W nocy pioruny waliły tak
Z rańca musieliśmy zjechać jakieś 1,5km w dół serpentynami żeby zostawić psa. Senti męczył się z nim dobre 15 minut. Kamienie nie pomagały. W końcu trzeba było wrzucić na twardsze przełożenie i mu spitolić. Podjazd skończył się na przełęczy Prislop (1416m n.p.m.). Dygaliśmy 6 km tylko po to żeby zobaczyć ten słynny festiwal ludowy jaki akurat odbywa się w tym jedynym dniu w roku. Efekt: 20 samochodów turystów, cygańska rodzina sprzedająca jagody, dzieciaki mówiące po angielsku, ale tylko "Giz mi sam many" oraz 3 baby tańczące na cokole jakiegoś postkomunistycznego pomnika w rytm muzyki diskoakordeonowej.
W tej sytuacji postanowiliśmy pojechać w góry szlakami turystycznymi, na północ, do granicy z Ukrainą. I to była najlepsza decyzja całej wyprawy. Widoki powalające. Połoniny ciągnące się po horyzont. Chmury poniżej nas. Łał!
Spotykamy grupę Niemców pro-turystów. Ciśnieniomierz wskazuje 1699m n.p.m. i jedziemy ciągle pod górę. Zaczyna grzmieć. Rozbijamy się nieopodal schroniska. Nie minęło pół godziny a pogoda znowu się zmienia. I tak w kółko.
Mykamy do schroniska umyć się i po 4 browarki Neumarkt w plastikowych butelkach. III liga, ale 2 wypiliśmy i przelewamy do nich ciepłe mleczko, które dobrą strategią wytargałem od szefa. W zamian muszę mu wysłać jego zdjęcie :D.
Zimno i do tego posiałem moje ulubione pomarańczowe laserowe bryle.
Trochę za Borsą->Pasul Prislop->schronisko.
PS. Odczepiam przyczepkę i jadę do schroniska. Dżizys! Jakbym wsiadł do Ferrari. Następnym razem wezmę tylko jedne galoty na zmianę i jadę bez bagażu.
Mapa wyprawy
Link do Albumu ze zdjęciami
Album zdjęć Sentiego