Stęskniony po tygodniowej rozłące z rowerkiem, postanowiłem wybrać się gdzieś dalej. Jako, że marzył mi się wypad do Ińskiego Parku, dałem cynka
shrinkowi o moich zamiarach i bez długiego oczekiwania na odpowiedź, byliśmy już umówieni na 6:15 rano pod lidelkiem.
Zmęczony Sebastian, po nocnych wojażach, czekał już jednak o 6 rano pod klatką mojego bloku :) To się nazywa prawdziwa miłość do dwóch pedałów :)
Dobra, wyjechaliśmy jak było jeszcze ciemno, zaczęło się jednak przejaśniać w Dobrej. Co ciekawe, już pierwsze żule stały pod sklepem. W sklepie na mój widok, sprzedawca chowa otwartego browara. Doberskie klimaty powalają. Zjedliśmy śniadanko i pojechaliśmy szoską przez Trzebawie
Kilka wiosek dalej wjeżdżamy do Ińskiego Parku krajobrazowego i od razu morda się cieszy, bo i tereny piękne, i cisza, i pagórki. Do parku wjeżdżamy od strony Dłuska, ukrytej miejscowości, z której prowadzi brukowana droga przez rezerwat góry Głowacz.
Na górę nie wjeżdżamy, bo się najzwyczajniej nie da, ale jedziemy dalej fantastycznymi bukowymi lasami.
I nagle lądujemy nad jeziorem, do którego prowadzi ścieżka z 20-30 metrowym spadem. Notabene, Seba zalicza glebę, przez co nie chciał później jeszcze ciutkę popozować do zdjęcia z dołu.
Błądzimy troszkę w poszukiwaniu jakiejkolwiek ścieżki, co się nam po 15 minutach udaje. W ten sposób śmigamy później rewelacyjną szutrówką wokół Ińskiego Jeziora, aż do samego miasteczka. Przyznam, że jest to tak zarypiste miejsce, że postanowiliśmy tam powrócić za 3 tygodnie, kiedy to powinna zagościć prawdziwa złota jesień.
W Ińsku robimy przerwę i debatujemy czy zaliczyć Wstęgę Ińską na południu. Ja proponuję jednak jakiś teren, bo jestem bardzo wygłodniały wrażeń i tym sposobem jedziemy niebieskim szlakiem w kierunku Łobza. Szlak jednak gubimy i lądujemy na polu, potem w chaszczach, następnie w bagnach i krzaczorach, żeby ostatecznie znaleźć się w jakiejś zagrodzie...
... innymi słowami, lądujemy w koziej dupie... Dookoła pola i lasy. To jednak bardzo ważna informacja dla Sebastiana, który nocami studiując mapy i zapisy w wiekowych księgach parafialnych, zdobywa się na myśl, że najprawdopodobniej znajdujemy się w pobliżu, i tu uwaga (!), Użytku Ekologicznego Bagna Wierzchucickie. No nic pomyślałem, być może. Jedziemy, bo jakaś droga się pojawiła. Po pięciu minutach tablica, i słowo w słowo jak w mordę strzelił nazwa użytku ekologicznego. Szacun chłopie! :D
Dojeżdżamy w ten sposób świetną asfaltówką przez Podlipce do Węgorzyna, a stamtąd już do Łobza. Za Łobzem zajeżdżamy do Przyborza, gdzie jest kapitalny widok ze Wzgórza Lotniarzy i stary cmentarz.
Zjeżdżamy z tego wzgórza ścieżką rowerową, która chyba nie była jeżdżona od dziesięcioleci. To dobrze, bo jest trochę wymagająca, pełno w niej kolein poprzecznych, wzdłużnych oraz dziur i kamieni. Seba informuje mnie tylko, żebym pilnował hamulców, ale ja... już byłem daleko w dole :D Świetne miejsce! Ciekawie jest też na dole, na moście przez Regę...
... i jeszcze dalej, kiedy jest fantastyczny podjazd, najpierw głębokim piachem, potem ubitym żwirem i szutrem. A ostatnie 40km to nam pękło na szosie.