mnie deprecha. Taka pogoda, a ja nie mam jak pojeździć! Pozazdrościłem Wam, więc i wybrałem się na wieczorynkę, przejazd miejski po pracy. Właściwie to przez Gumieńce do Kasprowicza i na Jasne Błonia. Śnieg co prawda już mokry, błocko się robi, wszędzie pełno soli ale wciąż jeszcze pięknie dupka zarzuca. Można było się jeszcze nieźle wyrżnąć.

Foty z dzisiejszego wypadu lepiej przemilczeć




Ale co tam dzisiejszy wyjazd. W mroźny weekend wszyscy jeździli, a my wędziliśmy. Szyneczka, boczuś, tłuściutkie podgardle, karkóweczka... Wszystko pięknie zapeklowane przez domowych fachowców.













Do tego Lenka na koniec dnia zrobiła jeszcze pierniczka. Z czekoladką i bakaliami, aaaachh.... będzie się działo!

Bardzo fajna pętelka

Niedziela, 13 grudnia 2009 · Komentarze(6)
Dzisiaj bardzo miły dzień. Bardzo. Już z samego rana pogoda pozytywnie zaskoczyła. W związku z tym nie mogłem sobie odmówić wycieczkowego przejazdu. Głód rowerowy dał o sobie znać i postanowiłem, że będzie i fajnie i całkiem daleko.

Wyszła mi naprawdę bardzo fajna pętelka. Dodaję ją do swoich ulubionych.

Pierwsze co to dojazd do Pilchowa, ci co tam jeżdżą wiedzą jaka to nuda. Zatrzymałem się jednak chwilkę na zdjęcie kościółka, który pierwotnie stał tam od XIII wieku. Ten jednak został przebudowany w wieku XIX.



Jakoś mi się tak cisnęło, że zanim się obejrzałem, już byłem w Tanowie. Wioseczka naprawdę urokliwa. Dużo jest tam ciekawych starych szachulcowych chat. Kiedyś je obfotografuję, póki co zawsze jakoś tamtędy tylko przejeżdżałem.

Z Tanowa, tradycyjnie już przez Węgornik (kolejna bardzo urokliwa wioseczka w lesie) nad Świdwie. W Węgorniku jest drogowskaz nad jezioro, jednak nie warto nim się kierować, a jechać prosto. W ten sposób nadrobimy spory kawałek.





Nad Świdwim zrobiłem kilka oczywistych fot. Jak zawsze takich samych. Jest jednak tam tak pięknie, że nigdy nie potrafię sobie tego odmówić. W dodatku, dziś byłem tam zupełnie sam.











Następnie skierowałem się do Zalesia, które widać na drugiej fotografii. Miejsce świetne. Niesamowity spokój i cisza. Później szosą gładką jak lico Mienki pocisnąłem z powrotem do Tanowa, a następnie do Tatyni, gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Jest to kolejne klimatyczne miejsce do objechania w przyszłym roku. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że można się tam nieźle podwędzić



Tym sposobem dojechałem do Polic-Jasienicy, a następnie na terenie Zakładów Chemicznych odbiłem nieco w kierunku hałdy fosfogipsu.



Ponieważ napotkałem zakaz wjazdu na teren ochronny, zrezygnowałem, bo trochę świeciłem swoją jaskrawą kurtałką. Ale miejsce trzeba w przyszłym roku obcykać. Widoki muszą być niesamowite.

Z Polic skręciłem na Skolwin i Stołczyn, gdzie wjechałem na pobliską góreczkę celem zobaczenia widoku na Odrę. Pokręciłem się po okolicy, ale za wiele widać nie było, chociaż momentami, zza drzew stara huta i Odra wygląda imponująco. Miejsce do głębszego obadania w przyszłym roku. Z większym obiektywem.



Tym sposobem dojechałem do domu. Cisnąłem czasami całkiem ostro, chociaż zmęczenie dawało o sobie znać, prawa gira mi napuchła od mrozu. Ale na pizze zdążyłem.

Fajnie! Zdaje się, że przejechałem w tym roku 3 tysiące. Do planowanych 6ooo brakuje mi jeszcze drugie tyle. Może zdążę...

Przejażdżka

Sobota, 12 grudnia 2009 · Komentarze(1)
Tym razem klasyczny, fenomenalny EP07 w akcji...



Tak na prawdę to kicha straszna, bo plany były inne. Mieliśmy z Lenką jechać nad morze i tradycyjnie pojeździć jak to w grudniu. Doszliśmy jednak do wniosku, że kiedyś trzeba się będzie wyspać i jakoś nam się to zbiegło w czasie.

Inna sprawa, że pogoda się nie popisała. Nie pojechałem więc nigdzie dalej, tylko w okolice PKP Port Centralny, w zamierzeniu nad Jez. Portowe. Tam też nie dojechałem właściwie. Tak więc fot nie było, frajdy nie było. W ogóle nic nie było, tylko tona błota na gębie.

Przejażdżka z Milenka

Niedziela, 22 listopada 2009 · Komentarze(4)
Bardzo miła i przyjemna przejażdżka z Lenką. Wprawdzie trasa nudna, bo na Głębokie, ale nie ma właściwie żadnej krótkiej alternatywy w najbliższej okolicy. Ruszamy się coraz częściej, nawet biegamy, a Milenka zrobiła dziś kolejny krok siedmiomilowy, bo zjechała ze straszliwej górki. Motywatorem była myśl w stylu "pierdziu, mam kask". No jestem zdumiony :)









Nad Świdwie

Sobota, 21 listopada 2009 · Komentarze(1)
Korzystając z weekendu i pięknej wiosennej pogody wybrałem się nad Jez. Świdwie. Niestety samemu, choć w planach była wspólna wycieczka z Milenką. W sumie nic ciekawego żem nie zobaczył. Tzn. nad Świdwim ładnie, jak zawsze, ale zaskoczenia nie było. Tylko niesamowita cisza, której ostatnio mi coś brakuje i kawałek błota w Węgorniku, które tak pięknie daje po oczach. Ogólnie do domu wróciłem lekko styrany i z gębą upindoloną jak stół u Durczoka.

Jako, że w listopadzie tradycja taka, że przejażdżka to i foty, więc wrzucam kilka kiepskich sztampek.