Wpisy archiwalne w kategorii

_Midi

Dystans całkowity:12210.90 km (w terenie 3080.50 km; 25.23%)
Czas w ruchu:642:06
Średnia prędkość:19.02 km/h
Maksymalna prędkość:52.02 km/h
Liczba aktywności:188
Średnio na aktywność:64.95 km i 3h 24m
Więcej statystyk

No i po ptakach

Środa, 6 października 2010 · Komentarze(3)
Powrót z pracy trasą prawie standardową, bo kawałek przejechałem drogą pożarową za Kliniskami. Ciężko się było dzisiaj rozkręcić, ale przejazd jak zawsze bardzo relaksujący.

Jesień w pełni. Jeszcze troszkę i będzie złoto.





Nie mogę się już tego doczekać i jestem ciekaw jak będzie wyglądać rewelacyjna droga z Mostów do Maciejewa, gdzie wąska nitka asfaltu wije się po pagórkowatym lesie bukowym. Niestety, dziś zauważyłem, że to co nadawało urok tej trasie nie istnieje. Wykarczowali młode drzewka, które rosły w bezpośrednim sąsiedztwie drogi i malowniczo tworzyły parasol z liści. Wszystko wycięte! Tak więc lipa wielka, a karczochy niech się pałują.

Fajna traska

Piątek, 3 września 2010 · Komentarze(3)
Bardzo fajny powrót z pracy, bo i pogoda udana, słonecznie i chłodno, i traska jaką wybrałem prowadziła głównie lasami.

Ale z rańca, najpierw śmignąłem nad jeziorko w moim Nowogardziku. Szkoda, że chmurki jakie wczoraj były, cumulusy gigantusy, ustąpiły miejsca cirrusom.





Powrotna trasa - standardowo do Klinisk i prawie do skrzyżowania na Stargard. Wcześniej skręciłem w leśną drogę pożarową i był to strzał w dychę, bo o tej porze roku jedzie się tam bezbłędnie. Wilgotny, ubity piach pozwala cisnąć ze znaczną prędkością, po pofałdowanym terenie. W pewnym miejscu jest nawet bardzo stroma, choć krótka góreczka, na której tętno można podbić do maksimum, żeby zaraz potem wykońać szaleńczy zjazd. Fajnie! Przy tym widoki wokół całkiem miłe.



Od jakiegoś czasu trasa biegnie już zielonym szlakiem, wzdłuż Iny, w tym miejscu bardzo zarośniętej. I choć droga jest całkiem miła i szeroka, można natknąć się na jeszcze ciekawsze odcinki, gdzie koło zapadło mi się w kałuży po ośki, a woda do buta wlała się od góry. Czyli to co my, świry lubimy najbardziej.



Dojechawszy do Goleniowa, zrobiłem sobie postój w sklepiku na izotonik i słodycz. Stamtąd pocisnąłem na Marszewo i polną drogą do Imna.



W pewnym momencie droga biegnie czerwonym szlakiem przez szumnie nazwaną Aleję Drzew Pomnikowych. Istotnie, drzewa po obu stronach drogi to stare, spękałe dęby, a nawierzchnia - bajka - szuterek z koleinkami. Z Imna już niedaleko do Mostów, a stamtąd już standardowo - Maciejewo->Redło->Krasnołęka->Długołęka->Nowogardzik.

Drawieński Park - dzień 2

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · Komentarze(7)
W nocy spaliśmy na pomoście, tzn. ja i Grzesiek, bo Afro zawinął się w swój śpiworek i położył się na stole pod drewnianą wiatą. Przed drugą zaczęły kapać mi na nos krople deszczu. Obudziłem kolegę i zaczęliśmy się szybko zwijać do Afra, bo padało coraz mocniej. Dodatkowo raz się jeszcze błysnęło.

W tym momencie zdałem sobie sprawę, że dzisiejszy dzień to będzie straszna kicha, bo trzeba będzie uważać na przewożony w plecaku sprzęt foto. Niestety, już wiem, że pomimo pokrowca, nie jest on nieprzemakalny. Będzie ciężko, chociaż wziąłem jeszcze dodatkowo dużą reklamówkę, żeby go opakować. A deszcz padał coraz mocniej, lecz na szczęście przelotnie...

Rankiem obudziło mnie słońce :) Jest pięknie, nawet się wyspałem. Od razu pomyślałem sobie, że trzeba czym prędzej wstać, żeby uchwycić uroki okolicy w świetle wschodzącego słońca. Warto było!





