Majówka kulinarno-rowerowa. cz.1
Sobota, 1 maja 2010
· Komentarze(0)
Kategoria _Midi, Meridka moja, z Lenką
Nastał czas majówki. W końcu, długo oczekiwanej można powiedzieć. Postanowiliśmy w tym roku nie jechać na Bornholm, wybraliśmy więc Słowiński Park Narodowy.
Zapakowaliśmy rowery w ukochany pociąg i o siódmej wyruszyliśmy do Szczecina Dąbia. Tam przesiadka w stronę Słupska i jedzim.
Dzień wcześniej skroiliśmy 5 kawałków schabu, 5 kawałków karkówki do tego dodaliśmy 5 kiełbas i 2 kaszanki od Czosnowskiej. Czyli trochę mniej niż rok temu. W końcu dieta!
Pogoda zapowiadała się nieciekawie, od tygodnia trąbili o deszczach. O dziwo zapowiada się pięknie.
Ze Słupska ruszyliśmy już na rowerach w stronę Objazdy, mijając przy okazji piękne meandry rzeki Słupi. Nasza kwatera główna okazała się całkiem niezła. Czysto i przyjemnie, tyle tylko, że nie było ręczników i talerzy. Jednakże gospodyni okazała się osobą bardzo sympatyczną i raz dwa nam wszystko przygotowała. Ba, zapytała nawet czy chcemy mydło. To jednak już wzięliśmy, tak jak i szczoteczkę i srajtaśmę ;) Ze Słupska do Objazdy wyszło nam już jakieś 25km, w związku z czym dziś postanowiliśmy ruszyć się w okolice. Padło na Ustkę i Szlak Zwiniętych Torów. O samym szlaku można przeczytać w bikeBoardzie (ja czytałem kiedyś i przed wyjazdem nic już o tym nie wiedziałem). Jednak zaskoczenie miłe, bo droga prowadzi starym nasypem kolejowym przez malownicze miejsca.
W Ustce zrobiliśmy sobie popas na gofra, a następnie obiad w restauracji umiejscowionej w porcie. Ceny jak ceny, ale sam posiłek rewelacja. Jako że nad morzem, zamówiliśmy dorsza, ja z owocami morza, Milenka z borowikami i zapiekanym serem. Najedliśmy się porządnie, aż się nie chciało wstawać. No ale wstaliśmy, połaziliśmy trochę i skoczyliśmy na lody. Usteckie. Bajka! Dawno nie jadłem takich dobrych. Polecam, nie tylko w Ustce.
Od tego momentu w Milenkę wstąpiło jakby drugie życie i jazda powrotna po piachach nie sprawiała żadnego problemu. Zatrzymaliśmy się jeszcze w połowie drogi na małe leżenie i relaksik.
We wsi kupiliśmy jeszcze 3 piwka - 2 Specjale i jednego lokalnego Kanclerza. Zanim zdążyłem je rozlać, Milenka kimała już na dobre. To położyłem się obok, niby na chwilę, i tak już spaliśmy do rana. Co tam, nie umyci i w ciuchach "roboczych" z poduszką gdzieś tam na podłodze. Prawie 60 kilometrów, a styrałem się jak przy szybszej stówce :)
Dzień pierwszy udany. Przy okazji odkryłem patent na dłuższe wycieczki z Milenką - trzeba obrać sobie cel kulinarny. I to nie byle jaki. Na snickersa mogła się złapać jeszcze w tamtym roku. Teraz już się kobita wycwaniła :)
Zapakowaliśmy rowery w ukochany pociąg i o siódmej wyruszyliśmy do Szczecina Dąbia. Tam przesiadka w stronę Słupska i jedzim.
Dzień wcześniej skroiliśmy 5 kawałków schabu, 5 kawałków karkówki do tego dodaliśmy 5 kiełbas i 2 kaszanki od Czosnowskiej. Czyli trochę mniej niż rok temu. W końcu dieta!
Pogoda zapowiadała się nieciekawie, od tygodnia trąbili o deszczach. O dziwo zapowiada się pięknie.
Ze Słupska ruszyliśmy już na rowerach w stronę Objazdy, mijając przy okazji piękne meandry rzeki Słupi. Nasza kwatera główna okazała się całkiem niezła. Czysto i przyjemnie, tyle tylko, że nie było ręczników i talerzy. Jednakże gospodyni okazała się osobą bardzo sympatyczną i raz dwa nam wszystko przygotowała. Ba, zapytała nawet czy chcemy mydło. To jednak już wzięliśmy, tak jak i szczoteczkę i srajtaśmę ;) Ze Słupska do Objazdy wyszło nam już jakieś 25km, w związku z czym dziś postanowiliśmy ruszyć się w okolice. Padło na Ustkę i Szlak Zwiniętych Torów. O samym szlaku można przeczytać w bikeBoardzie (ja czytałem kiedyś i przed wyjazdem nic już o tym nie wiedziałem). Jednak zaskoczenie miłe, bo droga prowadzi starym nasypem kolejowym przez malownicze miejsca.
W Ustce zrobiliśmy sobie popas na gofra, a następnie obiad w restauracji umiejscowionej w porcie. Ceny jak ceny, ale sam posiłek rewelacja. Jako że nad morzem, zamówiliśmy dorsza, ja z owocami morza, Milenka z borowikami i zapiekanym serem. Najedliśmy się porządnie, aż się nie chciało wstawać. No ale wstaliśmy, połaziliśmy trochę i skoczyliśmy na lody. Usteckie. Bajka! Dawno nie jadłem takich dobrych. Polecam, nie tylko w Ustce.
Od tego momentu w Milenkę wstąpiło jakby drugie życie i jazda powrotna po piachach nie sprawiała żadnego problemu. Zatrzymaliśmy się jeszcze w połowie drogi na małe leżenie i relaksik.
We wsi kupiliśmy jeszcze 3 piwka - 2 Specjale i jednego lokalnego Kanclerza. Zanim zdążyłem je rozlać, Milenka kimała już na dobre. To położyłem się obok, niby na chwilę, i tak już spaliśmy do rana. Co tam, nie umyci i w ciuchach "roboczych" z poduszką gdzieś tam na podłodze. Prawie 60 kilometrów, a styrałem się jak przy szybszej stówce :)
Dzień pierwszy udany. Przy okazji odkryłem patent na dłuższe wycieczki z Milenką - trzeba obrać sobie cel kulinarny. I to nie byle jaki. Na snickersa mogła się złapać jeszcze w tamtym roku. Teraz już się kobita wycwaniła :)