Wpisy archiwalne w kategorii

Meridka moja

Dystans całkowity:18112.11 km (w terenie 3394.80 km; 18.74%)
Czas w ruchu:1018:08
Średnia prędkość:17.79 km/h
Maksymalna prędkość:52.02 km/h
Liczba aktywności:428
Średnio na aktywność:42.32 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Luka, ajajaj

Niedziela, 5 kwietnia 2009 · Komentarze(3)
Luka obudził się z zimowego snu. I pierwsze co powiedział to Massssakra!
Dla niewtajemniczonych, chodzi o to, że się podjarał. Np. Masssakra ale gorąco! Masssakra ale mi się chciało na rower. Masssakra...

Jednym słowem Kozak...
dopóki nie wyjechaliśmy na Poznańska, bo potem to trzeba było co chwilę na Lukę czekać. Wyszło nawet tak, że skręciłem w prawo, a Luka w lewo. Fail :[

No ale przystałem na pomysł że w lewo i tym sposobem zajechaliśmy nad Szmaragdowe. Podczas lansu na skarpie (masssakra chyba z 10 pięter) mało co się nie zesrałem ze strachu, tak więc z tego lansu jest tylko jedno zdjęcie.


Później ten piękny zjazd między skrzypami i wjechaliśmy na pierwszą górkę w Bukowej. Luka dawał ostro...


Jakby nie patrzeć, dał radę...


... na płaskim...

...po czym rzekł: Massakra, ale się styrałem. Wracamy, kebaba bym zjadł...


Pokiwałem jednak głową, pokręciłem nosem w myślach mówiąc sobie, że jak z babą, po czym stanowczo i asertywnie odparłem: Nie!
I Łukasz posłuchał. Zmienił pieluchę i tym sposobem dojechaliśmy do Binowa. Tam jednak koniecznie trzeba było zamówić "awaryjkę" - typową strawę bikera, czyli kosz chleba ze smalcem i kiszonymi.


Masakra jak tanio, polecam!

Z Binowa do Kołowa, tak tylko bo tam fajnie i można konia wytarmosić


o właśnie tak:


I tyle no, ostra jazda :)

Całe 56

Wtorek, 31 marca 2009 · Komentarze(1)
56 kilometrów, czyli więcej niż klikus w całym tym roku, ze średnią większą niż z Sentim ;) Tyle przejechała Lenka. A wycieczka fajna, bo pojechaliśmy w końcu w prawdziwy teren - nad Jez. Świdwie. Bardzo się nam podobało.






Traska:
Szczecin->Pilchowo->Tanowo->Węgornik->Świdwie->Łęgi->Buk->Dobra
->Wołczkowo->Bezrzecze->Szczecin

Tego mi brakowało

Sobota, 28 marca 2009 · Komentarze(2)
Planowałem wyjazd Szczecin->Gorzów od roku. Niby nic, ale jakoś nigdy sie nie udawało. Obiecałem sobie jednak, że jak zaliczę ostatnią sesję na uczelni, to będę musiał zrekompensować sobie zimowy brak jeżdżenia, tak więc była to najlepsza okazja, żeby w końcu pojechać do domu.
Niestety w międzyczasie przekonałem się o skutkach braku treningów i ostatnio nawet dystans 50km kończył się skurczami.

Jednak dupą nie jestem i stwierdziłem, że pojadę. Dzień wcześniej dostałem od Królowej nawet 2 snickersy, takie co mają po dwa stolce w jednym opakowaniu i litrową pepsi, na wypadek kryzysu, jaki mnie ostatnio spotykał na trasie.

Wczoraj jeszcze upomniany przez Dżordża (ojciec), przestawiłem zegarek o godzinę w przód i byłem już gotowy.

Dziś okazało się że pogoda z samego rana jest przepiękna. Wyruszyłem więc o 9 nowego czasu pełen euforii i zapału. Nad stanem mojego zdrowia i psychiki pieczę sprawował Sztab antykryzysowy w składzie: Lenka, telefon. Zostałem również poinformowany, że zmiana czasu jednak jest jutro...
To dobrze :)

Fot za dużo nie robiłem, bo z godziny na godzinę pogoda się pogarszała i w końcu złapał mnie deszcz (jak tylko zobaczyłem tablicę Gorzów Wlkp.). W dodatku przez całą drogę wiatr w ryło. Taki konkretny momentami.
Ważne że się udało. Potrzebowałem tego :) Gdyby nie te snikersy i wygazowana cola, pewnie bym się skitrał. A czasami było ciężko, robiłem nawet przerwy co 10km pod koniec, bo sił brakowało, ale, o dziwo, żaden skurcz mnie nie dopadł.

Zostałem nawet lokalnym guru na wiosce gdzieś tam w lesie, jak jakieś żuliki zapytały mnie skąd się nagle tam wziąłem :)

Dobra, wyjazd ten dedykuję Robertowi. Do Gorzowa przyjechałem specjalnie po to, żeby obejrzeć pierwszy wyścig F1.




mapka