Wpisy archiwalne w kategorii

Meridka moja

Dystans całkowity:18112.11 km (w terenie 3394.80 km; 18.74%)
Czas w ruchu:1018:08
Średnia prędkość:17.79 km/h
Maksymalna prędkość:52.02 km/h
Liczba aktywności:428
Średnio na aktywność:42.32 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Kwietniowa 150

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Wczoraj umówiłem się z Sebastianem na jakiś dłuższy wypadzik. SMSowo uzgodniliśmy dystans 130km. Shrink dał mi zielone światło na wybór trasy.

A trasa elegancka - przez Golczewo i Wolin, pocisnęliśmy do Wisełki. Zaskoczyło nas tempo - w Wisełce na plaży miałem 27,4km/h. Prosiłem Sebastiana, żeby w Golczewie nieco zwolnić, bo później nam to wyjdzie bokiem, ale prędkość jeszcze wzrosła. Stwierdziliśmy, że chyba pomagał nam wiatr, bo momentami, na zakrętach ostro nam wiało w czoło.

W Wisełce zaproponowałem, że pojedziemy plażą do Dziwnowa. Jechałem już tak kiedyś i przyznam, że to całkiem niezła frajda. Sebastian jak zwykle marudził, że się nie da itd. 15 minut gadaliśmy i się chłopak przekonał :) I się dało! :D Natomiast, pełne słońce, temperatura i zupełny brak wiatru troszkę nas sponiewierały.

Punktem kulminacyjnym było przejście przez kałużę - nieodłączny element każdej udanej wycieczki. Sebastian chciał się wykręcić, wrócić, ściągnąć skarpetki, itd., zamiast po prostu przejść jak Mojżesz przez wodę. Z drugiej strony, co mielibyśmy później wspominać? Krótki argument typu: "prawdziwy mężczyzna..." poskutkował błyskawicznie - kolega dał się przekonać :D

Efektem jest zajebiste zdjęcie, zrobione przez shrinka, na które dostałem pozwolenie na publikację. Dzięki Seba!



W Dziwnowie, rumaki trzeszczały od piachu niemiłosiernie. Zajechaliśmy do Wietnamczyka na kabab, żeby mieć paliwo na powrót. Słusznie przypuszczaliśmy - powrót był pod wiatr. Masakryczny wiatr.

Po drodze spotkałem jeszcze kumpla z pracy, który cisnął gdzieś ze znajomymi.

Dojechaliśmy do Golczewa, gdzie czekał na nas Wiktor, który pociągnął nas do samego Nowogardu. Fajny wypad, trzeba to powtórzyć niedługo.

Seba, może stówka w leśnym terenie? :)

Przez knieje

Wtorek, 22 marca 2011 · Komentarze(1)
Pierwszy powrocik z pracy w tym roku. Pogoda była dziś przepiękna, wręcz wzorcowa. Pomyślałem sobie, że przydałaby się kamerka na kask, żeby pokazać jak miło można się karnąć po robocie. Może mi żona kiedyś kupi... :)



Całkiem niezły czas jak na początek, chociaż wiatr może troszkę sprzyjał. Jeśli odjąć 7 minut z rana, to wychodzi tak, że ze Szczecina do Nowogardu jadę godzinkę dłużej niż pociąg.

Randka

Sobota, 19 marca 2011 · Komentarze(3)
Randka z moją Ukochaną bardzo udana. Powolutku, bez pośpiechu pojechaliśmy sobie nad jeziorko do Maciejewa. Ptaszków w wolierze jeszcze nie ma ale za to latają pierwsze cytrynki. A to oznacza, że już wiosna.



Po drodze w lesie skręciliśmy nad jeziorko koło Godowa, o którym Milenka wspominała mi już wiele razy. Nie było nawet psów wałęsających się nam pod kołami. Tak więc bardzo miły i udany dzień!

Sobotni wypad do Rybokart

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(3)
Nie było planowanej dwusetki, ale był za to fajny wyjazd do Rybokart ze Shrinkiem i Misiaczem.

Na początku zaskoczyła temperatura - 12 stopni pozwala już jeździć na dwie warstwy odzieży. Na polach jakoś tak przyjemnie - żółciutko. Jeszcze troszkę i wszystko zacznie się zielenić. Jechało się też bardzo przyjemnie, pomimo tego, że szosy strasznie dziurawe. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Trzygłowiu, gdzie jest okazały pałac, właśnie remontowany.





