Wybrałem się z Lenką na szczecińską masę, gdzie spotkaliśmy się z Klikusem i Misiaczem. Teraz już wiemy, że Misiacz tak naprawdę nazywa się Paweł. Z powrotem mieliśmy wracać razem, ale się jakoś zgubiliśmy.
Pięknie, przecudnie! Opierałem się przed wyjściem na rower, ale się opłaciło, bo w Puszczy Bukowej zastałem rozkosz dla oczu. Fakt, faktem, pod sam koniec miałem spory kryzys, ale jakoś dojechałem.
Piękny dziś dzień w Szczecinie, więc z samego rana pojechałem wykonać powinność koguta domowego - odwiedziłem bibliotekę w imieniu Królowej.
Korciło mnie strasznie pojeździć w dzień, ale postanowiłem, że przysiądę dziś do magisterki, żeby wykonać plan (spóźniony o jakieś 7 miesięcy) napisania rozdziału 1, czyli teorii do przetwarzania współbieżnego. Wyszło tak, że udało się napisać wstęp i mam już w miarę to jakoś poukładane do mniej więcej podpunktu 1.1.4.
Od dzisiaj obiecuję sobie skrupulatnie pisać po trochu, tak, żeby za 2 tygodnie móc z czystym sumieniem odwiedzić promotora i spojrzeć w jego kamienną twarz.
Być może do końca czerwca, czyli ostatecznego terminu oddania pracy uda się... poprosić o dodatkowe 3 miesiące.
A co do jazdy, to wieczorem na godzinkę sobie wyszedłem, bo bym nie zasnął ze świadomością, że zmarnowałem słoneczny dzień. Dupa ze mnie straszna, bo wróciłem wielce zasapany i styrany. 35 km to obecnie dla mnie dystans giga i nie wiem jak to będzie w następną sobotę, z założeniem wykonania trasy Szczecin-Gorzów na cześć rozpoczęcia kolejnego sezonu Formuły 1. W związku z tym dzisiaj chyba zapłaczę.
Strach jeździć, nawet chodnikami, kiedy tiry skręcając w boczną ulicę, nic sobie nie robią z przechodzących na pasach ludzi. Takich palantów widuje codziennie. Wypad na wydział.
Pierwszy dzień wiosny, więc wybrałem się razem z Lenką na przejażdżkę. Rowery odpicowane, ale coś czuję, że żółta meridka długo nie pojeździ. W zimę niewiele jeździłem, ale jak już to po chlapie śniegowo-solno-piaszczystej. Do tego wczorajszy karcher sprawił, że piasta tylna stuka. Dodatkowo jeszcze zębatka szóstka starta i łańcuch (ten nie przerdzewiały na wylot) strasznie się ślizga.
Ale dzisiaj było i tak fajnie. Pojechaliśmy do Bezrzecza i tam jakoś tak krążyliśmy
Później Lenka miała kryzys, a przez to błoto miałem już dostać w ciry...
...ale szybko sytuacja została złagodzona batonem :)
A potem zrobiliśmy rundkę wokół Głębokiego. Milenka była dziś bardzo dzielna i ostro dawała pod górę. To chyba przez pierogi z paczki, jakie mieliśmy pożreć na obiad.
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)