Wybrałem się z Afromanem do Witnicy. Jechaliśmy lasami w okolicach Bogdańca, więc przewyższenia były dzisiaj konkretne.
Tempo nie było maratońskie.
Był czas na kazania z ambony...
Był czas na jagódki...
Był czas na podziwianie liści od spodu
Oraz na spotkanie oko w oko z dragonoflyopteryksem
W Witnicy poznaliśmy prezesa browaru... Notabene zaczął jeździć w MTB :) Z powrotem zajechaliśmy nad jez. Długie do Sosen, gdzie wywinąłem piękną rozgwiazdę na skarpie, bo jakoś lewa noga nie chciała się wypiąć z spd'ków.
Powrót podjazdami, podjazdami, zjazdami i podjazdami, czyli trasą maratonu w Bogdańcu
Ale precyzji to można mi pozazdrościć :) Nie kombinowałem!
Ciężki dzień. W drodze do pracy musiałem chyba ze cztery razy pompować koło, bo okazało się, że po wczorajszym wjeździe w żywopłot dętka jednak nie wytrzymała. W pracy umyłem rowerek i zmieniłem łańcuch na czyściutki.
W drodze powrotnej zajechałem do pana nieszczupłego po łatki. Oczywiście skasował mnie, na kwotę, która ściska serce w gardle.
W domu przypomniałem sobie o wyżej pokazanej spince, tyle że zapasowej. Nie mogłem jej znaleźć, więc postanowiłem, że posprzątam pokój. I sie zaczęło...
Najpierw zajrzałem 3x do pudełka z łatkami, może tam jest, w końcu do trzech razy sztuka. Nic.
Potem naprawiłem tapczan, który się nie otwierał od tygodnia. Pościel w końcu można schować.
W międzyczasie zwaliłem szklaneczkę z piwkiem.
Potem znalazła się jakaś drukarka pod biurkiem.
Potem zwaliłem butelkę z drugim piwkiem, rurą od odkurzacza. W zamian za to połknąłem z 5 pająków.
Jest godz. 00:02 dnia następnego, zdążyłem umyć pół podłogi. Playlista jest już w połowie drugiego przebiegu. Kończę trzecie piwko. Kolejna godzina, a spinki nima. Pojawiają się pierwsze zakwasy... Nie sprzątałem od co najmniej dwóch lat.
Rano do pracy, wieczorem z Afromanem i kolegą Markiem szosą nad jeziorko Gołębie. Powrót przez Mironice->Santocko->poligon. Tam mała gleba, zdarłem lakier do gołej blachy, wygiąłem klamkę hampla, kierownica się przekręciła i zablokowała, tak, że bez imbusa się nie obeszło. Jak zwykle Afroman poratował kluczami. Właściwie na dwie jazdy z Afromanem, dwa razy miałem jakąś przygodę i tylko wtedy, kiedy go goniłem :) Cholera, Paweł, na maraonie też Cię goniłem i też zaliczyłem glebę. Z wypadku jakoś ocalałem. Od dziś wszędzie jeżdżę w kasku.
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)