Pół godzinki przerwy na posilenie się i zdjęcia, po czym ruszyliśmy do Rybokart. Wybór trasy na skróty sprawił, że właściwie pojechaliśmy naokoło. Ale było warto, bo zahaczyliśmy o kawałek terenu, po którym obecnie jeździ się przednio. Nie ma już zmarzliny, za to ziemia jest nasiąknięta, tak, że można się i pouślizgiwać i pozapadać - sama frajda.





W Rybokartach kolejny postój na bułeczkę. Pałac w tej wsi jest imponujący, ale nieco się zawiodłem. Z bliska troszkę już zaniedbany, a ruiny pomieszczeń przypałacowych niszczą jego urok. Być może w kwietniu, maju, będzie nieco ładniej, gdy zrobi się zielono i z jeziora zniknie lód.





Z racji tego, że nie wszyscy lubią teren, resztę trasy zrobiliśmy dość nudną szosą, tym bardziej, że wiatr przestał być już naszym sprzymierzeńcem. Dojechaliśmy do Gryfic, gdzie Sebastian zaproponował odwiedzić Muzeum Kolei Pomorskich.









Szkoda, że już nie można praktycznie spotkać takich maszyn w działaniu.

Dalej to już prosto do Nowogardu. Misiacz pod koniec przycisnął, mnie złapał mały kryzys. Troszkę treningów, zmiana oponek na łagodniejsze oraz porządne dopompowanie i będzie dobrze.

Przed samym Nowogardem zadzwoniła Milenka z rozkazem przyjazdu na grilla na działeczkę. Trzeba było więc skorzystać :)

cośtam

Wtorek, 8 marca 2011 · Komentarze(0)
Kawałek wolnego popołudnia, przeznaczony na rozruszanie się z Milenką. Na pożarówce chłopaki ostro ćwiczą podjazdy. Żeby mieć tylko więcej czasu, to by się też pośmigało.



Kawalerskie...

Niedziela, 27 lutego 2011 · Komentarze(6)
Dzień wolny, więc postanowiłem zrobić sobie kawalerskie w inny sposób. Padło na wyjazd nad morze, jak zwykle do Pobierowa, bo tam trasa najkrótsza, a mi się tak jakoś ostatnio nie chce jeździć.

Jazda była ułańska, z lotem przez kierownice i ostrą glebą. W Błotnie jechałem sobie odprężony trzymając kierę dość wąsko. Nagle za mną wyskoczył nie wiadomo skąd wilczur, obracam się, a tam jeszcze bokser. Jedyne co pamiętam to niekontrolowany slalom i gwiazdki.

Przyrżnąłem dość ostro, na tyle, że siłownię mogę sobie co najmniej na tydzień odpuścić. Zdarta rękawiczka i górna część ochraniacza na buty. Stłuczony bark, stłuczone kolano i udo, do tego jeszcze boli mnie łeb i szczęka. Lampka Milenki nosi znamię kraksy, oczywiście pękło mocowanie.

19 kilometr, kurde i już taka lipa. Jak tylko nabrałem oddech, z czym miałem na początku problem, zdałem sobie sprawę, że na ślubnym kobiercu stanę, kuźwa, ze zdartym ryjem. Na szczęście śladu tam nie ma. Szczęśliwie też, w ogóle nie ucierpiała kurtka i spodnie, bo bym chyba te kundle rozniósł.

Dałem sobie jednak spokój i nieco otumianiony pojechałem dalej. Majka Włoszczowska nie takie kraksy miała i kończyła treningi.

Pogoda dzisiaj była rewelacyjna, lekko na plusie zrobiło się coś koło dziesiątej. Na polach już pełno żurawi. Idzie wiosna!

Za Stuchowem postanowiłem, że sprawdzę ten skrót, biegnący drogą pożarową. Pomyślałem sobie, że może z kilometr jeszcze urwę. Droga wkrótce okazała się ścieżką, później koleinami, później runem leśnym, a na końcu zasiekami z jeżyn. Jak zwykle się wpieprzyłem w chaszcze i jak zwykle się nie wróciłem. Prowadziłem rower wzdłuż pola z elektrycznym pastuchem i po jakiejś połowie godziny wyjechałem na polną ścieżkę do wsi o nazwie Kaleń. Tam skrzyżowanie, a jakże, nie sprawdziłem na mapie, zapuszczając się znowu w ostry teren. Jechałem na czuja, mając słońce raz po lewej, raz po prawej stronie, co oczywiście nie wróżyło nic dobrego. Ciągłe zsiadanie i prowadzenie roweru okazało się być coraz większym problemem, bo bark bolał coraz bardziej. Minęło znowu jakieś pół godziny, gdy okazało się, że wyjechałem... znowu w Kaleniu.



