Wpisy archiwalne w kategorii

Nowogard i okolice

Dystans całkowity:9253.46 km (w terenie 1145.00 km; 12.37%)
Czas w ruchu:510:09
Średnia prędkość:18.10 km/h
Maksymalna prędkość:52.02 km/h
Liczba aktywności:215
Średnio na aktywność:43.04 km i 2h 23m
Więcej statystyk

Jest moc

Czwartek, 3 maja 2012 · Komentarze(0)
Dzień powitał deszczem. Wyjechałem mimo wszystko na czas, chociaż było pewne, że dziś popada. Trzeba przecież było, zaraz miałem spotkać się z Sebastianem, a później z Grzesiem i Hubertem.

Przed Biedrą postanowiłem jeszcze zrobić 100 pompeczek. Do koła, bo od jakiegoś czasu jeżdżę na mniej niż dwóch barach, a i w Nowo nie działa żaden kompresor to i nie chciało się wcześniej.

Przy machnięciu numer 99, słyszę psssss... Wyrwany wentyl. Zabieram się za zmianę, a w międzyczasie zajeżdża Seba. Druga dętka, którą woziłem pod siodłem, choć założona, powietrza nie przybiera. Okazało się, że jest przecięta. To może i dobrze i tak miała 8 łat i jako tako sparciała, nie gwarantowała niezawodności. Całe szczęście, że Sebastian poratował mnie prestą.

Spóźnienia zatem jest dobre pół godziny. Podjeżdża Grzegorz i wspólnie ciśniemy do Dobrej. Potem razem z Hubertem jedziemy przez woświńskie wioski do Węgorzyna, gdzie czeka na nas Michuss. Traska świetna i jest moc, co akurat mnie cieszy.



W Węgorzynie mała przerwa, zjadam połowę zawartości plecaka i uzupełniam płyny. Dwa powerade'y na takim dystansie to dla mnie dużo za dużo, ale za to nie tracę sił.

Następnie jedziemy przez pagórkowate tereny, zaczyna się las i piach. Fajnie, czasami ciężko, ale jest jakieś urozmaicenie. W Drawsku kolejny przystanek, po czym zatrzymuje nas policja. A tak za jazdę pod prąd :)



Szlak wokół jeziora jest kapitalny! Świadczyły o tym okrzyki kolegów, których przytaczać nie wypada. Leśne ścieżki przypominają te z Drawieńskiego, chociaż może to nie ten sam klimat.

















Przed Ińskiem mam spory kryzys energetyczny. Jedzenia brak, wiem, że jeszcze 5 minut i padnę. Na szczęście znajdujemy wioskę, po czym razem z Michałem i Sebą zapodajemy sobie po mleczku w tubce, czekoladzie i izotoniku. Działa natychmiast.
W Ińsku jeszcze pizza, najlepsza jaką jadłem w naszym kraju. Polecam szczególnie pizzę ińską, z wędzoną rybą i porem.





Na koniec jeszcze napinka do Nowogardu. Po 160km nadal poginać 34km/h oznacza, że forma rośnie.



Tucze

Środa, 2 maja 2012 · Komentarze(0)
Po południu razem z Milenką ruszyliśmy do Kondzi. Tam kawka, herbatka, wiadomo i czekolady, jak to u Kondziolizy. Potem cyk na rowerki do Tuczy.



Nad jeziorkiem fajnie, cieplutko. Powrót skrótem po wąskotorówce.










Wieczorkiem wyjechałem jeszcze na krótkie wykopki z kanarkiem. Bez rezultatu, w sumie miejscówa do kitu.

Urodzinowy wypad

Sobota, 28 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Urodzinki zaczęły się od tradycyjnego, pysznego torcika od mojej kochanej żoneczki.


Potem przyjechała Kondzia i pocisnęliśmy nad morze. Żeby uniknąć zbędnego ruchu, pojechaliśmy trasą na Golczewo i Pobierowo. Jechało się rewelacyjnie, dziewczyny nawet miały całkiem niezłe tempo.



Gorzej już było nad samym morzem. Spory ruch, mnóstwo pajaców i wiatr w twarz trochę nas spowolnili. Ale Niechorze jak zwykle sympatyczne. Nocleg w ulubionym pensjonacie załatwiliśmy od ręki. No i był kebab ;)

Udowodniła mi

Sobota, 21 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Milenka znowu udowodniła, że potrafi przejechać stóweczkę. Łyso mi, bo dzień wcześniej powiedziałem, że nie da rady i przez to wyszła niezła draka. A że baba z niej silna, spięła poślady i pognała z nami. W drużynie jechał jeszcze Seba, u którego zapewne obszerniejszy opis.

Celem wycieczki było dotarcie nad morze. Milenka na myśli miała najkrótszą trasę - do Pobierowa, Sebastian wspominał coś o objeździe jeziora Liwia Łuża koło Niechorza, a mnie to w sumie było obojętne jak i gdzie. Nikt z nas nie połakomił się określić konkretnego miejsca, więc jechaliśmy spontanicznie.

A jechało się przednio! W końcu ciepło, do tego jeszcze sprzyjający wiaterek. Zahaczyliśmy o Gryfice, Otok i kilka innych wiosek.











Był też odcinek szutrowy, co by mojej Lady Slick nie było za łatwo.


Tym sposobem dotarliśmy do Niechorza. Najpierw plaża, potem frytki :) Inaczej nie ma co z Zuzą jechać ;)








Mnóstwo radości i właśnie te frytki z kotletem zrekompensowały trud 70km dygania.




Trzeba było się nacieszyć, bo powrót niestety był bardziej męczący.


Za Gryficami przekonaliśmy Sebastiana, żeby cisnął dalej sam. Nie było sensu opóźniać kolegi, bo przecież czekała na shrinka ręka Opatrzności. Biedny chłop całą drogę myślał o tym co go będzie czekać w domu. Z zapowiadanych 3 godzin, nic nie wyszło (jak zwykle). Rzekomo wszystko się dobrze skończyło, na szczęście!

A pogoda cały dzień piękna, choć nie obyło się od grzmotów nad morzem