Do pracy. Wczoraj okazało się, że dostałem przeniesienie na chemię i tyram obecnie pod auspicjami Królowej Elżbiety XIV. Efekt tego taki, że moje chwile wolne trwają krócej niż pierdnięcie, czyli że wstaje o 4:30, a wracam i tak jak zwykle. Dziś zastanowiłem się krótko nad swoją 10-letnią już karierą w tej firmie i dostrzegłem, psia krew, że potoczyła się ona dziwacznie i kuriozalnie: zaczynałem od komputerów, a kończę na szmacie. Co bardziej dziwne, ciągle słyszę od przełożonych, że mam się przyuczać do robienia tego i tamtego, tak jakby planowali za mnie, że zostanę u nich na zawsze. Panie i Panowie: ni chuja!
Do babci szerszeniem i powrót na około miasta, czyli przez Kłodawę i Wojcieszyce. Z racji tego, że nie zabrałem aparatu a było ładnie, to przesiadłem się na pszczółkę. Najpierw śmignąłem na stację dopompować koło, bo ostatnio znowu laczka złapałem. Dętka z tylnego koła ma obecnie osiem łatek. Potem ruszyłem porobić jakieś zdjęcia.
Później jakoś mi się tak zachciało więcej pojeździć to przez Mironice i Santocko dojechałem do bulwaru. A tam nowa rzeźba Zacharka.
Tyle tam rzeźb, że niedługo nie będzie jak przejść :/ Widocznie nie ma innych miejsc w tym mieście. Na koniec pękło niebo i rozpętała się ulewa
Praca. Po południu do Castoramy po śrubokręcik, którego nie było. Wracałem do domu ma piechotkę, bo zdałem sobie sprawę, że nie mam kluczyka do linki zabezpieczającej. Starość nie radość. To wszystko przez tę pracę. Marnuję się tam zamiast odpoczywać.
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)