Praca, masa, Moczydło. Tak wygląda masa krytyczna w mieście wojewódzkim (126tys. mieszkańców). 18 osób. Coraz gorzej z każdym miesiącem. Oczywiście nie obyło się bez wyzwisk. Upał widocznie strasznie drażni kierowców.
Po masie pojechałem testować nowy nabytek. Trochę bardziej żółty.
Zajechałem do Moczydła do znajomych, gdzie zjadłem jak zwykle przepyszny obiad, m. in. Gulasz z mięsem i szparagami. Do tego sałatka z truskawkami i makaron o smaku cytrynowym. Powrót przez las. Ciemno, lampka ledwo daje radę. W Łośnie - nawałnica z gradem, deszczem i burzą. Szczęśliwie jakoś zdążyłem zajechać na przystanek. Jakoś ten obiadek sił mi dodał. Pod górkę do szpitala 27kmh. Nawet samochód nie kwapił się aby mnie wyprzedzić.
Pierwszy w życiu maraton i od razu dystans 70km :p A co tam :)
Zajechaliśmy z klikusem na miejsce, nieco pechowe, jak się okazało z powodu... Spadających ptasich klocków
... i łamiących się przerzutek
...co nie przeszkodziło potem temu panu zająć w swojej kategorii drugiej lokaty, na pożyczonym rowerze. Ktoś się mocno poświęcił :)
A oto nasz skład:
Najśmieszniejsze jest to, że na metę wjechaliśmy z półminutową różnicą, choć myślałem że kolegę Łukasza gdzieś odstawiłem. Wspólne treningi i wczorajsze 3 browary zrobiły swoje :)
Ale największy szacuneczek dla tej dziewuszki. Jako jedyna na 70km w K1 pojechała i to z czasem niewiele gorszym od mojego
A na koniec, takie oto zdjęcie dostałem. Oczywiście głupia mina, ale, no... podjazd był :p
Czas: 3:21:21 i 28 miejsce w kategorii na 43. Może być.
2x pętla do Kłodawy. Nie ukrywam ze skusiły mnie do tego 2 niedzielne bikerki :) Ale potem spotkałem Marcina90 i pognaliśmy na Lipy. Tak oto wyglądały moje przygotowania do jutrzejszego maratonu. Jak zwykle wszystko na ostatnią chwilę. Wieczorem piwko trzykrotnie, co by na zapas się nawodnić. :D
Trenowałem mentalność Polaka - czyli pojechałem do innego województwa wysikać się w lesie, bo przecież prawdziwy patriota szanuje własną ziemię.
Gorzów->Wojcieszyce->Kłodawa->Łośno->Lipy->Danków->Barlinek->Kłodawa->Gorzów Do Barlinka tempem spacerowym, potem to już ostro z wiatrem.
Wieczorem to już klasyka - do Lilki na Muminki. Przy okazji obróciliśmy buteleczkę winka, jakie Lilka dostała w nagrodę od rektora czy tam kanclerza za najwyższą średnią na roku. Ach, jakiej przyczepności dostają potem moje łyse oponki.
Dylemat: Brać aparat czy jechać bez plecaka. Pojechalem bez plecaka i teraz żałuje, bo tereny dzisiaj byly cudne.
Dzisiaj z klikusem zwiedzalismy moreny w Dolinie Warty. Piachów pełno, pionowe ściany i ciasne singletracki. Zdjęcia z komórki.
Żwirownia na Wieprzycach.
W rzeczywistości ta górka jest nachylona pod kątem około 60-65stopni i ma gdzieś z 15 metrów. Oczywiście wszędzie piachy.
Widok ze skarpy na tę wielką dziurę w ziemi. Na górze przyjemny singiel.
Potem zjazd skarpą do... prywatnej posesji. Klikus zaliczył gdzieś tam OTB :D
Potem pojechaliśmy do Parku Czechówek. Jest tam ciasno, stromo i fajnie. Ale najlepsze działki w Gorzowie są pod Czechowem. Widok na Wartę. Na zdjęciach nie widać różnicy wysokości.
Poniemiecki bunkier...
...z którego dojechaliśmy do jakiegoś gospodarstwa, o czym poinformowała nas wyraźnie i wielokrotnie jakaś wredna baba.
Stary młyn
Potem był zjazd stromymi zboczami do... gospodarstwa. Kurde. Takie tereny a wszystko prywatne.
Gorzów->Gorzów-Chwalecice->Poligon->obwodnicą na górki na Wieprzycach->żwirownia kolo Sentiego->wał nadwarciański->Park Siemiradzkiego->Park Czechówek->Czechów->Gorzów
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)