Majówka kulinarno-rowerowa cz. 3
Poniedziałek, 3 maja 2010
· Komentarze(2)
Kategoria _Mini, Meridka moja, z Lenką
Dziś rano obudził nas deszcz. Szkoda, bo chcieliśmy sobie jeszcze pojechać nad morze do Poddąbia. Może i bym się wykąpał, a tak z planów lipa. Zaciągnęło się dość mocno i deszcz padał coraz bardziej obficie. Pozostało nam się tylko spakować, skoczyć po batony i w drogę do Słupska. O dziwo nastawienie Milenki bardzo pozytywne, widać, że jeszcze była nieświadoma jazdy w takich warunkach.
Wystarczyło 15 minut, żeby poczuć jak wszystko chlupie. W butach jezioro, palce zgrabiałe od zimna, a przed nami 25 kilometrów. Prawie całą drogę prowadziłem, jednakże przed Słupskiem, na ruchliwej drodze puściłem Milenkę przodem i mało co mi serce nie pękło, kiedy zobaczyłem, że lajkrowe spodenki wyglądają teraz jakby zrobione z lateksu. Dodatkowo, każdy przejeżdżający samochód rozpylał na nas dodatkową chmurę wody. Pojawiły się więc i pierwsze łzy, ale siła woli zwyciężyła i po dotarciu na PKP (tam kebab) znów zagościł u Milenki uśmiech.
Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi wracającymi rowerami podobną trasą. Tak jak i my, przemokniętych bajkerów było około piętnastu. Niektórzy wracali aż z Łeby.
Przebraliśmy się w co się dało. Milenka założyła moje moro, laczki i w taki sposób dała radę dotrzeć do Nowogardu. Masakra :) Ale fajnie. Przygoda musi być, będzie co sobie przypominać za rok. Jak przystało na majówkę z akcentem kulinarnym, Milenka kupiła na drogę najnowsze wydanie Kuchni. A może i coś upichci :)
Szkoda, że jedziemy
W przyszłym roku kolejny park. Może Biebrzański?
Ten dzień umocnił nas w przekonaniu, że trzeba w końcu kupić jakieś autko.
Wystarczyło 15 minut, żeby poczuć jak wszystko chlupie. W butach jezioro, palce zgrabiałe od zimna, a przed nami 25 kilometrów. Prawie całą drogę prowadziłem, jednakże przed Słupskiem, na ruchliwej drodze puściłem Milenkę przodem i mało co mi serce nie pękło, kiedy zobaczyłem, że lajkrowe spodenki wyglądają teraz jakby zrobione z lateksu. Dodatkowo, każdy przejeżdżający samochód rozpylał na nas dodatkową chmurę wody. Pojawiły się więc i pierwsze łzy, ale siła woli zwyciężyła i po dotarciu na PKP (tam kebab) znów zagościł u Milenki uśmiech.
Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi wracającymi rowerami podobną trasą. Tak jak i my, przemokniętych bajkerów było około piętnastu. Niektórzy wracali aż z Łeby.
Przebraliśmy się w co się dało. Milenka założyła moje moro, laczki i w taki sposób dała radę dotrzeć do Nowogardu. Masakra :) Ale fajnie. Przygoda musi być, będzie co sobie przypominać za rok. Jak przystało na majówkę z akcentem kulinarnym, Milenka kupiła na drogę najnowsze wydanie Kuchni. A może i coś upichci :)
Szkoda, że jedziemy
W przyszłym roku kolejny park. Może Biebrzański?
Ten dzień umocnił nas w przekonaniu, że trzeba w końcu kupić jakieś autko.