Razem z Milenką i Darkiem planowaliśmy wyjazd nad morze. Nieoczekiwanie do wyjazdu dołączyła się i Kondzia, na swoim nowym rumaku.
I to właśnie Magda okazała się czarnym koniem wycieczki, przez dłuższy czas prowadząc i narzucając tempo Darkowi. Ja z Milenką trzymaliśmy się z tyłu, z racji tego, że żoneczka moja jeszcze takiego dystansu w tym roku nie miała okazji zrobić.
W Pobierowie zatrzymaliśmy się na kawusie i poczekaliśmy na Martynę, żonę Darka. Potem śmig do Łukęcina na plażę. Tam dramat - przez minutę był spokój, po czym zleciała się stonka i obudziły się dwa menele, które zaczęły kur*ować naokoło. W międzyczasie Darek pojechał do Dziwnowa, spotkać się ze swoimi kolegami z prewencji :)
Powrót był dla Milenki ciężki. Nie wiadomo czy to efekt nadmorskiego kebaba czy przegrzania, ale przed Gostyńcem wsiadła do wozu serwisowego, kierowanego przez Tadzika. Na przyjazd rodziców czekaliśmy tylko 20 minut, bo szczęśliwie także gościli w Pobierowie. Kondzia z Darkiem cisnęli dalej...
Ja goniłem ich przez godzinę i 10 minut. Spotkaliśmy się na rondzie za Golczewem. W Nowogardzie Darek się odłączył, a ja pojechałem z Kondzią do Wierzbięcina.
Dobrze to wszystko wróży. Niedługo może jakaś powtórka...
Wybrałem się z Sebastianem na niedzielną przejażdżkę i wróciłem zmasakrowany. Efektem braku porządnego śniadania był konkretny kryzys energetyczny, który wziął mnie chyba jeszcze w drodze powrotnej przed Łobzem.
Ale wypad tak czy inaczej rewelacja. Szczegóły na blogu u Sebastiana
Ostatnio zrobiłem się jeszcze bardziej leniwy i jakoś brak mi motywacji do jeżdżenia. Ale jak już gdzieś pojadę, to bardziej turystycznie. Lubię eksplorować nowe miejsca i uwieczniać je na fotografiach. Czasami się ścigam, ale bez żadnych sukcesów, ot tak dla rozrywki i zaspokojenia głodu rywalizacji. Mój fetysz to podjazdy, gubienie się w lasach, lądowanie w bagnach :)