Fantastyczna trasa wyścigu XC. Taka szybka, jaką lubię. Prowadziła głównie czerwonym szlakiem, więc nie dało się zgubić, pomimo tego, że raczej na oznaczenia nie patrzę. Co ciekawe, okrążenie to głównie jeden długi zjazd, co chwilę wijąc się między drzewami sosnowego boru. Najlepszy był odcinek pod koniec kółka. Początkowo była to twarda leśna ścieżka, jednak wkrótce zmieniła się we wspaniały singletrack w kształcie rynny o podłożu przypominającym korę drzewa. Nie takie wióry drzewne, lecz jeden wielki dywan z kory. Przyczepność niesamowita! Tam też mi uciekł kKlikus, jak to zwykle bywa na krętych zjazdach. Chciałem go z Sentim dogonić, ale był poza zasięgiem naszego pola widzenia. Na szczęście pod koniec pętli, tuż przy mostku Klikus się zatrzymał i na nas zaczekał. Wszyscy byliśmy zaszokowani urodą traski. -Siwy idź po kamerę! Spojrzałem na zegarek: 04:38. -O kurde chłopaki, jedziecie beze mnie. Muszę iść do pracy.
I się obudziłem.
Teraz wytłumaczcie mi dlaczego takie piękne sny zdarzają się tylko w dni robocze?!
Rano jak zwykle do pracy szerszeniem. Po południu miał być relaks, ale wyszło nie tak jak chciałem. Coś mi łańcuch spada z korby przy mocniejszym depnięciu i jakoś tak wstyd było jak na rondzie stanąłem przez to jak jakaś pipa. Za czwartym razem mało co nie wjechałem w dziewczynę na rowerze. W ogóle trochę się rozkojarzyłem, że nawet całkiem nieźle wymusiłem pierwszeństwo, co mogło się źle skończyć, z uwagi na fakt, że bez kasku jechałem. Poza tym to przednia lampka przestała działać, więc kolejny rowerowy wydatek mnie czeka.
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)