Dzień powitał deszczem. Wyjechałem mimo wszystko na czas, chociaż było pewne, że dziś popada. Trzeba przecież było, zaraz miałem spotkać się z
Sebastianem, a później z
Grzesiem i Hubertem.
Przed Biedrą postanowiłem jeszcze zrobić 100 pompeczek. Do koła, bo od jakiegoś czasu jeżdżę na mniej niż dwóch barach, a i w Nowo nie działa żaden kompresor to i nie chciało się wcześniej.
Przy machnięciu numer 99, słyszę psssss... Wyrwany wentyl. Zabieram się za zmianę, a w międzyczasie zajeżdża Seba. Druga dętka, którą woziłem pod siodłem, choć założona, powietrza nie przybiera. Okazało się, że jest przecięta. To może i dobrze i tak miała 8 łat i jako tako sparciała, nie gwarantowała niezawodności. Całe szczęście, że Sebastian poratował mnie prestą.
Spóźnienia zatem jest dobre pół godziny. Podjeżdża Grzegorz i wspólnie ciśniemy do Dobrej. Potem razem z Hubertem jedziemy przez woświńskie wioski do Węgorzyna, gdzie czeka na nas
Michuss. Traska świetna i jest moc, co akurat mnie cieszy.
W Węgorzynie mała przerwa, zjadam połowę zawartości plecaka i uzupełniam płyny. Dwa powerade'y na takim dystansie to dla mnie dużo za dużo, ale za to nie tracę sił.
Następnie jedziemy przez pagórkowate tereny, zaczyna się las i piach. Fajnie, czasami ciężko, ale jest jakieś urozmaicenie. W Drawsku kolejny przystanek, po czym zatrzymuje nas policja. A tak za jazdę pod prąd :)
Szlak wokół jeziora jest kapitalny! Świadczyły o tym okrzyki kolegów, których przytaczać nie wypada. Leśne ścieżki przypominają te z Drawieńskiego, chociaż może to nie ten sam klimat.
Przed Ińskiem mam spory kryzys energetyczny. Jedzenia brak, wiem, że jeszcze 5 minut i padnę. Na szczęście znajdujemy wioskę, po czym razem z Michałem i Sebą zapodajemy sobie po mleczku w tubce, czekoladzie i izotoniku. Działa natychmiast.
W Ińsku jeszcze pizza, najlepsza jaką jadłem w naszym kraju. Polecam szczególnie pizzę ińską, z wędzoną rybą i porem.
Na koniec jeszcze napinka do Nowogardu. Po 160km nadal poginać 34km/h oznacza, że forma rośnie.