Podwieczorek w okolice Łosośnicy. W wiosce skręciłem w Aleję Dębów Pomnikowych i nie powiem, całkiem fajny las. Nie zabrawszy mapy, wyjechałem w Siwkowicach, a potem przez Wyszogórę na jakąś ruchliwą drogę do Lisowa.
Śmierdziało mi to trochę trasą na Płoty, więc wróciłem tą samą drogą, już po ciemku. Lampka się spisywała dobrze, ale mogłem nieco zwolnić, bo mało co się nie władowałem w dziurę na mostku w lesie, gdzie biegam.
Trzeba korzystać póki pogoda. Lato się kończy, rower gdzieś w odstawce. Nawet nie pamiętam co powinienem zabierać na przejażdżki. Dziś wyjątkowo tylko aparatu. Może i szkoda, a może nie. Była piękna pogoda, a jeziorka koło Czermnicy pod wieczór wyglądają bajecznie. No ale gadaniem tego nie oddam. Dodam, że jechało się przednio - najlepszy sposób na wyciszenie po korpodniu.
Szkoda tylko, że Milenka nie może jechać ze mną. Kontuzja jeszcze troszkę potrzyma, ale po wszystkim sobie odbijemy :)
Gumi kupił rower, to wyciągnąłem go na godzinkę. Tak jakoś się rozkręcił, że pojechaliśmy na plażę do Tuczy. Powrót już wieczorkiem. Zeszło jakoś dłużej, na tyle, że ujrzałem w oknie oczekującą Milenkę. Oho, będzie grubo, to może chociaż pomacham ;-)
Dziś sporo terenu, objeżdżamy jeziora od zachodniej strony. Świetne szlaki, pagórkowate, można poszaleć, bo już trzeciego dnia tyłki tak nie bolą jak na początku. Na koniec jeszcze zajechaliśmy do "Charzy". Łał, ale cudna miejscowość. Na widok niektórych posiadłości opada szczęka...
Potem pozostaje nam czekać na pociąg, a przecież jutro Woodstock :D
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)