Zaraz potem wstał Grzesiek, a jako że było już około siódmej, postanowiłem obudzić i Afra. Miś Paweł się jednak skulił i kimał dalej. Tymczasem ja postanowiłem na golasa wskoczyć do zamglonego jeszcze jeziora. Z rana woda wydawała się bardzo ciepła, a widoki z poziomu tafli wody są niesamowite. Kiedy płynąłem, przede mną w ciszy i mgiełce co chwilę skakały po wodzie małe uklejki.

Po chwili wstał i Afro. Wziął swój wodoodporny aparat i... go zalał. Fotek podobno nie odzyskał. W takim razie postanowiłem jeszcze nieco pokręcić się ze swoim sprzętem po polu biwakowym.





Afro udaje piżmaka





Pakowanko zajęło nam dłuższą chwilę. Grzesiek zerwał wczoraj linkę przerzutki i jej wymiana, w zapchanych pancerzach potrwała do pół do jedenastej.



Pierwsze co, to postanowiliśmy zajechać do Studnicy na śniadanie. Trafiliśmy do agroturystyki, gdzie za śmieszne pieniądze zjedliśmy wystawny posiłek. Była przede wszystkim upragniona przez Afra kawa i jajecznica. Gdyby nie to, to chłop pewnie by marudził całą drogę ;)

Następnie, jeszcze leniwym tempem pognaliśmy w kierunku jeziora Marta...



... i do pobliskiej wioski, uzupełnić zapasy wody. W międzyczasie Afro mógł sobie poskakać po kratach 20-metrowej studni. I dziwił się, że nie chcę mu dać aparatu :)



Odwodnieni, robiliśmy co chwilę przystanki. Właściwie już w samej wsi wydudniłem prawie cały bidon, więc resztę musiałem oszczędzać, bo droga jeszcze daleka. Jezioro Marta, choć może nie ma dogodnego punktu widokowego, mieni się swoim lazurem zza drzew.





Następnie pojechaliśmy wymagającym czerwonym szlakiem, przez Śmiałkowe Wzgórza. Trasa w tym momencie jest nie tylko kręta ale i piaszczysta i pofałdowana. Kapitalna!



Dojechaliśmy do Mostu na Płycinie





... i dalej przez kolejne mosty wschodnim brzegiem jeziora do Pustelni. Wtedy też nieopodal przebiegło nam pięć dorodnych jeleni.



Wody w bidonie już nie miałem, a do Głuska pozostało nam jeszcze troszkę kilometrów. Pojechaliśmy więc czerwonym szlakiem przez dawne huty szkła do Starej Węgorni. Chciałem tam zrobić zdjęcie ze statywem, ale wyszło jak wyszło - nieodpowiednia pora i pogoda oraz brak filtra szarego.



Posiedzieliśmy tam z 40 minut, robiąc sobie przy okazji małe płukanko, które przy tej temperaturze było koniecznością.



Teraz do Głuska coś w końcu zjeść i wypić!



Nasze drogi rozstały się w Starym Osiecznie. Byłem już spóźniony na pociąg i postanowiłem pojechać do Dobiegniewa, podczas gdy Afro i Grzesiek pocisnęli do Krzyża. Szosa przez Dobiegniew jest bardzo ruchliwa i w sumie nie było większego sensu się nią targać, tym bardziej, że zmęczenie i ciężki plecak dawały o sobie już mocno znać. Postanowiłem wiec skręcić w las i dojechać do Bierzwnika. Oczywiście nie miałem pojęcia, którą drogą się w danej chwili poruszam, ale i tak wylądowałem ostatecznie w Radęcinie. Stamtąd już szeroką leśną drogą do Brenia. To znaczy miało tak być, ale gdzieś zboczyłem z trasy i wyjechałem nad Jeziorem Radęcino. W sumie fajne miejsce z pomostem pośród trzcin.



Polawirowałem leśnymi duktami i ostatecznie wyjechałem w Breniu. Stamtąd już prosta droga do Bierzwnika, kebaba i powerade'a.

Powrót

Poniedziałek, 16 sierpnia 2010 · Komentarze(5)
Dziś wycieczka, trasą dawno niejeżdżoną. Sztampowa, lekko szybsza. Czyli powrót z pracy. Miło się jechało, ale trzeba łańcuch pacnąć oliwką.



Plus kilka zdjęć z weekendu w pięknym miejscu. Tak tylko na zachętę, bo w weekend szykuje się dwudniowa eksploracja Drawieńskiego Parku Narodowego.











