Udowodniła mi
Sobota, 21 kwietnia 2012
· Komentarze(0)
Kategoria _Giga, Meridka moja, Nowogard i okolice, z Lenką
Milenka znowu udowodniła, że potrafi przejechać stóweczkę. Łyso mi, bo dzień wcześniej powiedziałem, że nie da rady i przez to wyszła niezła draka. A że baba z niej silna, spięła poślady i pognała z nami. W drużynie jechał jeszcze Seba, u którego zapewne obszerniejszy opis.
Celem wycieczki było dotarcie nad morze. Milenka na myśli miała najkrótszą trasę - do Pobierowa, Sebastian wspominał coś o objeździe jeziora Liwia Łuża koło Niechorza, a mnie to w sumie było obojętne jak i gdzie. Nikt z nas nie połakomił się określić konkretnego miejsca, więc jechaliśmy spontanicznie.
A jechało się przednio! W końcu ciepło, do tego jeszcze sprzyjający wiaterek. Zahaczyliśmy o Gryfice, Otok i kilka innych wiosek.
Był też odcinek szutrowy, co by mojej Lady Slick nie było za łatwo.
Tym sposobem dotarliśmy do Niechorza. Najpierw plaża, potem frytki :) Inaczej nie ma co z Zuzą jechać ;)
Mnóstwo radości i właśnie te frytki z kotletem zrekompensowały trud 70km dygania.
Trzeba było się nacieszyć, bo powrót niestety był bardziej męczący.
Za Gryficami przekonaliśmy Sebastiana, żeby cisnął dalej sam. Nie było sensu opóźniać kolegi, bo przecież czekała na shrinka ręka Opatrzności. Biedny chłop całą drogę myślał o tym co go będzie czekać w domu. Z zapowiadanych 3 godzin, nic nie wyszło (jak zwykle). Rzekomo wszystko się dobrze skończyło, na szczęście!
A pogoda cały dzień piękna, choć nie obyło się od grzmotów nad morzem
Celem wycieczki było dotarcie nad morze. Milenka na myśli miała najkrótszą trasę - do Pobierowa, Sebastian wspominał coś o objeździe jeziora Liwia Łuża koło Niechorza, a mnie to w sumie było obojętne jak i gdzie. Nikt z nas nie połakomił się określić konkretnego miejsca, więc jechaliśmy spontanicznie.
A jechało się przednio! W końcu ciepło, do tego jeszcze sprzyjający wiaterek. Zahaczyliśmy o Gryfice, Otok i kilka innych wiosek.
Był też odcinek szutrowy, co by mojej Lady Slick nie było za łatwo.
Tym sposobem dotarliśmy do Niechorza. Najpierw plaża, potem frytki :) Inaczej nie ma co z Zuzą jechać ;)
Mnóstwo radości i właśnie te frytki z kotletem zrekompensowały trud 70km dygania.
Trzeba było się nacieszyć, bo powrót niestety był bardziej męczący.
Za Gryficami przekonaliśmy Sebastiana, żeby cisnął dalej sam. Nie było sensu opóźniać kolegi, bo przecież czekała na shrinka ręka Opatrzności. Biedny chłop całą drogę myślał o tym co go będzie czekać w domu. Z zapowiadanych 3 godzin, nic nie wyszło (jak zwykle). Rzekomo wszystko się dobrze skończyło, na szczęście!
A pogoda cały dzień piękna, choć nie obyło się od grzmotów nad morzem