Postanowiłem trzymać się szosy i jechać normalnie do Świerzna. Wyszło tak, że pojechałem w przeciwną stronę do Paprotna. Zadupie takie, że szkoda gadać. Lubię takie miejsca. O tym, że dawno tam nikt nie zaglądał, świadczy oznakowanie drogowe, którego już się nie stosuje pewnie od około 20 lat.



Wioskę można zwiedzić też jadąc wąskotorówką z Gryfic do Pogorzelicy.

Wracając do wyjazdu, to plany miały się zmienić i miałem jechać na skróty do Rewala, na szczęście nie było drogi więc też w kolejne gawno nie wjechałem. Ale w Pobierowie byłem. Morze spokojne, słoneczko, brakowało tylko jeszcze piwka.



Powrót standardową trasą i ciągła walka z wiatrem wiejącym prosto w twarz. Moc była, ale musiałem robić częste postoje spowodowane bólem krzyża od ciężkiego plecaka.
Ale marudzę...

Piekło w dupie

Sobota, 19 lutego 2011 · Komentarze(3)
Na dworze mróz, w dupie piekło. Ale dopiero będzie, bo na allegro zamówiłem pokaźny zestaw nasion ostrych papryczek. W tym roku rozwijamy hodowlę i podkręcamy manetkę Scoville'a. Obok lajtowych, "damskich" odmian typu Hungarian Hot Wax, dla mojej Ukochanej, zamówiłem też coś i dla siebie. Będzie Habanero i kilka mocniejszych odmian, m.in. Bhut Jolokia, która daje w palnik milionem jednostek. Może się zdarzyć, że raz zażyta dajmy na to w listopadzie, zapewni ciepełko na długą zimę. Tym sposobem może uda się więcej pojeździć za rok, bo na razie ledwo daję radę z temperaturką.

Wyjazd oczywiście ściśle związany z papryczkami, bo okazało się, że hodowca jest z Chociwla. Zaraz po starcie, a właściwie w Kulicach Milenka postanowiła wrócić, bo warunki istotnie nie były lekkie. Ja pocisnąłem dalej standardową trasą przez Dobrą, gdzie obok zamku rozbiły się dwa średniowieczne namioty. Na ognisku gotowało się jadło, zapewne wg przepisu z epoki, doglądane przez ludzi równie dziwnie ubranych co ja.

W Dobrej zrobiłem krótki postój, chcąc przetestować nowy nabytek, tudzież prezent ślubny. Zatrzymałem się przy wąskotorówce, ale właściwie nie miałem pomysłu na konkretne ujęcia fotek. Do wagonów też się nie da wejść, a palce zgrabiały mi w ciągu 20 sekund.





Ze zdjęć nic nie wyszło, oświetlenia nie było, modelka zawróciła, więc i testy zostaną przeprowadzone innego dnia. Właściwie szkło raczej portretowe, nie będzie służyło na rowerowych wycieczkach, bo po pierwsze i waga słuszna, i stałka.

Po odebraniu nasionek, ciężar plecaka zaczął doskwierać. W krzyżu łupało mnie nie mniej jak Świtonia, nie tylko po wczorajszym martwym ciągu, ale jeszcze od pełnego termosu z herbatką z miodem i malinkami. Oczywiście herbatka została szybko wypita. Chyba tylko dzięki niej dojechałem.

Jakoś przestały bawić mnie jazdy w mrozie. Zadowolę się chyba rowerkiem na siłowni. Zresztą, nie ma co biadolić, czasu mało, spraw dużo, rowerki trza odpicować. Być może jeszcze w tym roku uda się złożyć tytanówkę. Skompletowanie niebylejakich części może zająć rok ale i tu coś się ruszyło.

Ostatnio, kupując shrinkowi łańcuch w Coolbike'u dostrzegłem kątem oka coś przepięknego i szarego. Nie wiem jakim cudem mieli to na stanie, bo po pierwsze tytan, po drugie w baaardzo okazyjnej cenie, po trzecie w odpowiedniej dla mnie długości i po czwarte pasujące idealnie do sterówki (notabene też zaaaajebistej).


Grzechem było by nie wziąć :)
I pomyśleć, że jeszcze 2 miesiące temu się tym zachwycałem, czytając tę stronkę.