Z nowogardzkimi koskami :)

Niedziela, 11 lipca 2010 · Komentarze(1)
Poznałem nowych kolegów :) Nie moja liga, ale czasem warto się z nimi bujnąć. Jednym z nich jest pan Władek, sąsiad z bloku obok. Dużo by pisać ale w skrócie można powiedzieć, że wygina korby samym spojrzeniem. Wczoraj pokazał mi swój park maszyn. Ręce opadają, dziwię się tylko że jeszcze sufitu i ścian nie ma z karbonu. Swoją drogą skąd w tym Nowogardzie biorą taki sprzęt?

Co do wypadu, to oprócz Władka, pod blokiem stawił się nowy kolega Andrzej. Oboje na szosach, więc dotrzymanie tempa było wątpliwe. Ale pękać nie pękałem. Uzgodniliśmy, że będę się trzymał z tyłu. Traskę z Nowogardu do Reska i z powrotem mieliśmy zrobić jeszcze przed finałowym meczem w tv. Właściwie prędkość od samego początku oscylowała mniej więcej w granicach 30km/h ze wskazaniem raczej na to "więcej". O dziwo, pomimo temperatury, jechało się świetnie. Postanowiłem też dać zmianę i padło akurat na dość długi ale łagodny podjazd. Jako że wolę twarde przełożenia, cisnąłem te trzy dychy na 44-11, inaczej nie potrafię jakoś. Nie lubię szybko kręcić. Na górce okazało się, że Andrzeja nie widać. Został gdzieś w tyle i już do końca z nami nie jechał.

W Resku mieliśmy się spotkać z kolejnym zawodnikiem - Jankiem, który w Nowogardzie prowadzi sklep rowerowy. Spotkaliśmy się za Reskiem, gdzie właściwie wyszło nam 30km i poniżej godziny jazdy. Nie było jednak źle. Kolega Janek też jechał na MTB ze slickami, ale wkrótce, już na początku drogi powrotnej oboje pokazali mi miejsce w szeregu. Powiem tak, że jeszcze 36-37km/h dawałem radę i trzymałem się na kole. Natomiast wymiękłem na pierwszym króciutkim podjeździe, na którym obowiązywała prędkość większa od 40km/h. Chłopaki jednak na mnie poczekali i swoim powolnym trzydziestokilkukilometrowym tempem zajechaliśmy do Reska. Tam poprosiłem o przerwę na uzupełnienie bidonów. Wlałem w siebie pół litra izotoniku, podczas gdy pan Władek jechał na Tigerze :) W sumie przez całą trasę wypiłem prawie 2 litry płynów.

Dalszy powrót już lajtowy - cisnąłem ile wlezie, chociaż zdarzało się też nie raz, że pan Janek zostawał... ale w przodzie.

Średnia jak widać wyszła w okolicach 30km/h. Było sporo czasu na pogadanki, rozjazdy i krążenie po Resku. I tak nieźle chociaż nie jest to mój rekord na takim dystansie. Ale chyba nie o to chodzi, w końcu to zwykły szary trening ;)

O dziwo źle aż tak ze mną nie jest - spociłem się jak prosiak (dość specyficznie), ale z mięśniami ok. Rano wstałem rześki. Następny trening dopiero w sierpniu - po urlopie. Pewnie też po części rowerowym - tym razem z moją Królową :) Pozdro!

Powrót z pracy

Środa, 7 lipca 2010 · Komentarze(4)
Dawno rowerka do pracy nie zabierałem. W końcu postanowiłem się bujnąć, żeby przypadkiem trasy nie zapomnieć. I fajnie. Sporo się pozmieniało.

Ale najpierw fota zrobiona z pracy. W tle najwyższy obiekt Szczecina - komin Wiskordu, dalej Puszcza Bukowa, a jeszcze dalej, gdzieś pod Gryfinem, dym z pożaru fabryki styropianu. Kopciło się konkretnie!

A zmiany takie całkiem na plus. W Dąbiu zrobili fajną asfaltową ścieżkę rowerową, która właściwie jest przedłużeniem już istniejącej, gładkiej jak dupka i jeszcze fajniejszej. Biegnie zawijasami przez całe osiedla i kończy się po 3 kilometrach na... płocie. Stamtąd już niedaleko jednak (polną ścieżką) do drogi na Załom. Czyli teraz omijam najruchliwszą część całej trasy. Dodatkowo, skończył się okres, kiedy ta droga była objazdem, tak więc połowa, jeśli nie więcej, samochodów jedzie inną trasą.



Wreszcie mogłem się bujnąć tą trasą na nowej oponce. Co prawda mam ją teraz tylko z tyłu, ale jakość jazdy i prędkość znacznie wzrosła. Część drogi prowadziła pod wiatr, a i tak spokojnie można było jechać 28-30km/h. Z uwagi na te oponki, zmieniłem troszkę trasę, na bardziej asfaltową i pojechałem przez Tarnowo i z Mostów przez Pogrzymie, Budzieszowce i Jarosławki chcąc ominąć OES.



