Pierwszy poważny wyjazd z rowerem
Niewiele pamiętam z 2006 roku, oprócz tego, że przejechałem około 4000 km. Zapamiętam na pewno mój pierwszy poważny wyjazd w góry na rowerze. Pamiętam też, że rodzice pukali się w głowę. Pojechałem oczywiście z Sentim, z którym rok później zdobyliśmy Rumunię (wtedy rodzice też pukali się w głowę).
Licznik miałem, kilometrów nie zapisałem nigdzie. Jeszcze nie wiedziałem o bikestats i dlatego też właściwie nie mam nic zanotowanego. Zostało tylko to co w głowie.
Pamiętam, że następnego dnia (czy tego samego) po przyjeździe zdobylismy Wysoki Kamień. Traska wiodła pieszym czerwonym szlakiem. Kto nim jechał wie, jakie to rumowisko. I to całkiem strome.
Pamiętam, że uczyłem się wtedy jazdy w SPDach, które kupiłem zaledwie 2 tygodnie wcześniej, wobec tego na takich odcinkach jechałem wyczepiony i lekko zesrany trudnością trasy. Ale dałem radę. Jakoś :) Może 1/3 tego podjazdu spędziłem w siodle.
Widoki za to mnie rozbroiły. Była to najlepsza nagroda jaka mogła nas spotkać.
Trochę się z Sentim ponacieszaliśmy i pojechaliśmy pięknym singlem w kieruku Stogu Izerskiego
Po drodze oczywiście mijaliśmy Kopalnie Stanisław
Gdzie to? Rozdroże Izerskie? Trzeba sprawdzić...
Wjazd na Stóg Izerski. Niekończący się podjazd, pełno latających niby-mrówek, wielkiego siniaka na udzie, spowodowanego niewypięciem się z SPDów i hałaśliwych Niemców, którzy wjechali sobie tam taksóweczką.
Widoczki były coraz ciekawsze, a droga cały czas do góry...
Po dojechaniu na Stóg zrobiliśmy mały relaksik i pocisnęliśmy dalej na Smrek. Było trochę prowadzenia rowerków, ale widok z wieży na Szczycie niesamowity...
Najfajniejszy był zjazd ze Smrka, Kamienistym singlem, powolutku i technicznie. Frajdy nam on dał, że łohoho!
Na koniec zjazd do Świeradowa, daleko w dół asfalcikiem. Paluszki trochę bolały od trzymania klamek. Dziś bym go inaczej zjechał :)
Nie obyło się też od zabłądzenia, gdzieś w lesie i targania rowerów przez zwalone drzewa.
Na koniec powrót do Szklarskiej asfaltem.
Niesamowity dzień!