Randka z moją Ukochaną bardzo udana. Powolutku, bez pośpiechu pojechaliśmy sobie nad jeziorko do Maciejewa. Ptaszków w wolierze jeszcze nie ma ale za to latają pierwsze cytrynki. A to oznacza, że już wiosna.
Po drodze w lesie skręciliśmy nad jeziorko koło Godowa, o którym Milenka wspominała mi już wiele razy. Nie było nawet psów wałęsających się nam pod kołami. Tak więc bardzo miły i udany dzień!
Kawałek wolnego popołudnia, przeznaczony na rozruszanie się z Milenką. Na pożarówce chłopaki ostro ćwiczą podjazdy. Żeby mieć tylko więcej czasu, to by się też pośmigało.
Pani od polskiego zaproponowała mi wyjazd do Dobrej. No i pojechaliśmy, choć przed samym miasteczkiem była zawijka, bo padało coraz mocniej. Zrobiliśmy przystanek na rancho u Kondzi, gdzie jak zwykle uraczono nas rewelacyjnym ciachem. Powrót w deszczu. Dupsko mokre aż miło.
Złota myśl mojej pani, na komentarz że leje: "No, fajnie", czy coś w tym stylu. Nie wiem co się dzieje, w każdym bądź razie chce ramę Speca z amorem. Dużo zapału dobrze rokuje, tym bardziej pod koniec tygodnia, w którym były 3-4 razy siłki i aerobiki.
Przy okazji mechanikowi dostała się mała reprymenda, że siodełko za nisko ustawione.
Wczorajsza setka mnie dobiła. Sam wyjazd by się na mnie szczególnie nie odbił, gdyby nie to, że w piątek dałem sobie ostry wycisk na siłowni. Tak więc dziś nie mogłem się prawie ruszać, ale krótki rozjazd z dużą kadencją dobrze zrobi.
Dzień jak nie co dzień. O 7:30 wyłączyłem budzik i poszedłem spać, bo się okazało, że nie ma co wstawać i jechać setki z powodu deszczu. Godzinę później dostaliśmy telefon o sytuacji wyjątkowej, która na szczęście skończyła się pomyślnie. Później półtorej godziny drzemki i o 13:00 obudziłem się z mułem, że nigdzie nie pojechałem. Walczyłem z sobą jakiś czas, ale nie minęły trzy kwadransy i już byłem gotów. Tyle, że okazało się, że wczoraj złapałem kapcia.
Wziąłem więc konia Milenki, przełożyłem SPDy i wybrałem się w standardowym kierunku. Niestety, Milenka dziś ze mną ruszyć się nie mogła, bo jak to u nauczycieli bywa, niedzielę się święci, tfu, poświęca na sprawdzanie klasówek w liczbie pięćdziesięciu sztuk. Jeżeli jeszcze ktoś myśli, że nauczyciele dostają pieniądze za nic, to proszę sobie wyobrazić sprawdzanie cały dzień wypracowań, gdzie zamiast "ciężko" piszą "cięskom" itp.
Wracając do wycieczki, z początku cięskom się jechało. Trzeba zrobić przegląd rowerków, ale to może w marcu. W Dobrej już się rozjechałem, więc postanowiłem, że pocisnę do Tuczy nad jeziorko. Sam dojazd na plażę przypomina strumień, sięgający wpiętych butów. Nie obyło się od zamoczenia, na szczęście lekkiego. Na Woświnie jeszcze gruba warstwa lodu, bo przechadzają się po nim wędkarze.
Powrót to dzidowanie ile sił w łydach. Fajnie się jeździ na tym stalaku, mam do niego jakiś sentyment. Dziś bez fot bo nie było do tego jakoś okazji.
Za oknem choć ciepło, to jednak jakoś szaro. Nie chce się wychodzić z ciepłego wyrka, mimo wszystko jednak razem z Milenką się przemogliśmy. Zaowocowało to przejażdżką do Dobrej.
Jak niektórzy zauważyli, tak się jakoś złożyło, że w styczniowym bikeBoardzie pojawiło się moje zdjęcie z tej wycieczki. Wygrało się bowiem w konkursie miesiąca. Spodziewałem się jednak, że wygra fota z prawego dolnego rogu.
Więcej info na stronie bikeBoardu (klik na zdjęcie) lub w styczniowym wydaniu.
Dzisiejszy przejazd taki jak ostatnio. Ta sama odległość, prawie ten sam czas. Tylko wyjechałem jak już było zupełnie ciemno, bo o 19:00. Ale jechało się bajecznie.
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)