Wyszło, że i tak na niego trafiłem. Kapcia nie złapałem i chyba nawet tak łatwo go nie złapie. A po kamieniach też się miło cisnęło. W Maciejewie po prostu wjechałem od strony pałacu. Zrobiłem małą wizytę u tamtejszego ptactwa i zauważyłem, że wstawili nowy okaz.



Wielkim plusem tego miejsca jest fakt, że chyba zawsze jest tam pusto.





Powrót znad morza

Niedziela, 13 czerwca 2010 · Komentarze(3)
Niestety rankiem obudziły nas chmury, wichura i mżawka. Miałem nadzieję, że dziś będzie słońce, ale się przeliczyłem, jak zwykle. Tak więc zebraliśmy się całkiem sprawnie z wyra, zjedliśmy małe śniadanko i prosto do Nowogardu. Nie było sensu zahaczać o plażę bo robiło się coraz gorzej.

Jechaliśmy jak zwykle przez Stuchowo, gdzie znajduje się szkoła podstawowa, w odremontowanym niedawno pałacu. Pięknie!





Fajnie że Milence takie wyjazdy przychodzą bardzo łatwo. Chyba czas pomyśleć znowu o jakiejś wspólnej setce.

Nad morze

Sobota, 12 czerwca 2010 · Komentarze(2)
Po wczorajszym upalnym piątku, spędzonym niestety w domu, w końcu nadszedł czas weekendu. Właściwie to upalny był chyba cały tydzień, więc zgodnie stwierdziliśmy, że czas poopalać się nad morzem. Wstaliśmy całkiem sprawnie około 5 rano, co ostatnio się zdarza coraz rzadziej i nieco po siódmej już byliśmy w drodze.

Pogoda jednak powoli się psuła, zaczęły gromadzić się chmury, które nad morzem całkowicie już przykrywały niebo. Zrobiło się chłodno i wietrznie.

W Pobierowie szybko znaleźliśmy lokum i poszliśmy na rybkę. Dalszy przebieg wycieczki należałoby chyba przemilczeć, ale ku przestrodze innym może napiszę, że nie warto nic tam jeść! Poszliśmy do "restauracji", w której kiedyś spożywałem jajecznicę (była ok, ale chyba jajecznicy się nie da spieprzyć). Restauracja sama w sobie tandetna. Nikogo w środku oprócz nas, kelnerki i szefa mówiącego jej co nie tak robi. Mógłby to palant robić nieco dyskretniej.

Samo danie - dorsz, frytki i zestaw surówek + piwo - żenada!
Dorsz z jakąś beznadziejną panierką, psującą już cały efekt zanim się go spróbuje. W środku jakoś przesadnie mokry, chyba za dużo "glazury". Smak również beznadziejny.
Jeszcze gorsze były frytki - za 7 zł dostaliśmy dosłownie ich garść (15-20 sztuk).
Zestaw surówek to kompletna porażka, jak się za chwilę okazało masówka firmy Ogórkiewicz, bo za chwilę pod knajpę podjechał ich firmowy bus.
Jedynie piwo było jako takie, ale też niczym lepszym niż Żywcem nie mogli się pochwalić.
Za całość zapłaciliśmy 90zł. Wkurw bezcenny.

Następnie gofry - jak gofry - nawet ok. A nad samym morzem pizga. Ludzie w kurtkach. Mając nadzieję, że się opalę, opitoliłem sobie nawet łeb. Niestety glaca będzie biała.

Wieczorkiem poszliśmy jeszcze na kawę, herbatki i jakąś kremówkę do "cukierni". Nie wiem czy to nie była największa porażka dnia. Kremówka nie była w ogóle słodka, podejrzewam, że nawet mogła być zepsuta. Smaku nie da się opisać. Muzyki napitalającej z głośników nie szło wytrzymać.

Tak więc znów relaksujący spacer plażą. Przeszliśmy się do Łukęcina. W taką pogodę pobyt nad morzem ma jedną wielką zaletę - plaże są prawie puste. Woda jednak swą temperaturą miażdży kości :)









Stwierdziliśmy więc, że pójdziemy po prostu do normalnego sklepu, kupimy zwykłe bułki, sałatkę z makreli (zasada nad morzem rybka zachowana), siemkę i dobre piwo. Tak zaopatrzeni byliśmy gotowi obejrzeć mecz.





Mimo wszystko dzień pozytywny. Fajnie się jechało.